Chciałeś, jak aktor, fikcją się zasłaniać,
pustej widowni recytując wiersze –
myśli zebranych nocny monodramat:
czas uwięziony w świecie unicestwień.
Improwizacją pofrunąć bez skrzydeł,
przed samym sobą wylewając żale,
lecz mimo starań, wciąż nie potrafiłeś,
ukrytej w słowie boskiej cząstki znaleźć.
Kwestia za kwestią, jakbyś kulę toczył
między aktami opuszczanych kotar,
czekając, kiedy strach ci spojrzy w oczy –
znakiem, że spektakl do finału dotarł.
Ucichły kroki na zmurszałych deskach,
budkę suflera kornik przestał drążyć,
duch w pustej sali nigdy nie zamieszkał,
i nigdy więcej już nie zasiadł w loży.
Dzisiaj jedynie czas odtwarza dramat,
gdyż scenariusza nie potrafi zmienić,
na pajęczyną malowanych ścianach
światłem latarni gra w teatrze cieni.