Moczę palce w rzece zwanej Bycie.
Marzę skrycie,
że moje Bycie przestanie przenikać nieuchwytnie,
że zatrzyma się na jednym chwycie.
Ściskam gałąź zwaną Cwaną.
Wciąż podciągam się i szarpię.
Woda walczy z moim ciałem.
Cwana taka krucha,
myśli, że wyszepcze mi do ucha:
– Taką Cwaną wszyscy znają.
Ci co idą z falą mnie puszczają,
tylko nieliczni pamiętają,
jak to było przejąć ster nad Cwaną.
Płynę z wodą zwaną słoną.
Szczypią oczy, piecze skóra,
jest jak ogień, pieką płuca.
Słona grzywa taka głucha.
Krzyczę jej do ucha:
– Przestań drażnić moją duszę,
Jesteś jak wrzask, który stłumić muszę.
Spadam w przepaść zwaną życiem.
Koniec kąpieli z moim Byciem.
Złamałam gałąź zwaną Cwaną.
Z kolejną falą woda słoną zwaną wyszeptała:
– Pora otworzyć nową bajkę,
popłynąć z Bycia żaglem zwanym czasem.