Kiedy szczuty czas udręką
płynie jak wezbrana rzeka,
nim chłop w stół uderzy ręką,
baba dwa razy zaszczeka.
Uzus zmagań i utarczek,
przywdziewanie dziennej zbroi,
znajdowanie zapłat w walce,
codzienności zmorą stoi.
Nowa się rozgrywa bitwa,
komu dziś ma ekran świecić.
Czy chłop przy transmisji wytrwa,
czy też baba serial zleci?
Kto pilota ma w swych rękach,
berła władzy zbytek dzierży,
lecz przeciwnik się nie lęka,
mając innych w bród oręży.
Gdy pójść w gości trzeba rychło,
w progu domu iskier snopy –
z zewnątrz sznyt, a w gębach bydło
i nic z tego, że ksiądz kropił.
Czas świątecznej zasiąść strawy.
Cóż, gdy w jadle sól się warzy;
wylał wrzątek chłop i zawył,
bo nie zdzierżył tej potwarzy.
Znowu wznieśli zbrojne wieże,
wojny wstrzymać już nie sposób,
talerz mija się z talerzem,
grają szklanki, chlapie rosół.
Choć szukają rozwiązania,
zaprawieni ciągłym bojem,
co chłop do zgody się skłania,
baba znów pretensje swoje.
Jak już ona jest gotowa
znieść natręctwa swego pana,
on nadęty, święta krowa,
nie ma chęci do gadania.
I tak toczą się pół wieku
wojny w domowym ukryciu,
a rzucanie wzajem steków,
utrzymuje ich przy życiu.