Tymczasem w stolicy prezes PZU wydzierał sobie resztkę włosów z siwej głowy
biegając od biurka do okna, od okna do drzwi, od drzwi do biurka, zawadzając
połami marynarki o nieszczęsną palmę, mającą pecha stać w jego gabinecie.
Gdyby nie korzenie uwięzione w przyciasnej donicy od samego ryku, wydobywającego
się z gardła rozsierdzonego prezesa, uciekłaby gdzie pieprz rośnie.
Jednak z uwagi na gliniane więzy krępujące jej ruchy, musiała stać i wysłuchiwać
wyrzekań szefa.
- Do wszystkich diabłów! Krzyczał prezes - Co to się porobiło z tą cholerną
pogodą, Znowu będą żądać odszkodowań i nowe ferrari poszło się .../ tu z uwagi
na młodocianych czytelników rozległo się głośne "piiiiiii"/ - A moja żona już pakowała walizki na Bahama.
Palma westchnęła, na wspomnienie o przodkach, a liście jej lekko przyżółkły na
brzegach.
Prezes nacisnął na przcisk i z głośnika rozległ się drżący głos sekretarki - SSSłuucham PPPanie Pppprezessie
- Połącz mnie natychmiast z szefem Działu Składek i Odszkodowań.
- Tak jest, już łączę - odpowiedziała sekretarka.
Prezes usiadł za biurkiem i spojrzał na palmę, która stała smutna
z liśćmi do połowy oklapniętymi. - Wszystko na mojej głowie - ryknął prezes - nawet tym animalsem nie ma się kto
zająć.
Palmę jakby ktoś w pień z liścia strzelił. - Animalsem? - wrzasnęła, choć ze względu na brak strun głosowych w drzewku,
prezes usłyszeć tego nie mógł, ale to co zobaczył, przeszło jego najśmielsze
oczekiwania. Palma jednym kopnięciem korzeni rozwaliła donicę i jak nie rymsnie
całym ciężarem na głowę prezesa. Przed oczami zawirował mu prawie cały wszechświat i upadł na wykładzinę bez najmnieszych oznak przytomności.