W środku nocy obudził ją niemy krzyk. Bała się wyjść spod kołdry, otworzyć oczy, zasnąć. Zaciskała pięści.
Budzik zakończył jej męczarnie. Z przerażeniem w gardle powoli wyciągnęła rękę spod kołdry. Nie otwierając oczu wyłączyła pulsujący dźwięk. Po omacku znalazła okulary i nałożyła. Otworzyła oczy. W pokoju jasno.
Okulary na nosie mobilizowały. Świat stawał się wyraźniejszy. Zrobiło się przejrzyściej, optymistyczniej. Dwie soczewki w oprawce z tworzywa dawały zaskakujące poczucie bezpieczeństwa.
Usiadła i spuściła nogi z łóżka. Wsunęła je w ciepłe kapcie. Ubrała się i poszła do kuchni. Przekroiła bułkę bez natrętnej myśli, żeby dźgnąć się nożem. Już dobrze.
Chwilę później siedziała na przystanku i machała zwisającymi nogami. Tak było lżej, nogi odpoczywały, skoro w nocy nie mogły.
Jadąc autobusem patrzyła za okno. Codziennie mijała te same budynki, te same drzewa, krzaki, znaki, przystanki, ludzi... Nigdy jej się nie nudziło. Wyławiała szczególiki, które odróżniały od tego, co widziała wczoraj, przedwczoraj...
Wysiadła – tam, gdzie co dzień. Łapska dzikiego przerażenia złapały ją za gardło i klatkę dusząc bez litości.
- Spokojnie, kochanie, spokojnie. - szeptała pobladłymi wargami – Tylko spokojnie. Przecież będzie dobrze.
Umilkła i się rozejrzała. Wokoło kilkanaście osób o obojętnych twarzach dających złudzenie, że nie zauważyli jej, że wszystko jest dobrze.
Skierowała kroki w stronę zakładu, gdzie pracowała. Byłoby jak co dzień, gdyby nie zobaczyła kogoś leżącego pod mostem, gdyby nie podeszła...
Ostrożnie stanęła przy ludzkim ciele. - Dzień dobry. - wykrztusiła nieśmiało.
Brak reakcji trochę ją ośmielił. Przykucnęła. Powoli i ostrożnie wyciągnęła rękę. Dotknęła ramienia. Gwałtownie cofnęła dłoń. Kurtka była wilgotna, zimna i brudna. No i nie miała zapachu perfum. - Żyjesz? - mimo to wyszeptała z nadzieją i ciepłem.
Pytanie utknęło w próżni. Wreszcie po raz pierwszy wydało jej się, że dostrzegła delikatny ruch klatki wywołany oddechem. Po chwili znów był sztywny.
Poczuła łzy po drugiej stronie oczu i walenie własnego serca. Każda komórka drżała w chęci ucieczki.
Zaskakująco pewnie wyciągnęła rękę i potrząsnęła leżącym. - Żyjesz? - powtórzyła głośniej i pewniej.
Brak reakcji. Zadzwoniła po karetkę. Nagle serce skoczyło jej do gardła. Leżący poruszył się. W zmasakrowanej twarzy wpatrywało się w nią dwoje przerażonych oczu.
Po chwili wahania znów przykucnęła. - Będzie dobrze. Spokojnie. - uśmiechnęła się do mężczyzny – Cieszę się, że żyjesz.
Tylko ciągle wpatrywał się w nią przerażonymi, wielkimi oczami. Usiadła obok. Czekała na karetkę od czasu do czasu odzywając się do leżącego uspokajająco.
W przebłysku odwagi zapytała ratownika medycznego, gdzie go zabierają.
Karetka odjechała z milczącym pacjentem, a ona kontynuowała drogę do pracy. Spóźniła się. - Przepraszam za spóźnienie. - było jej głupio – Nie zdążyłam na autobus. Przepraszam.
- Okej. Następnym razem zadzwoń, że się spóźnisz. I nastaw budzik na wcześniejszą godzinę. Pewnie zaspałaś.
Pracowali z nią mili i wyrozumiali ludzie. Po ośmiu godzinach pracy poszła do szpitala. Po drodze pytała ludzi jak trafić.
Przed szpitalem natknęła się na ratownika medycznego, który powiedział jej rano, do którego szpitala zabiorą mężczyznę. Nieśmiało poprosiła, żeby pomógł jej go znaleźć. Ratownik skończył już dyżur i pomógł. Po drodze starał się ją zagadywać. Trochę odpowiadała, ale bez entuzjazmu do rozmowy.
Podziękowała ratownikowi. Gdy wyszedł, usiadła przy łóżku. Przyglądała się mężczyźnie i powoli sączącej się w jego krwiobieg kroplówce. - Będzie dobrze. - wyszeptała patrząc na własne zaciśnięte palce.
Codziennie go odwiedzała po pracy. Czytała mu, mówiła do niego, zadawała pytania. A on milczał.
Stracił pamięć. Nie miał dokumentów. Policja starała się ustalić jego tożsamość i co się stało. Bezskutecznie.
W końcu zaczął się odzywać do personelu, ale nie do niej.
Przychodziła potem na rehabilitacje. Tylko ona go odwiedzała przez cały ten czas. Gdy uczył się od nowa chodzić, wierzyła, że mu się uda. Powtarzała, że będzie dobrze. Była przy nim i chwaliła nawet za ledwo dostrzegalne postępy, za to, że się starał. Przywiązała się do niego. Choć milczał.
W końcu poszedł na swoje. Dostał rentę. I wtedy znikła z jego życia.
Coś go ciągnęło do tego mostu. Tam stracił wszystko, pamięć, tożsamość, przeszłość. Tam usłyszał matowy, kobiecy, lekko przestraszony, życzliwy i ciepły głos mówiący: „Cieszę się, że żyjesz”.
Pewnego deszczowego dnia znów wpatrywał się w most jakby licząc, że opowie jego historię. Z naprzeciwka szła skulona postać w kapturze. Tak, to była ona! Jak co dzień wracała tędy z pracy. Podszedł do niej jeszcze niezbyt pewnym krokiem. Uśmiechnęła się na jego widok.
Niemal dwa lata później obudziła się z uśmiechem na twarzy i w sercu. Bez okularów patrzyła na jego pokrytą bliznami twarz. - Nie patrz. Strasznie wyglądam... - zakrył twarz rękoma.
- Spokojnie. - odpowiedziała ciepło – Kocham cię i każdą twoją bliznę.
Uśmiechała się. Wpadające prze okno słońce złociście odbijało promienie na jego obrączce. - Cieszę się, że żyjesz. - objęła go ramieniem.
Tej nocy sobie przypomniał część swojej historii. Miał sen o czymś sprzed wypadku. Nie pamiętał, o czym. Ale leżąc w nocy, przypomniał sobie, że wiele razy chciał umrzeć, że bardzo chciał się zabić. Jak strasznie się wtedy czuł.
Zabrał dłonie od twarzy. Uśmiechała się do niego. W oczach miała szczerą radość, że był obok. - Też się cieszę, że żyję. - uśmiechnął się – I że mam ciebie.
Wyciągnęła w jego stronę drugą dłoń. Malutka rączka złapała z całych sił za zaobrączkowany palec i leżące między nimi niemowlę roześmiało się w głos.