Rozpoczynamy anonimowo konkurs - opowiadanie w temacie: "Zasłyszane opowieści"

W konkursie na najciekawsze drabble zwyciężył utwór "sierota" - Gelsomina

Zapraszamy do głosowania na Wiersz Miesiąca III/24

MIDRAJ - NIĆ BIAŁA: Rozdział I - Na południu bez zmian

Tematy przenoszone z innych działów. Czas przechowywania tekstów 1 rok.

Moderator: Redakcja

ODPOWIEDZ
Sajmar
Posty: 28
Rejestracja: 28 sierpnia 2022, 17:57
Lokalizacja: Poznań

MIDRAJ - NIĆ BIAŁA: Rozdział I - Na południu bez zmian

Post autor: Sajmar »

I powstał wielki płacz, i zamęt w pokoleniu Paladynowicza, a lament jego słyszano od Borów, aż do Helmsby.
Chrabąszcze przyoblekły się w żałobne szaty, a Półmrok ogarnął ziemię od drugiej godziny dnia, aż do godziny szóstej.
Gdy Słońce wyszło zza chmur, promień jego padł na źrenicę Paladyna tak, że ten na czas krótki oślepł, a oślepłszy, wydał głośny ryk irytacji.
I padli na twarz wszyscy, którzy wokół niego byli zebrani, myślano bowiem, iż się rozsierdził.
Nie było jednak gniewu w sercu Paladyna, a jedynie żałość, której nawet poeta nie wypowie.



KRONIKA DNI PRZEDOSTATNICH


ROZDZIAŁ I - NA POŁUDNIU BEZ ZMIAN
Mężczyzna brodził od świtu po kostki w mokrej od nocnego deszczu trawie. Kiedy jego but ugrzązł w rozmokłym, zeszłorocznym kopcu kreta, zatrzymał się na moment. Przetarł czoło wierzchem dłoni i wyprostował skostniałe plecy, chrupiąc nimi donośnie. Umorusany potem i błotem, obrzucił rozgorączkowanym wzrokiem cztery morgi łąki wokół. Został mu jeszcze szmat pracy. Westchnął ciężko, ściskając mocniej sierp. Wilgotne, stępione ostrze narzędzia ślizgało się po przemoczonych źdźbłach, nie czyniąc im prawie żadnej krzywdy. Koszący był jednak zawzięty i nieustępliwy – uparł się, by wyrównać zeschniętą po zimie łąkę, choćby miało mu to zająć miesiąc.

Wysunął język w skupieniu, starając się choćby naciąć nakręconą na dłoń kępę. Mocował się z trawą przez kilka chwil, po czym, wskutek zbyt mocnego szarpnięcia, wyrwał ją z gruntu z korzeniami. Wpatrzony tępo w ociekającą błotem grudę, próbował pojąć, co się stało. Po chwili jego umysł dał jednak za wygraną, odrzucając zawiłości polowej logiki na bok, razem z wyrwanym zielskiem. Młodzieniec zrobił pół kroku naprzód i chwycił za kolejny zwitek źdźbeł. Gdy przyłożył do niego tępy już zupełnie sierp, Arunia Paladynowicz nie wytrzymał. Przymknął oczy i odwrócił się od okna w kuchni, starając się równomiernie oddychać. Był w domu swojej siostry jedynie tymczasowym mieszkańcem – obiecał sobie, że nie będzie wtrącał się do jej małżeństwa. Szanował szwagra tylko za umiejętności gry w palanta, może zresztą wrodzone. Na temat reszty jego przymiotów dyplomatycznie milczał.

Od pewnego czasu, Grafitowy Dziedzic pomieszkiwał kątem u siostry, z którą dotąd nie było mu po drodze. Nadal zresztą, na skrzyżowaniach życiowych dróg podążali w przeciwnych kierunkach, ale bądź co bądź, byli rodziną. Po powrocie z Kroke, zastał swoją chatę spaloną do fundamentów. Nie było pewności, co się mogło stać, ale podczas jego kilkumiesięcznej nieobecności właściwie wszystko. Podejrzewał zemstę pozostałych przy życiu Kroserów lub uzależnionego od papierosów niedźwiedzia, który kręcił się nieraz pod jego oknami. Być może, pod nieobecność właściciela domu, zwierzę postanowiło przejąć chatę na gawrę. Jeśli miś zapadł w sen zimowy z papierosem w pysku, domostwo mogło pójść z dymem. Z czarnych, kruszących się pod palcami resztek, trudno było jednak coś konkretnego wyczytać.

Ponieważ zima na tych terenach odpuszczała jedynie na wyraźny rozkaz wiosny, były fajter musiał poszukać tymczasowego schronienia. Przez wzgląd na swój wiek - solidniejszego niż szałas. Skrzywił się na myśl o domu rodzinnym, który od śmierci rodziców zajmowała jego świeżo zaślubiona siostra, ale nic lepszego nie przyszło mu do głowy. Noemi nie powitała brata z otwartymi rękami, ale też nie zatrzasnęła przed nim drzwi. Jedynie jej mąż zdawał się szczerze uradowany z pobytu szwagra. Prawdopodobnie uznał, że zaciągnięty niegdyś dług, w wysokości kilkudziesięciu dniówek rolnika, zostanie mu zapomniany lub uznany za rozliczony, jeśli udzieli schronienia Aruni. Ostatecznie, od czegoś ma się rodzinę.

Tak minęła mu reszta wiosny, lato i jesień. Ani się obejrzał, kiedy śniegi kolejnej zimy stopniały, a ziemia spłynęła soczystą zielenią kolejnej wiosny.

Odwróciwszy uwagę od zmagającego się z suchą trawą sierpiętnika, Paladynowicz postanowił zapalić w kominku. Widok ognia zawsze go uspokajał, a do tego było mu po prostu chłodno. Ruszył do pokoju obok, powłócząc lekko nogami. Na progu minął rozespaną burzę loków siostry. Pozdrowili się milczącym skinieniem głowy, po czym każde zagłębiło się z powrotem w swojej rzeczywistości.

Kominek w jego pokoju był niewielki, ale wystarczający. Używany tylko na potrzeby gości, stanowił swoistą fanaberię. Żadna inna chałupa w Tęgich Borach, nawet sołtysówka, nie posiadała takich wygód. Magnacka przeszłość rodu Paladynowiczów objawiała się dyskretnie, w drobnych szczegółach codzienności. Arunia rozniecił słomiano-chruścianą rozpałkę i wystawił dłonie do pierwszych języków ognia. Przyjemne ciepło poprawiło mu nieco humor, przywołało z nicości błogie wspomnienia jesiennych wieczorów we własnym domu. Ciepłego koca, fotela przy kominku i szklanki pszenicówki. Czasem dwóch. Zamknął oczy, starając się napawać tym obrazem. Nie myśleć o tym, co było potem.

Od poświęcenia Maerteni minął już rok. Kolejna w kalendarzu wiosna była nie mniej przygnębiająca, niż poprzednia - jakby żałoba po śmierci kobiety, której ofiary Paladynowicz nadal nie rozumiał, miała się nigdy nie skończyć.

Wiedza to względem niektórych charakterów niemiłosierna bestia. Grafitowy Dziedzic łatwo padał zaś ofiarą jej manipulacji. Świadomość ciągów przyczynowo skutkowych rodziła w nim zawsze pragnienie działania. Odnoszenia się do rezultatów. Nie umiał przejść obojętnie obok śmierci Maerteni, wiedząc, że przyjęła ją dla niego. Nie potrafił zapomnieć o istnieniu Kapłona, o zdradzie Calina, o propozycji Beybe. Najchętniej zmusiłby się do odwrócenia wzroku, zaszył z powrotem w stankowskich lasach, ale nikt jeszcze Aruni Paladynowicza do niczego nie zmusił. Nawet on sam. Gryzły go wspomnienia, wyrzuty niepołatanego sumienia. Żądza życiowej sprawiedliwości. Zemsty.

Gdy ogień w kominku rozgorzał na dobre, były fajter otworzył oczy. Wstając z pewnym trudem, oparł się obiema rękami o kamienny, rzeźbiony gzyms. Pochylił głowę i spojrzał w zamyśleniu na trzaskające w płomieniach drwa. Gdzieś w pobliżu rozległ się cichy płask. Zapewne kolejna kępa trawy wylądowała w jakiejś kałuży, wyrwana z ziemi razem z korzeniami. Paladynowicz zacisnął mimowolnie usta i przymknął powieki. Wypuścił powoli powietrze przez nos. Tak dalej być nie mogło. Musiał wyjechać.


Nie mogli się już powstrzymać. Cały świt cierpieli w milczeniu, niespokojni i spięci, jak dzieci zagubione w lesie przed zmrokiem. Wzrok, wbity twardo w ziemię, skrywał wszystkie najpotrzebniejsze słowa, zakrywał rzęsami zamglone od przedwczesnej tęsknoty źrenice. Trwali tak długo, lecz gdy słońce wychynęło zza zakrętu, ich męskie serca w końcu pękły. Uniesione oczy spłynęły wodospadem łez, których strumienie zalśniły na policzkach niczym poranna rosa. Tak to przynajmniej mogłoby wyglądać, w innych okolicznościach rzeczywistości. Byli jednak szwagrem i szwagrem, więc tylko podali sobie ręce, skinąwszy milcząco głowami. Poza tym, Arunia nie cierpiał Ciapy, a Ciapa żywił jakiekolwiek prawdziwe uczucia jedynie do siebie. Stojąca obok Noemi objęła brata, ale tylko w porywie przyzwoitości. Z rodziną, wedle przysłowia, wychodzi się dobrze tylko na obrazach. Gdy Paladynowicz obrócił się w siodle, aby pomachać im na pożegnanie przed ostatnim zakrętem, uśmiechnęła się. Długo zastanawiał się potem, czy była to oznaka odnalezionej sympatii, czy po prostu ulgi.

Droga wiodła go na północny zachód, brzegiem Rogowego jeziora oplecionego tatarakiem. Prawy policzek płonął już od porannych promieni słońca, choć lewy dopiero zaczynał parować. Lekki podmuch wiatru przymrużył mu oczy, niosąc delikatną bryzę. To mógł być naprawdę dobry dzień, gdyby nie musiał wyjeżdżać. Tak bardzo nie lubił wyjeżdżać. Bardziej nawet, niż wracać.

Gdy dotarł do stóp wzniesienia, zatrzymał się. Trakt wił się przed nim stromym zboczem - niczym salamandra w leśnym runie - aż na sam szczyt, a potem dalej, ku Jurowej osadzie i Kroke. Obrócił mimowolnie głowę, tknięty przyzwyczajeniem. Ledwo widoczna ścieżka, odpadająca w lewo między bujną trawę, prowadziła do domu, którego już nie było. W znajome, bezpieczne, wygodne okolice. Rumak zadreptał niepewnie w miejscu. Arunia westchnął ciężko i cmoknął na gniadosza, odwracając wzrok. Ruszyli stępem pod górę.

Na szczycie zsiadł z konia, aby dać mu chwilę odpocząć - tak sobie przynajmniej wmawiał. W rzeczywistości, chciał po prostu kupić nieco czasu na zadumę, obrzucić spojrzeniem taflę wód w dole i łańcuch zielonych wzgórz na horyzoncie. Nie był pewien, czy jeszcze kiedykolwiek tu wróci. Miał szczerą nadzieję, że nie.

Kilkanaście kilometrów później, znużony jazdą, zsunął się z siodła prosto w objęcia stajennego. No, prawie. Trakt był jednokierunkowy, a rumak najwyraźniej regularnie woził tędy jego szwagra, gdyż zatrzymał się przed gospodą w Jurowej osadzie bez cienia zawahania. Arunia nie pamiętał, kiedy zapadł w drzemkę – nigdy nie zdarzyło mu się zasnąć za lejcami. Wyrwany ze snu delikatnym poklepywaniem po udzie przez stajennego, rozejrzał się nieprzytomnie wokół.

Umorusany podrostek, pachnący sianem i końskimi odchodami, gładził właśnie grzywę gniadosza, szepcząc mu coś czule pod nosem. Uniósł pogodne spojrzenie na jeźdźca, wyciągając niepewnie dłoń po lejce. Emerytowany fajter powstrzymał się od pozdrowienia, ale nie od nienachalnego uśmiechu. Zaspany, wydobył się z siodła i podszedł do stojącego pod ścianą wiadra. Zimny chlust wody na twarz przepędził ostatnie wspomnienie o koszmarach. Przetarł oczy i ruszył powoli do drzwi gospody.


- Mam trzydzieści pięć lat. Wyszumiałem swoją młodość na niejednym sianie, odbiłem się od niejednego dna butelki. Kiedy dojrzałem, zdałem sobie sprawę, że było to tylko zalepianie błotem pustki, dziur mojej duszy i serca. Najmniejsza życiowa burza wypłukiwała je jednak, otwierała ziejące nicością rany.

Mężczyzna przesunął smętnym spojrzeniem po słuchaczach. Żaden z nich nie patrzył jeszcze w jego stronę, ale wiedział, że słuchają - a przynajmniej niektórzy. Kilku siedzących najbliżej, pokiwało lekko głowami ze zrozumieniem, dwóch zawiesiło zamyślony wzrok na blacie stołu. Większość zebranych nie zwracała na niego jednak większej uwagi, spokojnie zapijając grochówkę piwem. Ten i ów obrzucił go w końcu przelotnym spojrzeniem, ale bez szczególnego entuzjazmu. Niezrażony bard ciągnął dalej, minorową tonacją.

- Chciałem nadgonić stracony czas, ale to czas nadgonił mnie, a potem jeszcze okrążył dwa razy. Efekty moich starań rozpierzchły się jak stado wróbli w polu, pozostawiając mnie z pustymi kłosami w dłoniach. Błąkam się więc po świecie, pomieszkując z obcymi, imając się różnych zajęć. Coś mam, ale nie mam nic. Zbyt biedny, by miało to życiowe znaczenie, zbyt bogaty jednak, by umrzeć młodo. Pytacie jak mnie zwą? Od dnia chrztu, którego nie było, noszę swoje imię. Proste, zwyczajne jak moja egzystencja i jak ona - ze wskazaniem na przeszłość. Wołają mnie…

- Boruta Biesun.

Zebrani w gospodzie poderwali głowy znad grochówki, własnych myśli i obojętności. Wysłużone ławy zaskrzypiały pod ciężarem obracających się ciał, zaszeleściły ubrania. W ciszy, która właśnie zapadła, dało się słyszeć bicia niektórych, mniej stabilnych serc. Arunia stał w progu z dłonią na framudze drzwi, nieco zbity z tropu nagłym zainteresowaniem swoją osobą. Zmierzył wzrokiem zebranych w izbie gości. Szare, wiejskie mordy bez polotu. Poza Borutą, żadnych znajomych. Dobrze, bardzo dobrze.

Gdy pierwsze zaskoczenie po obu stronach minęło, gazdowie powrócili z wolna do swoich misek. Zaskrzypiały ławy, zaszeleściły ubrania. Zagwarzyło się. Tu i ówdzie zaiskrzyło. Paladynowicz ruszył w kierunku Biesuna szybkim krokiem, wyciągając dłoń na powitanie.

- Nadal psioczysz po kątach, Boruta? – zagaił z uśmiechem.

- Interes jest interes, jak mawiają starowiercy - wyszczerzył się szelmowsko bard, zniżając głos i rzucając na boki ukradkowe spojrzenia. – A łzawe historie najlepiej się sprzedają. Nawet śpiewać już nie muszę umieć, toć opowiem, jak mnie życie doświadczyło i grosik do grosika, grosik do grosika.

Arunia uśmiechnął się pod nosem. Biesun nie był może szkolony w najlepszych gildiach, ale miał w sobie niebywałą życiową rzutkość. Zawsze podziwiał takich ludzi, choć nigdy się do tego nie przyznawał. Skinął palcem na wolny stół w kącie izby.

- Siadaj, pogadamy.

Dziedzic nigdy nie jadał świeżo po przebudzeniu, wliczając w to drzemki - jego rozmówca nie miewał takich ograniczeń. Obserwował barda w milczeniu, sącząc powoli piwo. Grochówka i kawałek pieczystego zniknęły we wnętrznościach Boruty w tempie godnym doświadczonego żebraka. Piewca cudzych czynów był chyba jeszcze przed okresem światowego tournée – Paladynowicz dawno nie widział tak wygłodniałego człowieka. Zapiwszy łapczywie posiłek solidnym łykiem piwa, Biesun otarł usta i oparł się o drewnianą ścianę z błogim wyrazem twarzy. Beknął cicho, zasłaniając pięścią usta. Uśmiechnął się, spoglądając w oczy niespodziewanego dobrodzieja. Grosik do grosika.

- Co tam, panie, w Dziedzicówce? – zagadnął. Arunia uśmiechnął się krzywo.

- Dobrze wiesz, Boruta. Pewnie lepiej ode mnie.

- Ano – odparł nonszalancko bard, pociągając niespiesznie z kufla. Spotykał Grafitowego Dziedzica nie raz, ale nigdy nie zadzierzgnęli ścisłej komitywy. Byłby dla niego jak stary znajomy ze szkoły, gdyby kiedykolwiek do jakiejś chodził. Poeta nie ufał takim relacjom, nawet za darmowy posiłek. Spojrzał na emerytowanego fajtera spode łba, stukając palcem po kubku. Jego dobroczyńca zmrużył lekko oczy.

- Jak tam piewcza kariera, Biesun? Nosi cię nadal po świecie?

- Ano, bywa się tu i tam. Wiesz jak jest.

Paladynowicz prychnął pod nosem, odwracając wzrok. Zwilżył wargi ciemnym trunkiem, dając sobie chwilę na trafniejsze sformułowanie pytania. Wyczuwał w powietrzu lekkie napięcie. Widział wymuszony uśmiech. Chyba domyślał się powodów. Nim odpowiedział, pokiwał głową.

- Wiem. No i co tam, w szerokim świecie? Było trochę problemów w okolicy, podobno Gildia cienko przędzie? Wiesz jak to jest z emerytami - niby pracować już nie trzeba, a o pracy najchętniej się słucha.

- Ano, podobno różnie tam teraz jest. U was.

- U nas, jak u nas, ja już dawno poza branżą. Z ciekawości pytam, bo polityka mnie nie interesuje, a pogodę widzę sam. Chyba, że się coś ciekawszego w świecie dzieje, to mów, posłucham.

- Mhm. – Boruta zabębnił ponownie palcami, tym razem po blacie. – No, poza tym to niewiele, zaiste. W Nowej Wisience cielak z trzema głowami, a w Buchen baba z wąsami. Ale… - machnął ręką. – Co to za wieści.

- Istotnie.

- To Gildia, mówisz, cię interesuje. A coś konkretnie? Albo ktoś? Może i coś słyszałem, ale sporo się ostatnio dzieje.

Zmierzyli się wzrokiem, jeden bardziej podejrzliwy od drugiego. Paladynowicz pociągnął z kufla ostatni łyk.

- A konkretnie, to nie wiem, bo musiałbym wiedzieć, o co jeszcze warto pytać w tej kwestii. – Zawahał się na moment. – A chociażby ten cały Calin. Znaleźli go? Szukali? Bo o Kapłonie to bym pewnie wiedział, tak czy owak, zaraz by we wsi albo na targu opowiadali.

- Pewnie tak, wsiowe to straszne gaduły. – Biesun zniżył głos, rzucając ukradkowe spojrzenie na salę. – A o Calinie, to nic. Pod ziemię się podobno zapadł.

- Mhm. – Arunia zamyślił się na moment, jakby zastanawiając się, czy warto dalej ciągnąć barda za język. – No to faktycznie nic.

- Ano.

- Dobra, Boruta, będę leciał. Dzięki za informacje. – Emeryt podniósł się ciężko, wyciągając dłoń. - Uważaj na siebie na traktach.

- Ty też, Dziedzicu, ty też.

Biesun odprowadził wzrokiem wychodzącego Paladynowicza, po czym opadł powoli na ławę. Poczuł na sobie intensywne spojrzenie karczmarza. Skinął delikatnie głową. Gdy gospodarz podszedł, żeby posprzątać ze stołu, bard wyszeptał mu szybko kilka poleceń. Upewniwszy się spojrzeniem, że zrozumiał, zamówił głośno kolejne piwo.

Arunia poprawił popręg i wskoczył zwinnie na siodło. Ruszył z kopyta, traktem na północ. Nie czuł się zawiedziony. Boruta ostrożnie podchodził do kontaktów z ludźmi, a jeszcze ostrożniej do obcowania z informacjami. Nigdy nie było wiadomo, po której stoi stronie. Paladynowicza zaniepokoiło tylko to - bard nie spytał go nawet, dokąd jedzie.
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19815
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: MIDRAJ - NIĆ BIAŁA: Rozdział I - Na południu bez zmian

Post autor: Dany »

Ciekawie piszesz. Kilka wątków niewytłumaczonych, ale to zapewne wyjdzie w dalszej części.
Z przyjemnością będę śledziła cd.
I powstał wielki płacz, i zamęt w pokoleniu Paladynowicza,
- niepotrzebny przecinek za "płacz" ( przed powtórzonym "i" stawiamy przecinek, gdy powtarza się w tej samej funkcji)
Mężczyzna brodził od świtu po kostki w mokrej od nocnego deszczu trawie.
- przecinek za "świtu"
Przetarł czoło wierzchem dłoni i wyprostował skostniałe plecy, chrupiąc nimi donośnie.
- zamiast "chrupiąc", napisałabym - trzeszcząc
Wysunął język w skupieniu, starając się choćby naciąć nakręconą na dłoń kępę.

- przecinek po "się"
Kolejna w kalendarzu wiosna była nie mniej przygnębiająca, niż poprzednia -
- niepotrzebny przecinek przed "niż"(pomijamy, gdy porównanie jest składnikiem wypowiedzenie pojedynczego)
Droga wiodła go na północny zachód, brzegiem Rogowego jeziora oplecionego tatarakiem
.
- przecinek przed "oplecionego" (dopowiedzenie)
Bardziej nawet, niż wracać.
- niepotrzebny przecinek przed "niż"
Chyba, że się coś ciekawszego w świecie dzieje, to mów, posłucham.
- niepotrzebny przecinek przed "że" (Nie należy rozdzielać przecinkiem wyrazów chyba i że, przecinek stawiamy przed całym spójnikiem; por. jako że, mimo że, tyle że, zwłaszcza że.)

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18255
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: MIDRAJ - NIĆ BIAŁA: Rozdział I - Na południu bez zmian

Post autor: elafel »

Zainteresowało mnie Twoje opowiadanie. Pozostawiłeś mnie z wieloma pytaniami, na które, mam nadzieję, znajdę odpowiedź w następnej części.

Ela

ODPOWIEDZ