Od ostatniej podróży minęły dwa miesiące. Nie było dnia, żebym nie myślała o starszej pani, a myśl ta, nie dawała mi spokoju. Była naprawdę, czy tylko w mojej wyobraźni. Siedziała koło mnie i opowiadała, a może to tylko wiatr, który wówczas targał gałęziami, stukał o szybę autobusu.
Postanowiłam pójść śladem opowieści starszej pani, bez względu na to, czy były prawdziwe, czy tylko mi się śniły. A jeśli nawet się śniły, to dlaczego akurat mnie, a jeśli mnie, to znaczy, że muszę sprawdzić, ile w tym prawdy.
Od czegoś trzeba zacząć, więc postanowiłam przeanalizować po kolei, zdanie po zdaniu z opowieści.To, że wieś istnieje byłam już pewna. Lokalizacja przecież nie była trudna. Kilka kliknięć w internecie. Ponidzie, dolina Nidy, siedlisko Arian . Murowany dwór z herbem Odrowąż i napisem "Anno domini 1559".
Zabytki tego rodzaju przetrwały między innymi w Kolosach, Cieszkowach, Ludyni, Suliszowie i Węchadłowie. Lecz tylko jeden odpowiadał tym opisom, to miejscowość Węchadłów. Tam właśnie jest mały budynek złożony z kilku izb. W elewacji południowej znajduje się kamienna płyta z herbem Odrowąż. Znalazłam opisy i kilka zdjęć w internecie. Mapa satelitarna wsi jeszcze nie wczytana. Widok tylko z drogi głównej. Postanowiłam, że muszę tam pojechać, zobaczyć i nacieszyć oko. Jestem pewna, że na miejscu znajdę jakiś ślad, dotyczący życia mojej towarzyszki, z bardzo dziwnej podróży.
Pojechałam, bo inaczej być nie mogło. Zatrzymałam się na nocleg w Pińczowie. Rankiem wyruszyłam na spotkanie przygody. Droga do wsi Węchadłów prowadzi przez malownicze tereny. Prosta, jak batem strzelił. Po obu stronach drzewa, pas zieleni, w której jest więcej ziół niż traw, a dalej ciągnące się pola uprawne, aż po horyzont lasu. Zbliżałam się do wsi, a serce łomotało coraz szybciej.
To wcale nie taka mała wieś. Wiele nowych domów, wiele odnowionych, ale są i stare, zniszczone przez ząb czasu. Znalazłam opisywany budynek dawnych arian. Stoi tajemniczy, ukryty wśród drzew i krzewów, w zaniedbanym podworskim parku. Grube mury z cegły i kamienia, jeszcze się trzymają. Znalazłam kamień i przysiadłam na nim.
- Jeszcze pół wieku temu miał dach i dwie kondygnacje. - Usłyszałam nagle znajomy głos. - Teraz została tylko jedna, a w środku rosną drzewa. To tragiczny widok. Mam wrażenie, że lada moment się wszystko przewróci.
Siedziałam jak zamurowana. To przecież ta sama starsza pani, która jechała ze mną autobusem. To niemożliwe. Wtedy była noc, mogło mi się to wszystko przyśnić, ale teraz jest dzień. Świeci piękne słońce. Bałam się spojrzeć w jej stronę, żeby znowu nie zniknęła.
- Lubiliśmy tutaj siadać ze Staszkiem, bo było cicho i nikt nam nie przeszkadzał. Staszek czasem grał na liściach albo trawie. Bywało, że mówił wiersze o polach, o sadach, o tym jak dziadek chodzi z siekierą i straszy drzewa, że je zetnie gdy nie będą rodziły. A czasem po prostu siedzieliśmy w milczeniu.`
Nadal siedziałam jak zaczarowana, myśląc sobie, że teraz to już, ta moja fantazja, przesadziła i to okrutnie.
- To naprawdę zbieg okoliczności, że spotykamy się w tak krótkim czasie po raz drugi. Właściwie, nie znamy się. Wiemy o sobie tylko tyle, że ja jestem stara i kiedyś mieszkałam tutaj, a ty, że jesteś młoda i mieszkasz daleko.
- Oj! Już nie taka młoda- zaprotestowałam. - Ale obie jesteśmy zafascynowane tymi okolicami. - Powiedziałam bardzo szczęśliwa, że to nie sen, nie moja wyobraźnia. Uśmiechnęłam się. - Myślałam, że jest pani tworem mojej wyobraźni. Nie ukrywam, że pani opowieść bardzo mnie zafascynowała i bardzo chciałam poznać prawdę. Chciałam dowiedzieć się, czy w ogóle pani istniała i dlaczego wyjechała.
- Skoro tak, to zapraszam do mnie, do Krakowa. Porozmawiamy sobie. Opowiem wszystko, jeśli to panią tak interesuje. Proszę, oto moja wizytówka. Teraz niestety muszę już jechać, bo wynajęłam samochód i kierowca pewnie się niecierpliwi. Do widzenia. - wyciągnęła rękę na pożegnanie.
cdn