.
Piesek
Adrian z Radkiem wracali ze szkoły bardzo zadowoleni. Obydwaj dostali oceny celujące z przygotowanego plakatu na temat : „Pies to twój najlepszy przyjaciel”. Byli z siebie bardzo dumni, bo pani wyróżniła ich przy całej klasie. Adrian nie mógł się doczekać, kiedy o wszystkim powie mamie, która pomogła im znaleźć w internecie odpowiednie materiały.
- Radek ty to masz jednak lepiej – powiedział w pewnej chwili Adrian.
- Że niby jak lepiej?
- Masz psa, dwa koty i…
- I kury – przerwał mu ze śmiechem kolega.
- No to co , że kury? Fajne są… też chciałbym mieć kury, bo tak śmiesznie biegają na tych dwóch cienkich nogach – mówiąc to zaczął się śmiać, po czym pobiegł przed siebie, udając, że jest kurą.
Radek po chwili do niego dołączył i biegli tak przez kilka minut gdacząc, na widok czego przechodnie pukali się w czoła, a dla nich było to jeszcze większą frajdą.
Radek mieszkał na obrzeżach Kielc, jego rodzice pracowali w centrum i po szkole zabierali go spod bloku Adriana. Adrian bardzo zazdrościł koledze, że ten może mieszkać w domu, a nie w bloku i może mieć zwierzęta. - Poproś o psa. Może się zgodzą.
- Przecież wiesz, że nie raz rozmawiałem o tym z tatą i za nic się nie da przekonać. Powiedział, że może zgodzić się tylko na rybki. Nie chcę rybek! Nie nauczysz rybki podawać łapy. Rybka nie położy się przy tobie na dywanie, nawet na trawie się nie położy.
- No racja! Mój Reks zawsze, jak wracam ze szkoły, wybiega do mnie i merda ogonem, a wieczorem przytula się, prawie jak człowiek – poparł go Radek.
- No sam widzisz. Rybka mnie nie przytuli. Ryby są głupie!
- Może twoja mama namówi twojego tatę.
- Ona też uważa, że mieszkanie w bloku to nie miejsce dla psa. Rodzice mówią, żebym trochę poczekał, że tata dostał awans, więc teraz będzie więcej zarabiał, no i może za kilka lat kupimy dom, a w domu to pies może być.
- No tak, tylko za ile lat? Moi rodzice nasz dom budowali siedem lat. Musisz sporo jeszcze poczekać.
- No to nie mam szansy na psa – chłopiec bardzo się zmartwił.
- To może kupcie te rybki? Zawsze to coś – uśmiechnął się Radek.
- Już ci mówiłem… one są głupie! Psy są mądre i chcę psa!
Kiedy chłopcy znaleźli się nieopodal parku, zauważyli czerwony samochód z którego wysiadł strasznie gruby gość. Facet stanął przed tylnymi drzwiami samochodu i zaczął ciągnąć jakiś sznurek, wziął duży zamach, a że na końcu sznurka nic nie było, to poleciał do tyłu na swoje wielkie cztery litery. Po chwili wstał ze złością, widać było, że mruczy do siebie coś pod nosem i włożył głowę z powrotem do środka. Chłopcy teraz już wyraźnie słyszeli szczekanie i spoglądali na siebie ze zdziwieniem, bo sytuacja wyglądała dość dziwnie. Mężczyzna wreszcie wstał. Na rękach trzymał szczeniaka, którego po chwili wypuścił w stronę drzew. Piesek chciał do niego wrócić, ale on tupnął nogą o ziemię i krzyknął: „wynoś się mały”. Po czym szybko wrócił za kierownicę i odjechał. - Spiszmy numery, szybko – Adrian szarpnął kolegę za rękaw.
- Nie zwróciłem uwagi, wiem tylko, że to opel. Patrzyłem na psa.
- No ja też, niestety…
Nagle koło nóg Adriana zaczął skakać śliczny rudy kundel. - O polubił cię, widzisz chce cię polizać. Mam jeszcze kanapkę. Damy mu, bo pewnie jest głodny.
Radek zdjął plecak i wyjął kanapkę, schylił się i zaczął ją łamać na mniejsze kawałki. Piesek połykał chleb bardzo zachłannie, widać było, że dawno nie jadł. - Pospieszmy się! Przecież moja mama czeka już pewnie na mnie – Radek przypomniał sobie, że nie jest na spacerze i musi szybko wracać.
Chłopcy zaczęli biec, a piesek za nimi. Cały czas plątał się koło nóg Adriana, tak że ten kilka razy o mało się nie przewrócił. - Widzisz Adrian, jak chciałeś to masz psa. Marzenia się spełniają.
- Rodzice mi nigdy na to nie pozwolą.
- To co z nim zrobisz? – Radek był na poważnie zatroskany.
- Nie wiem – wzruszył ramionami Adrian.
Czarny volkswagen passat stał już na parkingu przed zieleniakiem. Mama Radka zaczęła trąbić, bo przecież, jak co dzień musieli jechać odebrać z przedszkola jego małą siostrę. Radek machając koledze ręką pobiegł do auta, a on został z małym kundlem i naprawdę nie wiedział, co z nim ma zrobić. - Chodź piesku! Nie zostawię cię tutaj samego. Ciekawe jak się wabisz? – mówił do nowego kumpla, który teraz szedł przy jego nodze, jak wytresowany champion – a może sam wymyślę dla ciebie imię? Co ty na to? Ummm, może nazwę cię Krówka, bo masz kolor jak krówki ciągutki, co? Nie, nie… masz rację, ale byśmy obaj wyglądali, jakbym szedł przez park i wołał: „Krówka, do nogi” – Adrian śmiał się w głos z samego siebie.
Usiadł na ławce przed blokiem i wziął puchatą kulkę na kolana. - Chyba lepiej będzie, jak nazwę cię Tofik, jak myślisz? Tofik, to dobre imię dla psa. Możesz mi wierzyć. Tylko co ja teraz z tobą zrobię?
Chłopiec wstał z ławki i trzymając na ręku psa wszedł na klatkę schodową, następnie nacisnął guzik, by wezwać windę, a kiedy już znalazł się przed drzwiami, strasznie się bał. - No gdzie ty byłeś tak długo? – mama otworzyła mu drzwi – Adrian… dziecko, skąd wziąłeś tego psa!
- Mamo, musiałem go zabrać. Taki strasznie gruuuuuuby pan, bardzo niedobry pan wyrzucił go w parku, a my z Radkiem uratowaliśmy go! – mówił strasznie szybko.
- Ależ synku, przecież wiesz, że ojciec nie pozwoli ci go zatrzymać.
- Może kiedyś, jak będziemy mieszkać we własnym domu…
- Nooo, za siedem lat!
- Czemu za siedem?
- Bo Radek tak mówił. Za siedem i tyle.
- Kupimy rybki. Będziesz o nie dbał, co? A pieska po obiedzie odprowadzimy do schroniska.
- Rybki są głupie! – przytulił mocniej Tofika i się rozpłakał.
- Kochanie, umyj się i zamknij go w łazience. Teraz zjemy w spokoju i poczekamy na tatę.
Kiedy ojciec wrócił, wszystko odbyło się według przewidywań Adriana. W ogóle nie chciał słyszeć o żadnym psie w mieszkaniu, a kiedy Tofik nasikał w jego ulubione adidasy, pogrzebał wszelkie swoje szanse. Stanęło na tym, że tę jedną jedyną noc może spędzić u nich, ale nazajutrz z samego rano będzie trzeba oddać go do schroniska. - Adrian może wyjdź z Tofkiem na podwórko. Musisz wiedzieć, że psy nie tylko sikają – powiedział ojciec dosyć szorstko.
- Wiem, ale on jest jeszcze mały i wszystkiego by się nauczył. Tato pozwól, niech zostanie! Proszę, proszę, proszę!
- Sprawę uważam za zakończoną! Wyprowadź go na spacer.
Adrian chodził z Tofikiem po całym osiedlu, nawet nie zauważył kiedy zrobiło się ciemno. Nagle pies rzucił się przed siebie w boczną drogę. Biegł przez łąkę i skręcił na prawo w las. Rodzice nie pozwalali Adrianowi chodzić tam samemu, a szczególnie byliby źli, jakby wiedzieli, że ma zamiar iść tam sam i to o tak późnej porze. No ale on przecież nie miał czasu na to, by myśleć o tym w takiej chwili. Zresztą wcale nie był sam, tylko z psem, no i nie szedł, tylko biegł. Biegł za nim, co miał w nogach sił, ale nie mógł za nic go dogonić. Wtem spostrzegł, że Tofik za chwilę wybiegnie na ulicę, a tam już zbliżał się samochód. Adrian ze strachu o psa nie mógł nawet krzyknąć, po prostu, jakby odebrało mu głos. Jedyne co mógł zrobić, to biec szybciej. Tofik nagle wbiegł na drogę, a Adrian za nim, wtem oślepiły go światła nadjeżdżającego auta. Zdążył jeszcze zobaczyć Tofika po drugiej stronie ulicy… i poczuł niesamowity ból. Wszystko zgasło – ból i światło.
Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad sobą znajome twarze. Mama płakała, a ojciec trzymał ją za rękę. - Gdzie ja jestem?
- W szpitalu, kochanie. Wszystko będzie dobrze – uśmiechała się przez łzy matka.
- A gdzie Tofik?
- Nie wiemy, skarbie. Ale pozwolimy ci mieć psa – powiedział ojciec – wybacz mi synu.
- Chciałem Tofika… uratowałem go, prawda?
- Tak, uratowałeś – wyszlochała kobieta.
- Poszukamy go. Damy ogłoszenie do gazety, chcesz?
- Czyli zgadzasz się na psa. Nie będziesz już gadał o rybkach.
- Obiecuję – uśmiechnął się mężczyzna.
- Dobrze, że zrozumiałeś, że są głupie.
.