Wierszem Miesiąca III/24 został utwór Baśń wyszeptana o Poezji - Autsajder1303

Najlepszym anonimowym opowiadaniem został utwór - "Pani Basia" - jaga

Rozpoczynamy nowy konkurs o Złotą Pietruchę w temacie - "psota"

Gdy odleci sowa znad Odeonu (cz. VIII)

Tutaj wstawiamy teksty (nie wstawiamy obrazków). Mamy kilkanaście dni na ewentualne poprawki. Później tekst jest przenoszony do właściwego działu lub czeka dalej na wprowadzenie niezbędnych poprawek. Maksymalny czas na wniesienie zmian wynosi 1 miesiąc. Następnie, w przypadku braku poprawek, utwór jest przenoszony do archiwum, gdzie będzie przechowywany przez rok.
(Emotikony przy tytule, zarezerwowane są do utworów konkursowych. Czerwony oraz podobne kolory tekstu, są zarezerwowane na potrzeby redakcji.)


Moderator: Redakcja

Regulamin forum

Tutaj wstawiamy teksty (nie wstawiamy obrazków). Mamy kilkanaście dni na ewentualne poprawki. Później tekst jest przenoszony do właściwego działu lub czeka dalej na wprowadzenie niezbędnych poprawek. Maksymalny czas na wniesienie zmian wynosi 1 miesiąc. Następnie, w przypadku braku poprawek, utwór jest przenoszony do archiwum, gdzie będzie przechowywany przez rok.
(Emotikony przy tytule, zarezerwowane są do utworów konkursowych. Czerwony oraz podobne kolory tekstu, są zarezerwowane na potrzeby redakcji.)

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6000
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Gdy odleci sowa znad Odeonu (cz. VIII)

Post autor: Gelsomina »

Podobała mu się, pociągała go, ale nie tak jak Aniela, on po prostu chciał Józię otoczyć opieką, sprawić, żeby się częściej uśmiechała, bo wtedy jej zielone oczy błyszczały, a piegi na nosie ciemniały. Wyglądała uroczo, ponętnie i jednocześnie niewinnie. Chciał też poznać przeszłość dziewczyny, zgłębić, o czym marzy, czego pragnie od życia, i jej to ofiarować. Po raz pierwszy, odkąd wydoroślał, zmężniał, usamodzielnił się, poznał smak kobiety, zdał sobie sprawę, że chciałby założyć rodzinę. Józi też spodobał się ten drągal o jasnym, wesołym spojrzeniu, jednak, by zabrał ją na randkę, pozwoliła dopiero po wielu namowach. Usłyszawszy jego nazwisko, nieco się stropiła, co nie uszło uwadze przystojnego absztyfikanta. Może nie grzeszył inteligencją, ale zmiany w nastroju Józi wychwytywał od razu. Zapytał, co się stało, a ona odpowiedziała, że zna dziewczynę, która była kiedyś służącą u sióstr Łuczyńskich. Na te słowa Franek spiekł raka.

– Znasz je? – spytała, nie kryjąc zaniepokojenia. Co jak co, ale nie chciała, aby jej niechlubna tajemnica wyszła na jaw.
– Kogo?
– No przecież powiedziałam, że siostry Łuczyńskie.
– Nie. Niby skąd mam je znać? Ja skromny chłopak jestem, ze wsi. Gdzie mi do takich miastowych dam!
– Skąd wiesz, że to damy?
– No... No bo kogo stać na służbę, jak nie damy?
– Niby tak. – Zerknęła na niego nieufnie.

Franek zdołał jednak jakimś cudem opanować zdenerwowanie, a i rumieniec szybko zniknął z jego policzków. Józia już prawie uwierzyła, że to tylko zbieżność nazwisk, gdy na myśl przyszli jej Stasiek i Marianna, którzy zamieszkali u Łuczyńskich. Nie znała jednak ich historii, nikt przecież nie wtajemniczał w sprawy rodzinne służby. Ze Staśkiem się zaprzyjaźniła, wiedziała, że dużo przeszedł, ale nigdy go o nic nie wypytywała, a on nie był wylewny.

– Masz rodzeństwo?
– Tylko starszego brata, ale on został na wsi. Ma swoje gospodarstwo, ożenił się. Może kiedyś do niego pojedziemy. Jeśli zechcesz...
– A siostry nie masz?
– Miałem dwie. Zmarło im się, jak jeszcze mały byłem. A dlaczego ta twoja znajoma odeszła ze służby? Źle ją traktowały? Za mało płaciły? – Franek nagle zmienił temat.

Miał dość tego przesłuchania. Nie umiał kłamać, a musiał, czuł, że musi. Tym razem to Józia zaczerwieniła się po koniuszki włosów i spuściła głowę.

– Nie. Były dobre. Myślałam... myślała – poprawiła się szybko – że w fabryce więcej zarobi. Poza tym miała dość bycia na czyjeś posługi. Rozumiesz?
– A czego tu nie rozumieć? Jasna sprawa – przytaknął skwapliwie, odzyskując rezon.

Józia w końcu uwierzyła, a może po prostu wmówiła sobie, że to tylko pechowa zbieżność nazwisk, bo rzeczywiście chłopak nic a nic nie pasował do takiej zamożnej familii. Poza tym nie dostrzegła w nim najmniejszego podobieństwa do sióstr Łuczyńskich ani do Staśka. Miała jednak przeczucie, że Franek coś ukrywa. Postanowiła nie drążyć, ponieważ sama nie chciała ujawniać od razu wszystkiego ze swojego życia. Może za jakiś czas, kiedy ich znajomość nabierze głębszego wymiaru, oboje zdobędą się na szczerość. Chciała tego i jednocześnie czuła strach przed tym momentem. Na razie nie potrafiła podjąć decyzji, co wtedy zrobi. 
Teraz młodzi odetchnęli z ulgą i resztę wspólnego czasu spędzili naprawdę przyjemnie, spacerując po parku Świętokrzyskim* aż do jego zamknięcia obwieszczonego odgłosem drewnianej kołatki.

Odkąd Franek zaczął spotykać się z Józią, uległ wdziękom gospodyni tylko raz, po czym rankiem, skruszony i pełen nadziei na wybaczenie, obwieścił nieśmiało acz bez ogródek, że się zakochał. Aniela zrozumiała to jednak opacznie, zapiszczała radośnie i wdzięcznie zawisła młodzieńcowi na szyi. Gdy po jego reakcji i kilku słowach wyjaśnienia dotarło do niej, że to nie ona, tylko Józia jest obiektem uczuć młodzieńca, poczuła wściekłość i nienawiść do tej ostatniej. „A to mała żmija” – pomyślała. „Niby takie nic, a potrafi chłopa sprzed nosa sprzątnąć”.

Najpierw złość wyładowała na Franku, który nie chciał słyszeć o odkochaniu się w młodej sąsiadce. Aniela kazała mu zatem spakować manele i jak najszybciej zejść jej z oczu, bo nie ręczy za siebie. Chłopak nie czekał ani chwili. Z całym majdanem poszedł do Józi. Poprosił, żeby przetrzymała jego rzeczy, dopóki nie znajdzie sobie jakiegoś lokum. Nie chciał zatrzymywać się u dziewczyny, żeby nie narażać jej niepotrzebnie na plotki. Na wspólne mieszkanie przyjdzie czas po ślubie, a był pewien, że niedługo do niego dojdzie.

Wdowa, widząc, co się dzieje, założyła tym razem najskromniejszą suknię i poszła do pani Karoliny Żaczyńskiej, która mieszkała w tej samej kamienicy co Józia, tyle że od frontu i zajmowała kilkupokojowe mieszkanie na drugim piętrze. Niegdyś, w dobrych dla Anieli czasach, Karolina, podchodząca pod panią, korzystała z usług jej męża. Brał niedrogo, a szył takie kreacje, których nie powstydziłyby się kobiety z wyższych sfer. Wdowa opowiedziała jej o nieskromnym prowadzeniu lokatorki spod dwudziestki, dodając sporo wymyślonych na poczekaniu pikantnych szczegółów.

– A przecież tak być nie może – perorowała zacietrzewiona. – To porządna kamienica jest i porządni w niej ludzie mieszkają. – Tu ulegle i z podziwem spojrzała na Karolinę. –Jaki przykład owa osoba daje młodym pannom i dzieciom?

Jeszcze tego samego dnia pani Żaczyńska rozmówiła się z zarządcą kamienicy, panem Lipszycem, a Józia wylądowała na ulicy.

Zrozpaczona i rozstrojona niesprawiedliwością, jaka ją spotkała, nie potrafiła zebrać myśli.
Ogarnęła ją panika, że może również stracić pracę, jeśli plotki o jej wymyślonej nierządności dojdą do majstra, który był surowym, niezwykle religijnym człowiekiem. Potrafił pomóc w potrzebie, ale wykazywał się też bezwzględnością wobec dziewcząt i kobiet, jeśli tylko zauważył lub usłyszał, że nie prowadzą się, jak Bóg przykazał. „Co wtedy zrobię?” – myślała gorączkowo. Po chwili rozpłakała się i osunęła na chodnik, tuż obok swojej tekturowej walizeczki, z którą przyjechała pięć lat temu do Łodzi, nie bacząc na przechodniów. Podeszła do niej sąsiadka z oficyny spod czternastki, pani Kazimiera Śliwińska, i położyła jej rękę na ramieniu. Zaskoczona dziewczyna odwróciła się natychmiast, zamrugała powiekami, by obraz przed oczami nabrał ostrości.

– Pani Kazia... – wydusiła.

Kobieta jako jedyna z całej kamienicy wstawiła się za Józią, mówiąc głośno, że te oskarżenia to wierutne bzdury. Jednakże nikt nie potwierdził jej słów, choć nieraz korzystał z pomocy Józi, a to przy dzieciach, a to przy obowiązkach domowych, szczególnie przy gotowaniu, bo szybko okazało się, że dziewczyna ma kulinarny talent. Zarabiała na tym niewiele, czasem musiało wystarczyć jedynie dobre słowo. Każdy grosz jednak się liczył, więc pomimo zmęczenia pracą prządki, nie odmawiała. Poza tym lubiła być uczynna. Teraz gdy poznała Franka, prawie wszystkie wolne chwile pragnęła spędzać z nim, a co za tym szło, na dodatkowe zajęcia miała coraz mniej czasu. Niektóre sąsiadki były tym oburzone i głośno to wyrażały. Plotka rzucona przez Anielę, a poparta słowami pani Żaczyńskiej i dowodem w postaci maneli Franciszka w mieszkaniu Józi, trafiła do ich umysłów jak ziarno na żyzny grunt.

– Chodź, dziecko. Kazimiery starego nie ma. Porozmawiamy, napijesz się herbaty, zastanowisz.
– Nie boi się pani mnie zapraszać?
– A czego, Józiu? Kogo? Tych plotkar, co mają więcej grzechów niż ty włosów na głowie? Kazimiera niczego i nikogo się nie boi. Oprócz starego – dodała gorzko, a jej twarz, jakby nagle poszarzała i się skurczyła. – Chodź, mówię. Nie rób przedstawienia.

Józia wstała z trudem, chwytając skwapliwie dłoń sąsiadki.

– Masz tylko to? – Pani Kazimiera wskazała na walizkę.
– Tak. Rzeczy Franka pan Lipszyc wziął na przechowanie.
– Na wieczne. – Machnęła ręką.

Weszły do mieszkania, w którym zapach stęchlizny mieszał się z zapachem świeżo upieczonego chleba. Mimo rozpaczy i znużenia beznadziejnością sytuacji, Józia poczuła ssanie w żołądku i przełknęła nadmiar śliny.

– Zrobię herbatę. Zjemy chleba ze smalcem. Lubisz?

Dziewczyna tylko pokiwała głową. Nie zdążyła zjeść śniadania po powrocie z nocnej zmiany, bo do jej drzwi załomotał pan Lipszyc. Na wspomnienie jego pogardliwego spojrzenia, znów zrobiło jej się słabo. Kiedyś popełniła błąd, ulegając Klemensowi Kulczykowskiemu. Doktor wiele obiecywał, ale niczego nie dotrzymał, a ona zawiodła pokładane w niej zaufanie dobrych kobiet, straciła godność i pracę. Do tej pory nie mogła sobie wybaczyć, że nie powiedziała o awansach doktora siostrom Łuczyńskim. Wszystko mogło potoczyć się inaczej... Przyrzekła w duchu, że nigdy tego błędu nie powtórzy, prędzej się zabije. Jedynym mężczyzną w życiu będzie mąż, oczywiście jeśli Bóg postawi odpowiedniego kandydata na jej drodze. Kiedy tak się stało, kiedy pomyślała, że nareszcie zdobyła miłość kogoś wartościowego, że może założyć rodzinę, wtedy sytuacja się powtórzyła, ale tym razem nie z jej winy.

– Stary pojechał na wieś, do swojego brata, ma mu pomóc dach łatać, a i zdrowo popiją, jak ich znam. Możesz zostać u Kazimiery do jutra. Lepiej, żeby cię nie zastał. Nie jest gościnny jak Kazimiera, zapłaty będzie żądał. – Spojrzała na dziewczynę znacząco, a ta oblała się rumieńcem. – Masz do kogo pójść?

Józia nie miała. Franek przecież też stracił dach nad głową. Co będzie, gdy się dowie, że ją spotkało to samo? Jak zareaguje? Czy odzyska swój skromny dobytek? Dziewczyna bała się jego reakcji. Oby tylko nie wpakował się w jeszcze większe kłopoty. Przyszedł jej do głowy Janek Hinca, który niejednokrotnie powtarzał, że zrobi dla niej wszystko. Gdyby jednak zwróciła się do niego o pomoc, mógłby zrozumieć to opacznie, a ona przecież oddała serce innemu. Jedynym wyjściem było jednak poczekać na Franciszka. Nagle przypomniała sobie słowa pani Jadwigi, że gdyby znalazła się w potrzebie, może do niej przyjść, poprosić o pomoc. Do tej pory, choć było ciężko i nieraz miała ochotę się poddać, jakoś sobie sama radziła; nieraz nie dojadała, chodziła w dziurawych butach, najważniejsze, że wystarczało na czynsz. ale teraz sytuacja ją całkiem zaskoczyła i jednocześnie przytłoczyła. Tak, pójdzie do pani Jadwigi.

Zerwała się na równe nogi, potrącając stół, aż zadźwięczały szklanki.

– Co w ciebie nagle wstąpiło? – zapytała sąsiadka, zlewając rozlany płyn z podstawka do szklanki.
– Przepraszam. Muszę iść. Może ktoś mi pomoże.
– Leć, leć, tylko pamiętaj, że nocleg u Kazimiery masz. I weź chociaż trochę chleba.

Józia schwyciła podaną przez kobietę kromkę, pędem zbiegła po schodach i wyskoczyła z bramy, prawie potrącając zamiatającego trotuar dozorcę. Zwolniła nieco kroku i ruszyła w stronę Piotrkowskiej, skubiąc ośródkę chleba i mechanicznie wkładając jej kawalątki do ust. Żując, nie czuła smaku, ale z każdą minutą odzyskiwała spokój. „Pani Jadwiga jest dobra” – przekonywała się w myślach. „Dała mi sutą odprawę i nie oceniała, a tylko tak smutnie patrzyła”.

W końcu doszła na miejsce, przystanęła po drugiej stronie ulicy naprzeciwko kamienicy, gdzie mieszkały panny Łuczyńskie. Nie ośmieliłaby się tam pójść, zresztą na pewno nie zostałaby wpuszczona przez dozorcę, postanowiła zatem obserwować dom i czekać, aż pojawi się jej dobrodziejka. „Przecież kiedyś musi przyjść” – myślała gorączkowo, odruchowo poprawiając włosy. Stanęła blisko żeliwnego krasnala, osłoniętego sporych rozmiarów tarczą. Wraz ze swoim bratem bliźniakiem, umieszczonym po drugiej stronie bramy wjazdowej, pełnili służbę, chroniąc mur przed kołami wjeżdżających tam dorożek. Józia, ubrana w szarą sukienkę, prawie stopiła się ze ścianą i nie spuszczała wzroku z wejścia do kamienicy na wprost. Od intensywnego wpatrywania zaczęły ją piec i boleć oczy. Na dodatek cały czas drżała z obawy, że ktoś, zaniepokojony jej obecnością, rozkaże, by stąd natychmiast odeszła. Na razie, choć sporo osób ją mijało, nic takiego się nie wydarzyło, więc dziewczyna z nadzieją, przygryzając nerwowo wargi, czekała. Nagle zobaczyła znajomą sylwetkę i serce podeszło jej do gardła.

cdn.
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6000
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: Gdy odleci sowa znad Odeonu (cz. VIII)

Post autor: Gelsomina »

* Park Świętokrzyski – został otwarty dla mieszkańców w 1899 roku i pierwotnie nosił nazwę „Mikołajewskiego Ogrodu Miejskiego”, jednak przez łodzian najczęściej nazywany był „Parkiem Świętokrzyskim”, gdyż znajduje się obok kościoła pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego. Od 1916 roku nosi imię Henryka Sienkiewicza. Park ma powierzchnię 5,2 ha i położony jest w obrębie ulic Kilińskiego, Sienkiewicza i Tuwima.
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19840
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: Gdy odleci sowa znad Odeonu (cz. VIII)

Post autor: Dany »

O, jest cd. Poczytam wieczorem :) :) :)

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19840
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: Gdy odleci sowa znad Odeonu (cz. VIII)

Post autor: Dany »

Jaki świat mały, powtarzamy niejednokrotnie, no i teraz też to można powiedzieć. Akurat Franek zakochał się w byłej służącej jego ciotek.
Ciekawa jestem, co z tego wyniknie.
Franek stracił kąt i swój skromny dobytek, a i Józia została na ulicy. Może pomoże jej któraś z sióstr Łuczyńskich?
Ciekawie prowadzisz akcję powieści.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6000
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: Gdy odleci sowa znad Odeonu (cz. VIII)

Post autor: Gelsomina »

Dziękuję, Dany 🍀 Starałam się, żeby nie było nudno. A czy siostry Łuczyńskie pomogą? Wiem, ale nie powiem 🙃😉
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19840
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: Gdy odleci sowa znad Odeonu (cz. VIII)

Post autor: Dany »

:) :)Wiem, ale nie powiem 🙃😉
- gdzieś już to słyszałam, hi hi...

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

ODPOWIEDZ