Wyobraźmy sobie, że wszyscy twórcy nagle zamilkli. Piszą, malują, komponują, ale do szuflady. Bytują po niszach i zakamarkach, po piwnicach, enklawach i bezludnych wyspach, a ich głos dociera do niewielu. Do garstki potrafiących czytać, myśleć i udawać, że jest supercacy. Ale do tych, co nie czytają, nie potrafią sklecić jednego zdania bez słowa na k., do tych, co mają gdzieś całe to zawracanie gitary z myśleniem, dotrzeć nie umieją.
A niby kto ma do nich dotrzeć, skoro twórcy wolą schować się w czarownej dziurze? W wieży z kości słoniowej? Po kloszem własnych spraw? A kto niby ma im ukazać inne światy, niczegowate horyzonty, marzenia i szczytne cele, skoro wszyscy zaczną być eremitami? Skoro wszyscy odwrócą się od rzeczywistości i postanowią przymykać oczy na lawinowe kretynienie całych pokoleń? Kto, jeśli nie twórca, im uświadomi, jakie wartości, jakie ideały są ważne w życiu każdego człowieka, kto zamiast twórcy powie głośno, wyraźnie i zrozumiale, o co chodzi w tym szczurzym, agresywnym wyścigu po zmęczenie, zawał i kasę?
Twórca jest nim po to, by dawać swój głos. Bez wyrażania swoich zapatrywań, nie egzystuje. A daje go poprzez dzieła. Udane, złe, ale przykrojone na miarę swoich możliwości. Zaś gdy milczy, przechodzi na wewnętrzną emeryturę i stoi z boku. Wycofanie się z aktywności, ucieczka w szukanie wytłumaczeń dla swojego przemęczenia, zgoda na to, co jest, przyzwolenie na degenerację pojęć, czy nie jest kapitulanctwem?.