Zapraszamy do głosowania na Wiersz Miesiąca II/24

Rozpoczynamy anonimowo konkurs - opowiadanie w temacie: "Zasłyszane opowieści"

Rozpoczynamy anonimowo konkurs- DRABBLE - w temacie "Telefon"

Jak zostałem hutnikiem

Moderator: Redakcja

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Jak zostałem hutnikiem

Post autor: bodek »

Wiosna 1983 roku wybuchła zielenią i aromatami przyrody. Stan wojenny był zawieszony. Słońce przygrzewało. Stopnie w szkole większości już wystawiono. Nie były jakieś wybitne, ale Bogdan się tym nie przyjmował. Wolał iść na wagary nad Wisłę, niż kisić się w szkole. Ojciec nie miał czasu go kontrolować, rzucił się w wir randek z biur matrymonialnych. Od marca coraz częściej obce kobiety pojawiały się w mieszkaniu na Żoliborzu. Niektóre na jeden wieczór, inne zostawały na noc. Parę nawet zamieszkało na dłużej. Próbowały się wkupić w łaski nieletniego, gotowały obiadki, dawały prezenty. Jedna była gotowa dać nawet coś więcej. Chłopiec tolerował je wszystkie, przeczuwał, że nie ma co się do nich przywiązywać. Mały pokój był jego azylem. Tam miał swoje książki i magnetofon kaseciak. No i zapiski swoich myśli. Zawsze nosił ze sobą brudnopis. Zapisywał, potem czytał i kreślił. Czasami nic nie zostawało. Teraz też zapakował do tornistra ręcznik zamiast podręczników. Zabrał też kanapki przygotowane przez pretendentkę do tytułu macochy miesiąca. Zamknął drzwi na dwa zamki i szybko zbiegł po schodach z drugiego piętra. Na podwórku, za garażami czekali na niego Skrzypek i Grzybek z Mirasem. Trzech kumpli z sąsiednich bloków. Często robili wspólne wypady. W czwórkę ruszyli w kierunku IMiGW przy ulicy Kasprowicza. Potem ostry skręt w Podleśną. Po minięciu kilku podwórek weszli do lasku Bielańskiego. Gdy tylko skryli się przed wścibskimi oczyma, Skrzypek wyjął paczkę radomskich. Poczęstował wszystkich. Miras zapalił zapałkę i podał ogień. Z fantazją zaciągnęli się dymem.
– To co? Idziemy na wyspy – dopytywał się Grzybek.
– Pewnie! Jak zaopatrzenie? – wykrzyknął Boguś. Pokazał kanapki na dowód, że on jest przygotowany.
Reszta zrobiła przegląd toreb i plecaków. Znalazło się parę jabłek, jakieś ciastka. No i huraaa!!! Dwie butelki wina, odlane z gąsiora stojącego w piwnicy Skrzypka. Żeby ojciec się nie poznał, chłopak dolał soku z wodą. Od razu raźniej ruszyli w drogę. Gdy wynurzyli się z lasu, byli już przy pętli autobusowej na ulicy Gwiaździstej, obok kanałku przy Kępie Potockiej. Po chwili znaleźli się po drugiej stronie Wisłostrady. Potem już tylko piaszczystymi ścieżkami pomiędzy plującymi krzakami. Od właściwego brzegu rzeki do głównego nurtu rozsiane były liczne wysepki i mielizny. . W zależności od pogody poziom wody to odkrywał, to zakrywał piaski porośnięte krzakami. Na brzegu zdjęli buty i skarpetki. Po wejściu do ciepłej jak zupa wody ich stopy zapadły się w muł. Nie przejmując się tym, ruszyli ku pierwszej wyspie. Zrobili na niej mały postój. Zdjęli ubrania, zostając tylko w kąpielówkach. Ubrania popakowali do toreb, buty powiązane sznurowadłami przewiesili przez ramiona. Dwie wyspy dalej zastali grupkę dziewczynek. Na ich widok z piskiem chwyciły swoje ubrania i uciekły rozbryzgując wodę. Jakieś płochliwe łanie. Przecież grzecznie powiedzieli cześć. Ruszyli dalej. Ominęli odsłoniętą łachę, na której wytapiały tłuszcz ze swoich obszernych ciał wiekowe matrony. Na najdalej wysuniętej wyspie, zauważyli szałas z gałęzi. Obok opalały się dwie nagie dziewczyny. Na oko miały z szesnaście lat. Ich ledwo dojrzałe ciała, wyzwolone z ubrań emanowały seksem. Nawet się nie wystraszyły. Przystawiły tylko leniwie dłonie do czoła, osłaniając oczy od słońca i po otaksowaniu nas zawołały.
– Gapienie dozwolone tylko po zdjęciu gatek –zabrzmiało ultimatum No i jakaś szamka by się przydała.
Oczywiście chłopcy dostosowali się do polecenia. Cóż z tego, że dziewczyny bardziej interesowały się kanapkami niż ich męskością. Pozwalały na siebie patrzeć, a po paru łykach wina nawet dotykać. Bogdan miał już za sobą pierwsze pocałunki z języczkiem, przytulanki na ławce i mizianki, ale tak w świetle ramp, przy kolegach to był debiut. Ale tak naprawdę one tu dowodziły. Wiedziały, kiedy powiedzieć nie. W międzyczasie opowiedziały trochę o sobie. Monika i Justyna były na gigancie. Zmierzały nad morze. Warszawa to był tylko przystanek w drodze gdzieś spod Częstochowy. Jutro miały ruszyć dalej. Gdy zaczęło zmierzchać bardzo się zaprzyjaźnieni. Justyna zaciągnęła Skrzypka do szałasu, Miras i Grzybek zaczęli mówić o powrocie do domu. Monika spojrzała na Bogdana wymownie.
– Zbudujemy drugi szałas czy chłopczyk chce do domu? – zapytała.
Chłopiec zamknął jej usta pocałunkiem i położył na piasek. Pieścił jej sterczące piersi, głaskał delikatną skórę. Wplatał palce w rude loki. Chciał więcej i więcej.
– Najpierw szałas ogierze – przystopowała jego zapędy dziewczyna.
Bogdan posłusznie naciął gałęzi. Dobrze, że zabrał ze sobą składany nóż od dziadka. Na warsztatach naostrzył go na szlifierce. Był ostry jak brzytwa. Na rusztowaniu ze starego drzewa wyrzuconego przez wodę zbudował prowizoryczny szałas. Wczołgał się jako pierwszy i położył na plecach. Monika wchodzi za nim i wtula całą sobą.
– Ja jestem na górze, a ty tylko współpracujesz – zastrzegła sobie dziewczyna.
Chłopiec był gotów na wszystko, byleby tylko zaczęła go znowu pieścić. A gdy już zaczęła, pragnął, aby nie kończyła. Rozgrzała go do czerwoności, aż zasnął zmęczony. Rano, gdy się obudził, był sam. Tak nie do końca. Z drugiego szałasu wyczołgał się jego kumpel.
– Też zniknęła? – zapytał Bogdan.
– No niestety, razem z resztką kasy – markotnie odpowiedział Skrzypek.
Bogdan podniósł spodnie, jego kieszenie też były puste.
– Ale warto był. – Rozmarzył się.
Czekał ich jeszcze powrót do domu i wysłuchiwanie starych, gdzie to się szwendali w nocy. Uzgodnili, że pójdą w zaparte. Wszyscy będą mówili, że uczyli się u Grzybka. I tej wersji będą się trzymać. Jednak rodzice byli tak zajęci swoimi sprawami, że nawet nie wnikali w prawdziwość ich alibi.
Do wakacji dotrwali bez przeszkód. Potem rozjechali się każdy w swoją stronę. Bogdan jak co roku wyjechał na wieś. Najpierw kolonia Helenowo Stare u matki ojca, po dwóch tygodniach do Wężewa. Tym razem musiał naprawdę wziąć się do roboty. Wujaszek dawał w palnik non stop. W polu roboty było jakby trochę mniej. Ciotka zamówiła z SKR snopowiązałkę i kombajn. Pewnie wszystkie zboże obrobiłaby kombajnem, ale po pierwsze koszt zbyt duży i kolejka na usługę niemała. Za snopowiązałką trzeba było poustawiać snopki w mendle i za dwa dni zwieść przed stodołę i ustawić szczerte. Po kombajnie przyjechała prasa i zebrała słomę w kwadratowe ciuki. Pełno kurzu, muszek i ciężka praca fizyczna. Po pracy kąpiel w rowie granicznym lub basenie przeciwpożarowym. No i zabawy wiejskie w remizie. Piwo królewskie w baryłkach i wino patykiem pisane. Miejscowe kapele i tańce na dechach. Czasami trzeba było uciekać przed tubylcami, w których pod wpływem alkoholu budziły się pierwotne instynkty stadne. Wszystkie dziewczyny z ich wsi należą do nich i obcych trzeba lać. Niekiedy po drodze odbierał z mety wujka Jurka. Gdy dochodzili do opłotek, Bogdan puszczał go przodem. Wiedział, że ciotka czeka, a nie chciał przez pomyłkę oberwać szuflą do węgla albo pogrzebaczem. Sam nocował na tapczanie w sadzie. Towarzystwa dotrzymywał mu Dingo, pies spuszczany na noc do pilnowania obejścia. Bogdan zawsze go dokarmiał, więc pies go tolerował, a nawet chyba lubił. Rano pobudka, wystawienie baniek z mlekiem dla wozaka z mleczarni. Potem upalowanie krów na łące za stodołą. Śniadanie pod gruszą i znowu w pole. Mimo wszystko lubił takie wakacje. Wiejskie żarcie, wysiłek fizyczny i świeże powietrze. Nabrał tężyzny, nauczył się walki na sztachety. No i dotarło do niego, że dziewczyny ze wsi są równie gorące jak te z miasta. Niestety wszystko co dobre zawsze się kończy. Trzeba było wracać do Warszawy. Chłopiec miał jeszcze dwa tygodnie laby przed szkoła. Matka na ten czas zabrała go do siebie. Akurat znowu się przeprowadzili. Tym razem na Sadybę. Było w sumie spoko. Oboje z Rysiem się starali, aby było miło. Ekstra żarcie, pewnie z Hotelu Forum, zaległe prezenty itp. Na koniec zrobili imprezkę. Bogdan nie wiedział czy to na pewno dla niego, bo przyszło sporo obcych gości. Nieważne, była muzyczka i alkohol w dużych ilościach. Nikt nie kontrolował, ile wypił, a znajome matki co rusz mu polewały. Szczególnie siedząca po prawej Grażynka. Blondynka po trzydziestce, w stylu chłopczycy. Piersi miała małe, ale jędrne. Ocierała się o niego przy każdej okazji, a raz niby niechcący usiadła mu na kolana. Zakręciła tyłeczkiem aż poczuł jej kości. Wstając podparła się ręką na jego kroczu i przytrzymała. Spojrzała mu wymownie w oczy.
– Miałeś już dojrzałą kobietę? – szepnęła do ucha.
Potem nie czekając na odpowiedź, znowu mu polała kieliszek wódki. Spełnili toast. Chłopiec nie pamiętał, kiedy skończyła się impreza. Za to przebudzenie było intrygujące. Poczuł, jak ktoś rozpina mu rozporek przy spodniach. Jego slipki zatrzymują się dopiero na kolanach. Ktoś zabawia się jego przyrodzeniem. Ręką, językiem i ustami. Gdy otworzył oczy zobaczył blond czuprynę unoszącą się rytmicznie w górę i w dół. Wplótł palce w jej włosy. Wtedy wstała i podciągnęła spódnicę. Pod spodem nic już nie miała. Powoli usiadła na wyprężoną męskości. Zaczęła go ujeżdżać. Powoli zmysłowo, potem coraz szybciej. W trakcie rozpięła bluzkę, uwolniła piersi z biustonosza. Chwyciła jego dłonie, naprowadziła na czułe miejsca. Gdy dochodziła z mruczenia przeszła w skowyt, aż się przestraszył, że ktoś ich nakryję. Nagle zesztywniała i jakby zeszło z niej powietrze. Pocałowała go w usta i pozostał po niej tylko zapach perfumowanego mydła. Później znalazł kartkę z numerem telefonu w tylnej kieszeni jeansów. Była też adnotacja, zadzwoń, jak zapragniesz bliskości.
Ojciec znowu wykorzystał swoje znajomości i przeniósł Bogdana do przyzakładowej szkoły Huty Warszawa. Andrzej lubił mieć wszystko pod kontrolą, a w tej szkole chłopak był pod stałym nadzorem. Wystarczył jeden telefon i ojciec był w kilka minut na miejscu. Totalna inwigilacja. I jak tu poznawać innych ludzi, poczuć smak dorastania. Bogdan starał się minimalnym nakładem sił spełniać oczekiwania ojca. Oczywiście był to kamuflaż. Wykorzystywał cały swój spryt i doświadczenia kolesi z Oxfordu (tak nazywano Huciankę na mieście). Miał już swoje pierwsze zarobione pieniądze. Płacone grosze za warsztaty i praktyki. Najpierw był warsztat ślusarski, potem tokarki, frezerki i szlifierki. Każdy z działów po miesiącu. Potem było przejście na spawalnie i kuźnie, tu było dłużej, po trzy miesiące każdy. Najbardziej Bogdanowi podobało się na kuźni. Pewnie dlatego że już u wujka w Mosakach lubił przesiadywać przy palenisku. Teraz chłonął wiedzę na temat kolorów nagrzewanych metali. Hartowanie, odpuszczanie, nawęglanie, było metalurgiczną magią. W zasadzie robili różne detale na potrzeby Huty. Elementy łańcuchów do suwnic, kratownice, metalowe skrzynie. Ale czasami wybrańcy dopuszczeni byli do zleceń z zewnątrz. Ozdobne kraty, bramy, ruszty kominków i grilli. Po godzinach wychowawcy z zaufanymi uczniami produkowali mosiężne odkuwki do mebli. Zawiązywały się przyjaźnie, łączono się w grupy. Wszędzie poruszali się razem, tak było bezpiecznie. Żadne subkultury czy ludzie z miasta nie wchodzili im w drogę. Dzięki dostępowi do wytwornic acetylenu na warsztatach mogli konstruować wybuchowe puszki z karbidem. Między sobą rozwiązywali konflikty w lasku za torami tramwajowymi. Tu na małej polanie był ich amfiteatr. Solówki rozwiązywały wszystko. Zgodnie z kodeksem honorowym. Jeden na jednego, bez kopania leżącego. Prosto i skutecznie. Wychodzili z tego z siniakami i porozbijanymi nosami. I tak od poniedziałku do piątku. Za to w soboty balangi, koncerty i wyprawy poza Warszawę. Niedziela na Wolumen, by przehandlować to co udało im się zrobić na warsztatach lub rodzina przysłała z zagranicy.
Ojciec Bogdana nie wnikał za bardzo skąd syn ma kasę, ani gdzie spędza całe dni. Miał być na dwudziestą drugą i nie przeszkadzać w coraz to nowych podbojach sercowych Andrzeja. No chyba że miał przerwę w dostawie nowych kandydatek z biur matrymonialnych. Wtedy represje się nasilały. Sfrustrowany ojciec wyżywał się na chłopaku. Kary cielesne, szlaban na wyjście i inwigilacja na wysokim poziomie. Bogdan myślał, że wizyty u matki będą chociaż namiastką normalności. Niestety, częste przeprowadzki, kłótnie i imprezy mocno zakrapiane alkoholem nie dawały mu poczucia przynależności do jakiejkolwiek rodziny.
W ostatnim roku nauki zamiast warsztatów uczniowie mieli zostać przydzieleni na praktyki do różnych wydziałów Huty Warszawa. Oczywiście ojciec chciał go wcisną do siebie na W-02 tzw. remontowo – naprawczy. Chłopak wiedział, że nie może się z tego wyłgać wprost, więc zagrał na nucie nauki.
– Tato proszę, na W-47 mają najnowsze urządzenia do prasowanie blachy na zimno – Starał się zabrzmieć jak ukochany syn, który chce zdobyć nową wiedzę.
– No dobrze, ale będę zaglądał. A brygadzistą jest mój kolega z egzekutywy POP. – zaśmiał się Andrzej.
Udało się, zapewnił sobie minimum swobody. Bogdan szybko zaaklimatyzował się na praktykach. Większość czasu spędzał z dwoma praktykantach w kanciapie. Odwalali za szefostwo papierkową robotę, jeździli elektrycznym wózkiem po zaopatrzenie. Oczywiście z przerwą na zupę z wkładką na stołówce. Grochówka, fasolówka itp. Z kawałkiem kiełbasy lub boczku. Do tego pół bochenka chleba. Kanapek nie trzeba było brać. A i gorące mleko. Huta miała też swoją rozlewnie napojów, oranżada i mineralna do oporu. Mogli się poruszać po całym terenie zakładu, więc korzystali. Odwiedzali kolegów na innych wydziałach. Szczególnie owocne okazały się wizyty na rampie kolejowej. Były tam dostarczane różne materiały do utrzymania ciągłości produkcji. Ich interesował złom. Były tam różne cuda, które dostarczały inne zakłady z kraju, ale też i innych demoludów. Raz trafił im się rarytas. W transporcie znalazł się cały wagon maczet. Były trochę pordzewiałe, niektóre połamane. Ruszyli wszystkich znajomych. Wagon poszedł na daleką bocznicę. Żeby kumple nie mieli kłopotu pozostali uruchomili ludzi na mieście. Waga złomu musiała się zgadzać. Po tygodniu można było zacząć wynosić towar. Potem już tylko czyszczenie, ostrzenie i obsadzanie drewnianych rączek. Na gotowe czekali już rolnicy i różni peryferyjni wędrowcy. Poszło na pniu jak świeże bułeczki.
Zbliżał się koniec zajęć, wakacje tuż tuż. Ojciec, po ostatniej kandydatce na żonę chodził wkurwiony. Okazało się, że kobitka woli młodszą wersję Olczaka. Andrzej zastał ich inflagranti. Ją pognał, a z synem dopiero miał zamiar porozmawiać.
Bogdan znowu uchylił się przed ciosem. Ręka ojca trafiła w kredens. Trzask połamanego mebla i tłuczonego szkła zagłuszyły wrzaski Andrzeja.
– Ty gówniarzu! I tak cię dorwę – Wyrzucił z siebie zasapany.
Praca fizyczna i treningi zapasów na AWF wzmocniły chłopca, nabrał tężyzny fizycznej i refleksu. Mimo to to nie była to jego waga sparingowa, musiał liczyć na spryt i nauki wujaszka z Pragi. Jurek nauczył go, że walczy się z zasadami, no chyba że nie masz szans. Wtedy wszystkie chwyty są dozwolone. Bogdan wyprowadził kopnięcie w prawą kostkę i poprawił w lewe kolano. Ojciec osunął się na ziemie. Chłopiec miał chwilę wytchnienia. Nie na długo jednak. Sto kilo rozjuszonego zgreda ruszyło na niego. Ręka, którą oparł się o zlew natrafiła wśród naczyń na nóż do chleba.
– Dosyć tego! Spróbuj jeszcze raz mnie uderzyć a dźgnę cię – Wycedził, gotowy do spełnienia groźby.
Andrzej jakby sflaczał, zapadł się w sobie. Wrócił do pokoju, usiadł w fotelu i nalał sobie setkę wódki. Wypił bez popijania, zapalił papierosa.
– No i wychowałem sobie nożownika – Westchnął i nalał sobie drugi kieliszek.
– Niby kiedy mnie wychowywałeś, kiedy traktowałeś mnie jak worek treningowy. Czy kiedy wpajałeś we mnie wartości Marksa i Lenina. Bez dzieciństwa z zabawkami, bez urodzin z prezentami – Dawno chciał mu to wygarnąć.
– Nawet matka cię nie chciała! Po dwóch latach podrzuciła cię jak kukułcze jajo – Odparował ojciec
– Tak, masz rację nikt mnie nie chciał. Wychowała mnie ulica. Więc się nie dziw, że jestem jaki jestem – powiedział w zamyśleniu.
Dał się zwieść powolności ojca. Ten chwycił butelkę i próbował uderzyć go w głowę. Był jednak za wolny, szkło z butelki rozbiło się na ścianie. Ojciec poślizgnął się i upadł na szkła. Z jego dłoni zaczęła lać się krew. Bogdan bez słowa przyniósł apteczkę i tak jak uczono go na Przysposobieniu Obronnym zrobił opatrunek. To nie on przelał pierwszą krew, ale to się nie liczyło. Znów wylądował na komisariacie. Po powrocie usłyszał od ojca, że pora, aby pomyślał nad swoim życiem. Po wakacjach ma się wynieść z domu. I Andrzeja nie interesowało, co Bogusław zrobi, ani gdzie zamieszka.

Ostatnio zmieniony 19 października 2020, 21:20 przez bodek, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19640
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: Jak zostałem hutnikiem

Post autor: Dany »

Opowiadanie wymaga korekty. W wielu miejscach brak odpowiedniej interpunkcji, źle ułożone zdania lub powtarzające się wyrazy np. "był".
W wolnej chwili, postaram się wskazać Tobie te nieścisłości.
Nie zmienia to faktu, że opowiadanie przeczytałam z zaciekawieniem.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Jak zostałem hutnikiem

Post autor: bodek »

wiem, wrzuciłem na gorąco. nie było potem czasu na poprawki:)

Awatar użytkownika
tcz
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 3263
Rejestracja: 30 maja 2018, 22:34
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Złotych Pietruch: 9
Srebrnych Pietruch: 3
Brązowych Pietruch: 6
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 1

Re: Jak zostałem hutnikiem

Post autor: tcz »

Podoba mi się i opowiadanie i Bogdan - chłopak z charakterem.

Tadeusz

Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Jak zostałem hutnikiem

Post autor: bodek »

dzięki tcz, pozdrawiam:)

Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19640
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: Jak zostałem hutnikiem

Post autor: Dany »

.

Stan wojenny był zawieszony. Słońce przygrzewało. Stopnie w szkole były już większości wystawione. Nie były jakieś wybitne, ale Bogdan się tym nie przyjmował.

  • był zawieszony, były już, Nie były= 3x" były" blisko siebie, to stanowczo za dużo.
    Może usuniesz drugie "były", np. "Stopnie w szkole w większości już wystawiono."

    Wolał iść na wagary nad Wisłę niż kisić się w szkole.

  • przed "niż", przecinek (przed "niż" stawiamy przecinek, gdy oddziela zdania składowe w zdaniu złożonym. Zdanie składowe zawiera czasownik, a dwa czasowniki w zdaniu, oddzielamy przecinkiem. Tu masz dwa czasowniki"iść" i "kisić", wiec trzeba je rozdzielić. )

    Gdy tylko się skryli przed wścibskimi oczyma Skrzypek wyjął paczkę radomskich.

  • "skryli się"
  • przed "Skrzypek", przecinek (oddzielamy od siebie czasowniki )

    Gdy wynurzyli się z lasu byli już przy pętli autobusowej na ulicy Gwiaździstej obok kanałku przy Kępie Potockiej.

  • przed "byli" przecinek
  • przed "obok" przecinek, jako dopowiedzenie

    Gdy wynurzyli się z lasu, byli już przy pętli autobusowej
    Po chwili byli już po drugiej stronie Wisłostrady.

  • 2x "byli"- Proponuję drugie "byli" wyrzucić.
    Np. Po chwili znaleźli się na drugiej stronie Wisłostrady.
    -Bez "już", bo w następnym zdaniu, masz znowu "już".

    Potem już tylko piaszczystymi ścieżkami pomiędzy plującymi krzakami

  • "plujące krzaki"?
    .

    Od właściwego brzegu rzeki do głównego nurty było jeszcze daleko. Rozsiane były tu liczne wysepki i mielizny.

  • 2x "było"
    Np. Od właściwego brzegu rzeki do głównego nurtu rozsiane były liczne wysepki i mielizny.

    Nie przejmując się tym ruszyli ku pierwszej wyspie.

  • za "tym", przecinek ( "przejmując"- wyrazy zakończone na "ąc", to imiesłowy przysłówkowe- bezosobowa forma czasownika, oddzielamy je przecinkiem wraz z określeniem)
    .

    Przystawiły tylko leniwie dłonie do czoła osłaniając oczy od słońca i po otaksowaniu nas zawołały.

  • przed "osłaniając", przecinek

    Bogdan miał już za sobą pierwsze pocałunki z języczkiem, Przytulanki na ławce i mizianki, ale tak w świetle ramp przy kolegach to był debiut. Ale tak naprawdę one tu dowodziły.

  • "Przytulanki", małą literą
  • po "ramp", przecinek (wymieniasz: przy kolegach, w świetle ramp)
  • "ale tak"= 2x Może: Jednak naprawdę to one tu dowodziły.

    Monika i Justyna były na gigancie. Zmierzały nad morze. Warszawa to był tylko przystanek w drodze gdzieś spod Częstochowy. Jutro miały ruszyć dalej. Gdy zaczęło zmierzchać byli już bardzo zaprzyjaźnieni.

  • 3x "były, był, byli"
    Usuń trzecie: np. - Gdy zaczynało zmierzchać, już bardzo zaprzyjaźnili się.

    – Ale warto był – rozmarzył się.

  • było*
  • po "było", kropka i "Rozmarzył się", dużą literą (Gdy po kwestii bohatera pojawia się inny czasownik niż taki, który określa sposób wypowiedzenia dialogu [np. „wstał”, „uderzył dłonią w stół”, „usiadł zrezygnowany” i wszelkie inne], po kwestii pojawia się kropka. Po myślniku zaczynamy zdanie dużą literą. )

    Potem każdy wyjechał w swoją stronę. Bogdan jak co roku wyjechał na wieś.

  • 2x "wyjechał"
    Np. Potem rozjechali się, każdy w swoją stronę.

    Ciotka wzięła zamówiła z SKR snopowiązałkę i kombajn.

  • albo "wzięła", albo "zamówiła" ?

    Bogdan zawsze go dokarmiał, więc pies go tolerował a nawet chyba lubił.

    - przecinek przed "a" (rozdzielamy czasowniki)

    No i dotarło do niego, że dziewczyny ze wsi są równie gorące co te z miasta.

  • w następnym zdaniu masz znowu "co", więc teraz zmień "co te z miasta", na "jak te z miasta"

    Chłopiec miał jeszcze dwa tygodnie laby przed szkoła.

  • szkołą*

    Potem nie czekając na odpowiedź znowu mu polała kieliszek wódki.

  • za "odpowiedź", przecinek

    Pewnie dlatego że już wujka w Mosakach lubił przesiadywać przy palenisku.

  • Pewnie dlatego że już u wujka... (brakuje "u")

    Ojciec Bogdana nie wnikał za bardzo skąd syn ma kasę

  • przecinek za "bardzo"

    I Andrzeja nie interesowało co Bogusław zrobi, ani gdzie zamieszka.

  • przecinek przed "co"

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Jak zostałem hutnikiem

Post autor: bodek »

dzięki Dany, pozdrawiam:)

Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18138
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: Jak zostałem hutnikiem

Post autor: elafel »

Lubię Bogdana, ma mocny charakter i walczy o swoje miejsce w życiu. Fajne opowiadanie.
Pozdrawiam :)

Ela

Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Jak zostałem hutnikiem

Post autor: bodek »

dzięki Eluniu, pozdrawiam:)

Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19640
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: Jak zostałem hutnikiem

Post autor: Dany »

Koniec miesiąca, utwór przenoszę do Prozy. Tutaj też można czytać, komentować i odpowiadać na komentarze.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Jak zostałem hutnikiem

Post autor: bodek »

dzięki Dany, pozdrawiam:)

ODPOWIEDZ