Wierszem Miesiąca III/24 został utwór Baśń wyszeptana o Poezji - Autsajder1303

Najlepszym anonimowym opowiadaniem został utwór - "Pani Basia" - jaga

Rozpoczynamy nowy konkurs o Złotą Pietruchę w temacie - "psota"

MIDRAJ - NIĆ BIAŁA: Rozdział II - Słowo się rzekło

Tematy przenoszone z innych działów. Czas przechowywania tekstów 1 rok.

Moderator: Redakcja

ODPOWIEDZ
Sajmar
Posty: 28
Rejestracja: 28 sierpnia 2022, 17:57
Lokalizacja: Poznań

MIDRAJ - NIĆ BIAŁA: Rozdział II - Słowo się rzekło

Post autor: Sajmar »

ROZDZIAŁ II – SŁOWO SIĘ RZEKŁO

Wjechał przez Bramę Czeladników, a było to w dzień targowy. Fale kolorowych jak tęcza Krupnioków przelewały się przez rozmemłane końskimi kopytami uliczki, wnikały pomiędzy szarobure masy mieszkańców Zakrzówka i Podwala. A do tego ci cudzoziemcy – powtykani tu i ówdzie, niczym kolorowe szpilki, szwargocący sobie tylko znane obelgi i zachęty. Słowem – motłochu było tego dnia od zaciżbienia, a może nawet nieco więcej. Strażnicy przy bramie już dawno pogubili się w obliczeniach. Do tego, każdy z nich umiał liczyć tylko do dwunastu, co wcale nie ułatwiało im i tak już dość skomplikowanego zadania.

Potężny rumak, o sierści koloru dojrzałego orzecha, brodził niemrawo w zamotanym tłumie. Marzył o zielonej łące po horyzont, na której mógłby rozprostować stawy, dać się ponieść bogom galopu. Tymczasem jednak, stąpał arytmicznie po zatłoczonej ulicy, trącany co i rusz przez rozbawioną dziatwę, zagapionych gapiów lub wiecznie spóźnionych spóźnialskich, pędzących gdzieś, gdzie znowu ich nie było. Wspaniały wierzchowiec znosił to wszystko cierpliwie, bo był wspaniały. No i Arunia Paladynowicz współczuł mu całym sobą, a to dodawało zwierzęciu otuchy.

Czarna niczym noc styczniowa grzywa, w pewnym momencie zafalowała gwałtownie. Jakiś przypadkowy, zauroczony sobą jeździec, nie zauważył wyłaniającego się zza rogu fajtera. Idealnie zganaszowany karosz poderwał gwałtownie łeb, ale tylko tyle, na ile pozwalał mu martwy wytok, finezyjnie zresztą zdobiony. Dosiadający rumaka młodzieniaszek obrzucił Arunię popędliwym spojrzeniem i znalazł się o włos od tragedii, ale zdążył zamknąć bez słowa rozwarte już do obelgi usta. W oczach Paladynowicza zobaczył coś, czego nie chciałby bliżej poznać. Cmoknął na swojego karosza, starając się jak najszybciej oddalić z miejsca niefortunnego spotkania.

Dziedzic odwrócił oczy od paniska i jego wierzchowca dopiero wtedy, gdy rozpłynęli się pomiędzy wszechobecnymi tego dnia straganami. Tak męczyć zwierzę, zazgrzytał zębami. Chętnie bym ci ten wytok między twoimi nogami przepuścił.

Arunia zazwyczaj nie miał szczególnego względu na osoby, ale każde zwierzęce cierpienie przyprawiało go o napady amoku. W innych czasach byłby pewnie trawianinem, ale obecnie nie miał na to siły. Co innego zresztą cios siekierą przez łeb, a co innego cierpiący miesiącami koński pysk. Poza tym, był dziś po prostu nie w humorze. Niektórym powinno odebrać się prawo jazdy, żachnął się jeszcze w myślach, nim poanglezował dalej.

Nie bardzo wiedział, co wprawiło go w tak kiepski nastrój. Od porannego spotkania z Borutą markotniał coraz bardziej, z każdym mijanym zakrętem. Być może to zbliżająca się atmosfera miasta, której od lat starał się unikać, a w której musiał się, chcąc nie chcąc, zanurzyć. Hałas, chaos, chuj wie co. Tęsknił do swoich lasów. Do ciszy.

Nieuchwytna jak skowronek intuicja dźwięczała mu namolnie z tyłu głowy, że problem leży może zupełnie gdzie indziej. Ostatnie wspomnienia związane z Gildią Fajterów nie należały do najczulszych. Ścigany, podejrzewany, zdradzony, pozostawiony sam sobie przez… przez Beybe. I to nie po raz pierwszy. Zacisnął mimowolnie pięści, zadygotał lekko żuchwą. Gniew wciąż w nim buzował, nadal nie rozszedł się po kościach. Postanowił uczynić z niego żywioł, który pchnie go naprzód, da mu siłę w realizacji nadchodzących zamiarów. Żywioł, który poskromi, lub który poskromi jego. Było mu wszystko jedno – byle dopaść Calina. Byle się zemścić.

Rok temu, po wydarzeniach nad brzegiem Bezdenki, Tomasz Cornamusa obiecał mu sprawiedliwość. Czując pod palcami stygnące szybko ciało Maerteni, Arunia nie zobowiązał się jednak do niczego. Dyszał gorącą żądzą zemsty, a tę należało najpierw schłodzić. Najlepiej wtedy smakowała. Drzwi Gildii stały przed nim otworem, tak mu przysięgano. Nęcono. Wtedy było jednak za wcześnie na cokolwiek. Jego ból musiał dojrzeć.

Westchnął cicho pod nosem. Już czas.

Gdy zza rogu wyłonił się targowy plac, a na jego drugim końcu znajoma, obita stalowymi ćwiekami brama, trącił piętami znudzonego gniadosza. Przechodnie rozpierzchli się spod rozpędzonych końskich kopyt niczym kuropatwy.


Beybe Prządka wstała od biurka, zamierzając rozprostować długie, smukłe nogi. Zrobiła kilka kroków i oparła dłonie na lędźwiach, wyginając się akrobatycznie. Coś strzeliło, zachrzęściło, zatrybiło. Mruknęła jak rasowa kocica, przymykając oczy. Potrzebowała ruchu. Od tygodni więcej czasu spędzała nad papierami, niż na spacerach. Raporty o kolejnych niepowodzeniach wywiadowczych, odejściach ze służby i potencjalnych kretach wewnątrz organizacji spiętrzały się na dębowym blacie w zastraszającym tempie.

Przeczesała bujną grzywę koloru lipcowego zboża. Od rana czuła się jakoś nieswojo, choć tym razem bez poczucia nadciągającej burzy – raczej przygody. Nie umiała znaleźć sobie miejsca, trącana skrzydłami niewytłumaczalnego motyla w brzuchu. Jej wzrok powędrował mimowolnie na puste miejsce na blacie biurka, gdzie jeszcze do niedawna stała ramka z miniaturą męża. Aktualnie męża innej. Nie wezbrała jednak tęsknotą, gniewem ani smutkiem. To tylko puste miejsce na biurku. Westchnęła ciężko. Coś było na rzeczy.

Kiedy Arunia Paladynowicz stanął niespodziewanie w drzwiach jej gabinetu, pomyślała, że to efekt motyla. W brzuchu. Spojrzenie wrogiej radości, które ujrzała w oczach zjawy, upewniło ją jednak w przekonaniu, że to nie sen. Splotła dłonie na wysokości talii, machinalnie przybierając urzędową pozę. Nim zorientowała się w tym, co robi, było już za późno. Mężczyzna wycofał się emocjonalnie, przybierając minę zniecierpliwionego petenta. Prządka uśmiechnęła się nerwowo.

- Arunia…

- Beybe.

Przez kilka chwil nie spuszczali z siebie oczu, przekazując sobie spojrzeniami wszystko to, co słowa na ogół jedynie wypaczają. Paladynowicz pierwszy przerwał doniosłość tego momentu, przenosząc wzrok na stertę papierów na biurku. Naczelniczka odchrząknęła i poderwała się z miejsca. Skinąwszy na berżerę po drugiej stronie blatu, sama usadowiła się zwinnie na swoim urzędowym miejscu. Grafitowy Dziedzic osunął się powoli na wyściełany fotel.

- Ostatnim razem, to jest nad Bezdenką, Tomasz obiecał mi coś. – Niespodziewany przybysz urwał na moment, spoglądając na Beybe pytająco.

- Tak, wiem – rzuciła przez ściśnięte jeszcze gardło.

Była mu wdzięczna za przejście od razu do sedna. Zbyt wiele chciałaby mu teraz powiedzieć, gdyby tylko mogła znaleźć odpowiednie słowa. Tak było lepiej.

- Czy oferta jest nadal aktualna?

- Tak – odparła szybko, za szybko. Poprawiła się nerwowo w fotelu. - Tak, oczywiście. Dobrze wiesz, że Gildia dotrzymuje obietnic.

- Mhm – mruknął dwuznacznie.

- Słuchaj… - zaczęła, z kiełkującą irytacją w głosie. Przerwało jej jednak pukanie do drzwi.

Do środka wsunęła się dyskretnie ulizana czupryna sekretarza. Przystrzyżone brwi uniosły się lekko na widok Paladynowicza. Emerytowany fajter najwyraźniej wśliznął się do gabinetu, kiedy asystent naczelniczki był akurat za potrzebą. Zaskoczenie zniknęło jednak z jego twarzy równie szybko, jak się pojawiło. Właściciel gładkiej fryzury postanowił zająć się roztrząsaniem tej kwestii później.

- Pani naczelnik, pan Cornamusa. To podobno pilne.

- Prosić, prosić! – Prządka westchnęła w duchu z ulgą. W samą porę.

Szef wywiadu Gildii Fajterów pokonał próg sprężystym krokiem. Skinął Aruni głową na powitanie, jakby spodziewał się go tutaj zastać, po czym opadł zamaszyście na fotel obok. Na jego twarzy malował się jedynie profesjonalizm. Paladynowicz nie wiedział, czy stary lis tak dobrze maskował zaskoczenie, czy też jego szpiedzy donieśli mu zawczasu o brodzącym w tłumie gniadoszu, gdy tylko minął Bramę Czeladników. A może i wcześniej. Grafitowy Dziedzic wiedział tylko, że nie warto było nawet pytać.

- Szefowo – wyszeptał zdecydowanym tonem Cornamusa, łypiąc znacząco na przełożoną. Beybe pochyliła się nad biurkiem, opierając łokcie o blat. – Zdaje się, że dotarliśmy do pewnej bardzo przydatnej informacji.

Naczelny szpieg spojrzał z ukosa na Paladynowicza, po czym przeniósł na Prządkę pytający wzrok.

- Mów dalej – odezwał się Arunia. Beybe rzuciła mu szybkie spojrzenie. – Przyjmuję ofertę. Wracam do gry.

Kobieta nie mogła powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Wyprostowała się w fotelu, nagle pełna radosnej energii.

- Proszę kontynuować, panie Tomaszu.

- Nasz człowiek w terenie zlokalizował jednego ze skarbników Kapłona. Dokładniej mówiąc, jednej z jego lokalnych band. Myślę, że warto by mu się bliżej przyjrzeć. Może nawet – urwał na moment, zerkając znacząco na Dziedzica. – Bezpośrednio.

Naczelniczka opadła na oparcie z zamyśloną miną, nie odrywając oczu od biblioteczki po drugiej stronie pomieszczenia. Absolutna cisza, która zapadła w gabinecie, trwała dobrych kilka minut. Na twarzy Beybe malowała się wewnętrzna walka pomiędzy „tak albo tak” - najtrudniejsza forma negocjacji z samym sobą. W końcu jednak dokonała wyboru, podjęła decyzję, w jej mniemaniu, obliczoną maksymalnie na efekt. Nim przemówiła, przesunęła wzrokiem po stercie raportów, z których kilka zdążyło osunąć się już na podłogę.

- Nie stać nas na szeroko zakrojoną operację. Brak nam ludzi nawet do podstawowej działalności. Ale...

Beybe ponownie oparła się o blat biurka, splatając przed sobą dłonie. Spojrzała na szefa wywiadu spode łba.

- Wykorzystamy punktowo dostępne zasoby. Do cna. Stworzycie mały, kilkuosobowy oddział z najlepszych agentów. Takich, co to nie boją się brudnej roboty. Waszym jedynym celem – powiedziała z naciskiem, przenosząc spojrzenie na Paladynowicza. – Będzie dopaść Kapłona. Obojętnie jak. Szczegóły poszczególnych operacji mogą trafiać do mnie po fakcie. Daję wam wolną rękę na wszystko, więc może nawet tak byłoby lepiej. Działacie nieoficjalnie. W razie czego, to znaczy wizyty księcia Janusza, o niczym nie wiedziałam. W jego oczach i tak bardziej już nie stracimy, ale nie chcę ryzykować.

- Co do tego oddziału – wtrącił cicho Tomasz. – Ma pani kogoś konkretnego na myśli?

- Tak – odpowiedziała po chwili zastanowienia, uśmiechając się filuternie pod nosem. – Weźmiecie Grupę Melingera.

- Fiu fiu… - Szef wywiadu gwizdnął cicho. Spojrzał z satysfakcją na nieco zdezorientowanego Paladynowicza. Po wyrazie jego twarzy łatwo było zgadnąć, że nie ma pojęcia, o czym właśnie rozmawiają. – Cieszę się, Dziedzicu, że potrafimy cię jeszcze czymś zaskoczyć.


Jak to w każdej paramilitarnej organizacji, istnieli równi i równiejsi. Lepsi i gorsi. Góra i dół. Elita i ochroniarze straganów z warzywami. Nie inaczej było w Gildii Fajterów. Formalnie, organizacja dzieliła się na wywiad i oddziały szturmowe. Jednych i drugich składało potem do kupy, albo do grobu, skrzydło medyczne. Nieformalnie, wewnątrz Gildii istniała jeszcze jedna komórka operacyjna, złożona z najlepszych agentów szturmówki i wywiadu. Jej członkowie byli tak głęboko zakonspirowani, że w razie problemów ze zdrowiem dawali sobie radę sami, albo trafiali do ziemi. Nie pojawiali się w żadnym rejestrze. Agenci posługiwali się pseudonimami, a ich prawdziwe dane, w momencie przyjęcia do grupy, trafiały do archiwum na półkę z napisem „zaginieni w akcji / martwi”.

Dla pewności, od czasu do czasu w archiwum wybuchał mały pożar, niefortunnie trawiący akurat formularze osobowe ze wspomnianej półki. O oddziale, założonym przez legendarnego Herszele Melingera, wiedział tylko aktualny naczelnik Gildii i poszczególni szefowie - wywiadu oraz oddziałów szturmowych. Jakakolwiek wzmianka o tej formacji poza gabinetem naczelnika nakładała na wzmiankującego nieodwołalny wyrok śmierci.

Najwyższy wymiar kary za złamanie tajemnicy służbowej nie był w tym przypadku przesadzony. Grupa Melingera przeprowadzała tylko najtrudniejsze, najbardziej złożone operacje – uderzała tam, gdzie nikt inny nie dałby rady. Jej agenci infiltrowali najwyższe szczeble władzy, przeprowadzali najistotniejsze zamachy, zajmowali się sabotażem, torturami i kontrwywiadem. Ich ulubioną porą dnia była noc, a kolorem – brudny. Jak robota. Nierzadko stawali po przeciwnej stronie barykady, dla „większego dobra” walcząc przeciwko innym, niczego nieświadomym, agentom Gildii. Ponieważ jedynym mottem oddziału było powiedzenie „cel uświęca środki”, działania jego członków z perspektywy osób postronnych mogły przypominać działalność piątej kolumny.

O ile, rzecz jasna, takowa w ogóle istniała.
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19833
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: MIDRAJ - NIĆ BIAŁA: Rozdział II - Słowo się rzekło

Post autor: Dany »

Cmoknął na swojego karosza, starając się jak najszybciej oddalić z miejsca niefortunnego spotkania.
- przecinek za "się" (przecinek przed imiesłowem z końcówką "ąc", oddzielamy przecinkiem wraz z określeniem, z obu stron)
Od tygodni więcej czasu spędzała nad papierami, niż na spacerach.
- niepotrzebny przecinek przed "niż"
Raporty o kolejnych niepowodzeniach wywiadowczych, odejściach ze służby i potencjalnych kretach wewnątrz organizacji spiętrzały się na dębowym blacie w zastraszającym tempie.
- przecinek za "organizacji"
Kiedy Arunia Paladynowicz stanął niespodziewanie w drzwiach jej gabinetu, pomyślała, że to efekt motyla. W brzuchu.

- za "motyla" zrobiłabym przecinek i dalej małą literą
- Nasz człowiek w terenie zlokalizował jednego ze skarbników Kapłona. Dokładniej mówiąc, jednej z jego lokalnych band. Myślę, że warto by mu się bliżej przyjrzeć. Może nawet – urwał na moment, zerkając znacząco na Dziedzica. – Bezpośrednio.
- za "Dziedzica" usunęłabym kropkę, a "Bezpośrednio", małą literą
Naczelniczka opadła na oparcie z zamyśloną miną, nie odrywając oczu od biblioteczki po drugiej stronie pomieszczenia.
- przecinek za "biblioteczki"
Waszym jedynym celem – powiedziała z naciskiem, przenosząc spojrzenie na Paladynowicza. – Będzie dopaść Kapłona.
- bez kropki przed "Będzie" i "będzie" - małą literą
- Co do tego oddziału – wtrącił cicho Tomasz. – Ma pani kogoś konkretnego na myśli?
- Co do tego oddziału – wtrącił cicho Tomasz – ma pani kogoś konkretnego na myśli?
Ostatnio zmieniony 13 sierpnia 2023, 23:17 przez Dany, łącznie zmieniany 2 razy.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18276
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: MIDRAJ - NIĆ BIAŁA: Rozdział II - Słowo się rzekło

Post autor: elafel »

Nadal pozostaję beż odpowiedzi, nurtujących mnie pytań. Poczekam na kolejną część, może da odpowiedź.

Ela

Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19833
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: MIDRAJ - NIĆ BIAŁA: Rozdział II - Słowo się rzekło

Post autor: Dany »

Nie poprawione opowiadanie przenoszę do Archiwum wersji roboczych i tam będzie czekało na poprawę. Gdyby autorka zechciała nanieść poprawki, wówczas przywrócę je do Wersji roboczych.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

ODPOWIEDZ