U Iwony też dużo się zmieniło, a najbardziej ona sama. Poznała Romana i już nie miała dla mnie tyle czasu, co kiedyś. Roman uczestniczył w spotkaniach "Grupy Krakowskiej", więc Iwona mu towarzyszyła. Czasami szłam z nimi do pomieszczeń w piwnicach pałacu Krzysztofory.
Będąc tam, myślami biegłam do Staszka. Byłam pewna, że powinien należeć do takiej grupy, chodzić na spotkania, bywać pomiędzy ludźmi kultury. Przecież jest bardzo wrażliwy i utalentowany. Pisze piękne wiersze i powinien się rozwijać w tym kierunku, a nie zajmować gospodarstwem. Nie chodziłam do zamku zbyt często, ponieważ zamartwianie się tym, że Staszka talent może zostać zaprzepaszczony, wprawiały mnie w przygnębienie.
Pewnego dnia, gdy moja przyjaciółka była na spotkaniu z Romanem, postanowiłam poszukać bardziej spokojnego miejsca. Znalazłam malowniczy park, usiadłam na ławce i delektując się ciszą, przywołałam obraz ukochanego Węchadłowa, szerokich pól i łąk, tam gdzie trawy kołyszą smutek. Prawie słyszałam melodię graną na liściach i słowa wierszy, które niesie wiatr.
Z zadumy wyrwał mnie czyjś płacz. Otworzyłam oczy i zaczęłam się rozglądać, a wtedy zobaczyłam idącą szybko dziewczynę, która głośno szlochała. Pomyślałam, że na pewno potrzebuje pomocy i podbiegłam do niej. Nie zatrzymała się, więc chwyciłam ją za ramię. Próbowała się wyrwać. Była wyraźnie przerażona.
- Zatrzymaj się. Co się stało? - spytałam zaniepokojona jej zachowaniem.
- Chyba go zabiłam. – Spojrzała na swoje ręce. Również podążyłam tam wzrokiem i zobaczyłam krew. Ogarnęła mnie trwoga, ale nie dałam tego po sobie poznać. – Zabiłam! – krzyknęła.
- Chcę ci pomóc - powiedziałam spokojnie. Dziewczyna nie wyglądała na groźną, ale na zupełnie bezradną. Spróbowałam podprowadzić ją do ławki. Nie wzbraniała się. Usiadłyśmy. Przestała płakać, ale drżała na całym ciele. Dostrzegłam na jej ubraniu plamy krwi.
- Jak masz na imię? Jestem Zosia i postaram się ci pomóc, tylko powiedz, co się stało.
- Weronika. Jestem Weronika Kosicka... – urwała. Po chwili ciszy zaczęła opowiadać. Słowa cedziła wolno. Nie ponaglałam jej ani nie przerywałam.
Ojciec pije od zawsze, odkąd tylko pamiętam. Podejrzewałam też, że bije mamę, ale nigdy go na tym nie przyłapałam. Widziałam, że mama ma siniaki, ale kiedy o nie pytałam, to albo wymyślała dziwne przypadki, które niby ją spotkały, albo zmieniała temat. Dzisiaj weszłam do domu i usłyszałam, jak ją wyzywa od dziwki, a ona krzyczy z bólu. Gdy stanęłam w drzwiach kuchni, natychmiast ruszył w moim kierunku z podniesioną, gotową do uderzenia ręką. Wtedy odruchowo chwyciłam nóż, który leżał na stole i dźgnęłam nim ojca. Gdy zraniony przewracał się w moją stronę, odepchnęłam go, a on runął na podłogę. Rzuciłam nóż i przerażona tym, co zrobiłam, wybiegłam z domu.
Ta historia zmroziła mi krew w żyłach. Jednak szybko wzięłam się w garść. - Jesteś pewna, że ojciec nie żyje? A co z matką? Nie powinnaś jej zostawiać - powiedziałam ostro i zaraz tego pożałowałam, bo dziewczyna znów zaczęła szlochać.
- Postanowiłam, że zgłoszę się na milicję i niech mnie zamkną, byle mama nie była już bita.
- A może najpierw powinnaś wrócić do domu?
- Masz rację. - Otarła zakrwawionymi dłońmi łzy. - Wrócę tam. - Spojrzała na mnie z nadzieją i spytała: - Pójdziesz ze mną? Bardzo się boję.
- Pewnie, że pójdę. - Wyciągnęłam z torby chusteczkę i podałam Weronice.
Przyjęła ją z wdzięcznością i przyłożyła do twarzy. - To niedaleko, zaraz za parkiem - powiedziała i wstała z ławki z lekkim ociąganiem. Wygładziła spódnicę i poszłyśmy. Okazało się, że rzeczywiście mieszkała bardzo blisko. Zaledwie kilka ulic za parkiem. Na szczęście udało nam się nie zwrócić niczyjej uwagi. Dziewczyna stanęła przed kamienicą, spojrzała na mnie wzrokiem pełnym strachu. Uśmiechnęłam się do niej najserdeczniej jak potrafiłam, wtedy pchnęła masywne drzwi i weszła do klatki schodowej.
Szła przodem wolnym krokiem i co chwila spoglądała, czy za nią idę.
Wyczuwałam jej przerażenie i sama bałam się tego, co zastaniemy, kiedy dotrzemy na miejsce. Weszłyśmy na drugie piętro. Weronika delikatnie nacisnęła na klamkę, drzwi się otworzyły, a ona spojrzała prosząco, dając znak, abym to ja weszła pierwsza.
Nabrałam głębokiego oddechu i mimo tego, że drzwi były otwarte, zapukałam w nie. Odpowiedziała mi cisza, więc ostrożnie weszłam do środka, a za mną Weronika. W mieszkaniu wyczułam dziwny zapach. Przypomniałam sobie, że tak właśnie pachniało w Pińczowskiej knajpie, gdzie czasami znajdowałam Staszka, który siedział z kolegami, pijąc piwo.
Korytarzem udałyśmy się do kuchni. Przy stole siedziała bardzo szczupła kobieta i mały chłopczyk o czarnej czuprynie i przestraszonych oczach. Gdy tylko zobaczył Weronikę, podbiegł do niej i mocno się przytulił. Po chwili, pani Kosicka uspokoiła swoją córkę, że nic strasznego się nie stało. Okazało się, że pan Kosicki został wprawdzie ugodzony nożem, ale bardzo powierzchownie. Rana została opatrzona, a mężczyzna teraz śpi i nie ma powodu do niepokoju. Powiedziała, że jak wytrzeźwieje, to pewnie nawet nie będzie pamiętał, co się stało. Podziękowała mi, ze zaopiekowałam się jej córką.
Rozmawiałyśmy prawie godzinę. Matka Weroniki opowiedziała o problemie, jaki ma jej mąż z alkoholem. Pije, bo nie ma stałego zatrudnienia. Jeździ jako pomocnik przy rozwożeniu węgla. Idzie do pracy na tydzień, dostaje wynagrodzenie i wydaje prawie wszystko na wódkę.
Kiedy przychodzi do domu, to owszem oddaje resztę pieniędzy, ale przedtem nie obywa się bez awantury. Powiedziała również, że nie zawsze ma możliwość upilnować męża, ponieważ pracuje w szkole jako sprzątaczka. Dodała, że aż tak tragicznie nie jest, bo mieszkanie dostali za dozorstwo, nie musi płacić komornego i dlatego to pozwala jakoś żyć.
Pożegnałam się i obiecałam, że jak pozwolą, to jeszcze kiedyś je odwiedzę.
Pani Kosicka jeszcze raz podziękowała mi za przyprowadzenie córki i zapewniła, że będę zawsze mile widziana w ich domu.
Po wyjściu na ulicę, spojrzałam na numer i przyjrzałam się dokładnie kamienicy. Czteropiętrowa, przyklejona do innych, równie odrapanych z tynku, jednak mająca w sobie coś pięknego. Maszkarony nad oknami patrzyły na mnie majestatycznie. Pomyślałam sobie, że jest charakterystyczna i łatwo tu trafię.
Poszłam do domu, zastanawiając się całą drogę, jak można pomóc tej rodzinie.
cdn.