Ostatnio działo się bardzo wiele. Pan Edward początkowo mieszkał tylko jako lokator, a z biegiem czasu coraz bardziej pomagał w pracach domowych. Już kobiety nie musiały nosić węgla i palić w piecach. Często chodził z panią Krystyną na zakupy i spacery. Widać było, że znaleźli w sobie bratnie dusze. Iwona zażartowała, że pewnie zyska ojczyma, no i wykrakała. Ślub był bardzo skromny, ale nie to było ważne, lecz widok szczęśliwej pary.
Pewnego dnia ciocia przyniosła kwartalnik naukowy „Komunikaty mazursko-warmińskie”. Wprawdzie docierały do nas wiadomości dotyczące tych terenów jako miejsca bardzo spokojne dla nowych osadników, natomiast kwartalnik opisywał walkę, tych co się osiedlali, z powracającymi. Wielkim zdziwieniem dla nas było, gdy pan Edward po przeczytaniu powiedział, że skoro inni walczą o odzyskanie swoich majątków, on również spróbuje. No i zaczął walkę, byliśmy z niego dumni.
Natomiast my, studentki, miałyśmy inne priorytety. Nauka była oczywiście na pierwszym miejscu, ale interesowałyśmy się także muzyką. Roman załatwił nam wejściówki na „Ogólnopolski Studencki Konkurs Piosenkarzy”. Przeżycie wspaniałe. Pierwsze miejsce zajęli, Edward Lubaszenko i Marian Kawski. Mnie bardziej podobał się występ Ewy Demarczyk, która zdobyła drugie miejsce. Potem już regularnie chodziłyśmy na jej występy do „Piwnicy pod Baranami”. Panujący tam klimat był niesamowity. Każda wizyta rodziła pragnienie ponownego tam przyjścia. To stawało się moim uzależnieniem. Gdy tylko miałam możliwość, z bijącym sercem biegłam do "Piwnicy pod Baranami". Występujących było wielu, ale ja uwielbiałam słuchać Ewę Demarczyk. Z niepowtarzalnym głosem, ubrana na czarno, co dodawało jej występom specyficzny charakter.
Czas szybko mija, gdy każdy dzień jest wypełniony po brzegi. Tak właśnie działo się przez kilka ostatnich lat. Studia trudne, wymagające wytrwałości i samozaparcia, ale udało się, obie ukończyłyśmy. Pomimo dumy z uzyskania tytułu magistra prawa, wiedziałyśmy, że to nie koniec. Iwona zdobyła aplikację radcowską. Wyjechała na praktykę do Nowej Huty i tam realizowała się w zawodzie jako radca prawny. Natomiast ja zdałam z wynikiem pozytywnym egzamin wstępny na aplikację ogólną i szczęśliwie znalazłam się na liście kwalifikacyjnej, w zaplanowanym limicie wolnych miejsc na aplikację. Gdyby nie ciocia, która pracowała w Sądzie Apelacyjnym, czekałabym chyba w nieskończoność. Załatwiła mi pracę na stanowisku referendarza sądowego, a to dało mi możliwość przystąpienia do egzaminu wstępnego na aplikację prokuratorską. Przełożeni docenili moje zaangażowanie, więc awansowałam i otrzymałam stanowisko asesora.
Mogłam wreszcie wykazać się umiejętnościami. Praca jak praca, może nie do końca byłam z niej zadowolona, ale postanowiłam wytrzymać, z nadzieją, że kiedyś uzyskam kolejny awans i będę mogła wykonywać to, o czym marzyłam od tylu lat.
W domu atmosfera była wspaniała, bo wszystko układało się pomyślnie. Antoś poszedł do szkoły i rozwijał się, jak każdy inny chłopiec w tym w jego wieku. Trochę pomagałam mu w nauce, ale bardzo dobrze radził sobie w przyswajaniu wiedzy i przechodził do kolejnych klas bez przeszkód.
Rodzice jeździli z nim do szpitala regularnie. Przez kilka lat nic złego się nie działo. Lekarz prowadzący był pełen optymizmu. Jednak ostatnie badania wykazały, że serduszko nadal ma wady rozwojowe i powinien zostać na obserwacji w szpitalu. Pojechaliśmy z nim. Tata prowadził samochód, mama siedziała na przednim siedzeniu, a ja z moim braciszkiem z tyłu. Całą drogę trzymał moją rękę, wyczuwałam, że się boi. Podejrzewał, że będzie musiał zostać i dopytywał w czasie podróży o to. Mama na wszelki wypadek wzięła wszystkie potrzebne rzeczy. Tłumaczyliśmy mu, że może tak się stać, ale zapewnialiśmy też, iż to dla jego dobra. Kiedy rzeczywiście okazało się, że musi zostać, płakaliśmy wszyscy, bo to było pierwsze rozstanie. Antoś wtulił się we mnie, jak wtedy, gdy był malutki. Z bólem serca, ale stanowczym głosem powiedziałam:
- Jesteś dużym chłopakiem i dasz radę. Dwa dni szybko miną i przyjedziemy.
- Obiecujesz - spytał i spojrzał mi w oczy.
- Obiecuję.
No i pojechaliśmy. Nie mogłam się uspokoić, czułam wewnętrzny niepokój. Mijaliśmy właśnie uprawne pola, przypomniałam sobie widok, jaki pamiętałam z dzieciństwa. Oparłam głowę o szybę i oglądałam zachodzące słońce, które układało się do snu, daleko na horyzoncie.
Nagle samochód wpadł w poślizg i usłyszałam ogromny huk.
Poczułam przeszywający ból i otworzyłam oczy. Zobaczyłam wpatrzoną we mnie twarz, kogoś ubranego na biało. Z wielkim trudem spytałam: – Gdzie jestem?
- W szpitalu.. Wreszcie się obudziłaś. – Usłyszałam głos, który wydał mi się bardzo znajomy.
- Gdzie rodzice? - spytałam i usiłowałam sobie przypomnieć, skąd znam ten głos.
- Leż spokojnie Zosiu, nie ruszaj się, bo powyrywasz wszystko.
- Skąd pan zna moje imię?
- To ja Paweł. Leż spokojnie. Będzie dobrze.
Zaczęłam się przyglądać pochylonej nade mną postaci. Obraz twarzy robił się coraz bardziej wyraźny. Uśmiechnęłam się pomimo bólu, bo rozpoznałam Pawła.
– Co tu robisz? - Jestem lekarzem, opiekuję się tobą. Wiem, boli. Zaraz przyjdzie pielęgniarka, dostaniesz kolejny zastrzyk i ból ustąpi. Będzie dobrze.
- Jakie dobrze? – krzyknęłam. – Gdzie rodzice, kiedy ich zobaczę?
- Już idzie pielęgniarka. Przyjdę później i porozmawiamy, a teraz śpij.
Poczułam ukłucie igły. Paweł jeszcze chwilę trzymał mnie za rękę, potem delikatnie puścił i odszedł, a ja znowu zasnęłam. Gdy obudziłam się zobaczyłam stojących przy łóżku trzech ludzi w białych fartuchach. Pomyślałam, że to pewnie lekarze. Wśród nich stał również Paweł. O czymś rozmawiali, ale nie do końca rozumiałam. Docierały do mnie pojedyncze słowa, w głowie huczało, a w nogach czułam ból. - Panie Pawle, proszę dopilnować dawkowania zapisanych w karcie leków.
Wreszcie usłyszałam całe zdanie. - Pacjentka się budzi, dlatego niech pan tu zostanie. Trzeba przy niej czuwać.
- Dobrze panie ordynatorze, zostanę i wszystkiego dopilnuję.
Zostaliśmy sami. Paweł przystawił sobie krzesło bliżej łóżka, usiadł, a jego spojrzenie było spokojne i bardzo poważne. Mój strach narastał. Chciałam, żeby to był tylko sen, który zaraz dobiegnie końca i wtedy wszystko wróci do normy. Zamknęłam oczy. Jednak ból nie ustępował i brutalnie uświadomił mi, że to rzeczywistość. Usiłowałam sobie przypomnieć, co się stało. Jechaliśmy samochodem...
- Paweł, powiedz mi, kiedy przyjdą rodzice? A ciocia? Kiedy przyjdzie ciocia?
- Ciocia będzie jutro. Dzisiaj za wcześnie na odwiedziny. Postaraj się zasnąć, sen pomoże w leczeniu.
Mówił bardzo spokojnym tonem i wyczułam, że stara się mnie uspokoić.
cdn.