W Wenecji nalegałaś na spotkanie,
a ja na śmierć, lubię obracać ją w palcach
i rozbierać z tych wszystkich wzruszeń
i wstrząsów. Ale dlaczego w Wenecji,
a nie w Krośnie albo Jaśle? Tam się stają moje noce i dni.
Wytrzymaj ze mną nad Jasiołką czy Ropą,
dam ci tyle strachu, ile zechcesz przyjąć,
będę dotykać twojej skóry bladej jak płótno
i długich wersów. Powoli zacznie nas ubywać,
tylko nakastliki spuchną, a ziemia ograbi
ze świętych obrazów. Stare drzewa rosną na tym,
co umarło, sięgając konarami nieba.
Widzisz, ten luty jest jak pożegnanie,
od wczoraj ślepy i mroźny,
to, czego ze mnie nie weźmiesz,
zostanie w bukowym lesie albo wierszu.
W drewnianej chacie pojawią się
czarny od węgla dziadek, Marcin organista,
wiotkie ciotki, które nie umiały oprzeć się miłości,
teraz ich włosy oplatają kamienie Promnic i Wisłoki,
żylaste babki, a z nimi strach przed kołymskim głodem
pomieszany z lutowym postem.