Na kwieciem porosłej polanie,
u czystych źródeł Smotrycza,
spotkali się raz niespodzianie,
rycerze - sir John i sir Richard.
Tam potwór mieszkał złośliwy,
pustosząc sioła nadrzeczne,
więc każdy z nich myślał : „Ach, gdyby
poskromić to bydlę niegrzeczne?”
I marząc - już mężem królewny
i zięciem króla się widział,
gdyż bestii pogromcom to pewny,
wręcz standardowy jest przydział.
Pech jednak chciał, że w godzinie
tej samej przed jarem stanęli,
gdzie Smotrycz cudowny płynie,
wprost ogniem zionącej gardzieli.
I tak oto losu wyroki
zadały im trudne pytanie:
Kto pierwszy do boju ze smokiem,
a który zaś z tyłu zostanie?
(Do dyspozycji nie legion,
lecz tylko jeden łeb gada,
bić się we dwóch na jednego
choćby to smok – nie wypada)
Skłonili się zatem z szacunkiem
w słońcu poranka lśniąc stalą
i pobrzękawszy rynsztunkiem
wytworny zaczęli dialog:
„Cóż... zechciej uczynić mi zaszczyt,
tnąc pierwszy przez łeb, Sir Richardzie!”
- Rzecze sir John, mieczem paszczę
wskazując wstrętną i gardziel.
„Nie może to być, mój sir Johnie!
- wzbrania się zacny sir Richard -
Los dzisiaj w twoje dał dłonie
szczęście, u źródeł Smotrycza.”
„Wybacz szlachetny rycerzu,
lecz honor mi nie pozwala
znak pierwszy czynić na zwierzu.”
- Ustąpił sir John na pół cala.
Sir Richard przekonać go pragnąc,
w te pędy brzeszczot odkłada
i na dwa cale brnie w bagno,
puszczając przodem sąsiada.
„Ach, nie mógłbym znieść, sir Richardzie,
gdy los nas tu zetknął ze sobą,
bezczelnie się pchać w awangardzie
moją nikczemną osobą”.
„To żaden problem Mospanie
- Sir Richard rzekł (nieco wkurzony) -
wpierw pierwsze czy drugie zjeść danie
i z której napocząć je strony.”
„Racz zatem dłużej nie ględzić
- Sir John (zły już także) odrzecze -
gdyż strasznie pod zbroją mnie swędzi
a poza tym wkrótce przedwieczerz.”
„Niestety nie moja to wina
decyzji - Waść podjąć nie możesz...”
- Wyszczerzył zęby sir Richard
(a oczy miał przy tym jak noże)
Gotuje się w zbroi sir Richard
takoż sir John wrze z wściekłości
aż smok wreszcie krzyki usłyszał
i... pożarł obu ichmości.
Lecz nie sądź bracie pochopnie,
że na tym historii tej koniec:
od nowa – niech ich gęś kopnie -
spór wiedli w smoczym ogonie:
„O nie, drogi mój sir Richardzie!
- protest rozpoczął sir John -
Wyjdź pierwszy, po tej pulardzie,
ja chwilkę zaczekam, pardon.”
„Niegodnym wychodzić przed tobą”
- Sir Richard wzdycha boleśnie,
aż gad jego ból pod wątrobą
czuje i zwija się we śnie.
„Kawaler tak zacny rodem
nie może iść jako wtóry,
więc puszczam Waszeci przodem,
ewentualnie - od góry.”
I tak toczyli ten dyskurs,
nudnawy jak pierza darcie
i tak się zaparli, że smoczysko
skonało na zaparcie.
Dziś, gdy zbłąkany wędrowiec
nocą nad Smotrycz zawita,
zwiduje mu się w parowie
cień jakiś - coś niby kita
z piór, hełm rycerski wieńcząca...
tuż obok - druga się kłania,
a między nimi bez końca
szmer jakby lekki gadania:
„Pan przodem, drogi sir Johnie
nie może być, że do nieba
ja pierwszy wejdę po zgonie”.
„Och, drogi Panie, nie trzeba...
Wysoko na skale efeba
postać – zwieńczenie cudu:
to anioł, co siedzi i ziewa.
Zapewne umrze tu z nudów.