Wiedźma skorpiona rozmyślała o synu albinosie.
Kończyła czwarty rękawek ubranka Żuczka,
który bawił się ze zwierzętami puszczy,
ciągał za uszy wilka,
głaskał rysia.
Nagły niepokój wtargnął do jej matczynego serca.
Przeleciały w głowie jakieś koszmarne wizje,
kobieta we krwi otoczona brodaczami,
wśród rozpaczy i bólu,
prośba o pomoc.
Przeszła szybko do groty trwogi strażników runów.
Postawiła szlifowany kryształ górski na ołtarzu,
odsłoniwszy otwory w dachu i lustro,
skupiła promienie w soczewce,
odbite w brązie.
Zapłonęły ogniska alarmowe na górskich szczytach.
Telepatycznie powiadomieni szamani byli gotowi,
mnich szykował tajemne eliksiry i odtrutki,
sprawdzał zapiski o brodaczach,
ręcznych błyskawicach.
Złotoskrzydły niecierpliwie poganiał go rycząc zły.
Startowali w kierunku impulsów jasnowłosego.
każde z nich spieszyło na wezwanie duszy,
liczyli minuty i metry do celu
aby tylko zdążyć.
Zastali zakrwawioną polanę z rozkrzyżowaną panią.
Na samotnym dębie jak dojrzały owoc nienawiści,
wisiał przywiązany konopnymi linami za nogi,
młodzieniec zakochany w syrenie,
odpływało zeń życie.
Smok ziejąc strumieniem ognia przepalił jego więzy.
Skorpielnica otuliła płaszczem zmęczone ciało.
Potomek władców mrocznych światów,
obmył jej bladą twarz z plugastwa,
zwilżył popękane usta.
Jęknęła cichutko jak wyrzut sumienia ludzkości.
Otworzyła swoje piękne szmaragdu łzawe oczy,
widząc z jak troską zaopiekowano się chłopcem,
westchnęła smutno i znów straciła przytomność.
cdn.