Znowu został sam jak bezpański pies,
i cóż z tego ma, że serce by dał,
niepotrzebny już – nie ma za kim biec,
przed nim tylko kurz i palący skwar.
Wszystkie drzwi na klucz pozamykał czas,
nie będzie się tłukł, by nakarmił ktoś.
W brzuchu nosi głód, w oczach ciągły strach,
żeby przetrwać mógł, starczyłaby kość.
Już od dawna śni, że ma własny kąt,
na zimowe dni ciepłej strawy łyk;
czule głaska sierść delikatna dłoń,
czego więcej chcieć – jutra pewny byt.
Za to wierny druh mógłby z niego być,
strzegłby dzielnie wrót, by spokojnie spać.
Jako nocny stróż – przecież to nie wstyd,
gdy pilnuje dóbr i na straży trwa.
Te marzenia wciąż pozwalają żyć,
choć może to błąd niechcianego psa,
że przywiązał się, przyjacielem był,
niepotrzebny więc znowu został sam.