Do Krakowa pojechałam, po uprzednim umówieniu się przez telefon. Adres również znalazłam na wizytówce. Gdy wysiadłam z taksówki, poczułam dziwne podniecenie chwilą i tym co zobaczyłam. Stał tu mały domek otoczony ogródkiem, do którego wiodła ścieżka przegrodzona trzeszczącą furką. Aż dziwne, że tak malowniczy widok uchował się niedaleko centrum sporego przecież miasta.
Przywitanie było bardzo serdeczne, czułam, że czekała na mój przyjazd. Gospodyni zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie centralnym miejscem był duży okrągły stół z ręcznie robionym obrusem i sześcioma krzesłami, o bardzo wysokich, smukłych oparciach. Zaraz przyniosła tacę z dzbankiem i dwie filiżanki. Gestem zaprosiła do nalania herbaty, a sama zabrała ze stojącej obok komody, kilka książek i trzy duże albumy na fotografie. Wszystko to rozłożyła na stole. Nalała sobie herbaty, usiadła i wcale nieproszona, sama zaczęła opowiadać.
Opowiadała, pokazując przy tym na przemian, to obrazki z książek, to jakąś fotografię z albumu, dla umieszczenia zdjęcia osób, w tereny opisywane w książkach. Czułam, że wszystko to, co mówi i pokazuje, to bardzo ciepłe wspomnienie.
Życie składa się z chwil i to dla nich żyjemy. Szukamy czasem lepszych, łatwiejszych dróg, ale obojętnie co zrobimy, zawsze chwila, będzie tylko chwilą. Czas zdobyty raz, pozostaje w nas, bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie.
Ponidzie
Jak okiem sięgnąć trawy niczym falujące morze. Czerwone dachówki stromych dachów, fantazyjne , majestatyczne kształty. W dali las bukowy. Ciągnące się pola uprawne. Magiczną rzeką Ponidzia jest Nida, wijąca się niezmierzoną ilością meandrów wśród morza łąk i pastwisk.
Słońce dotykało horyzontu. Dzień chylił się ku końcowi. Wszędzie pachniało lawendą. Lubiłam siadać na kamieniu i patrzeć tak przed siebie, wtedy moje myśli biegły dalej niż horyzont, dalej i dalej, niż kiedykolwiek byłam. Jak wygląda świat, o którym czytałam w książkach. Ponoć gdzieś jest morze ze słoną wodą i góry, których szczyty chowają się w chmurach. Ciekawość była silna i zajmowała wszystkie myśli, w każdej wolnej chwili. Tego dnia jak zwykle usiadłam na swoim ulubionym kamieniu.
- Mogę się przysiąść? Uciekłem przed wujkiem. - usłyszałam nagle wytrącona z rozmyśleń. - Kazał mi zrywać jabłka- ciągnął dalej- a ja powiedziałem, że boli mnie brzuch. Jak myślisz, to źle, że go osukałem?
- Daj spokój, ja też uciekłam.
- Dlaczego siedzisz tutaj sama? Widziałem już kilka razy. Nie miałem śmiałości, ale dzisiaj się zdecydowałem. Muszę z kimś pogadać.
- Siadaj - odpowiedziałam. - Miejsca dość. - Uśmiechnęłam się. Poczułam w nim bratnią duszę. -Siedzę tu, bo lubię. Tu jest cicho. Jeszcze kilka dni wakacji, ale co to za wakacje. Stale tylko robota i robota, jak nie w domu, to w obejściu , albo w polu. Tutaj siadam i rozmyślam. Lubię patrzeć jak zmienia się okolica w zależności od pory roku. Inaczej tu wiosną, a inaczej zimą.
- Nie lubię zimy. Nie dlatego, że jest śnieg i mróz, ale wtedy jemy ciągle to samo. Gotowaną fasolę, albo pieczone ziemniaki.
- U nas to samo. Dobrze, że jest fasola. Dziadek mówił, że we wojnę, to było jeszcze gorzej.
- Chcesz, zagram ci na trawie - powiedział, a ja zauważyłam błysk w jego oku.
- Ładnie grasz, a jak jeszcze potrafisz?
- Mogę na liściu hihi, jak chcesz to ci zagram. Tylko nie dzisiaj. Teraz już muszę iść. Przyjdziesz tu jutro, to ci zagram - uśmiechnął się tak jakoś inaczej niż zwykle.
- Chciałeś mi coś powiedzieć - krzyknęłam za odchodzącym Staszkiem
- Jutro! - odkrzyknął, zbiegając ścieżką w stronę wioski.
W szkole, raczej sam na uboczu, niż ze wszystkimi. A jeśli już uczestniczył w rozmowach, to dziwnie posępny, czasem z wymuszonym uśmiechem. Już niejednokrotnie przyglądałam się Staszkowi, bo był spokojny, a w jego oczach smutek. Bywało, że nie pojawiał się w szkole, czasem kilka dni.
Następnego dnia, gdy przyszłam, czekał już na mnie. Słyszałam z oddali jak gwiżdże. Nawet nie zdążyłam dojść na miejsce, gdy już biegł w stronę wsi, krzycząc - przyjechała rodzina z Opola Lubelskiego, muszę być w domu. Do jutra!
Biegł, a ja słyszałam tylko oddalający się głos -Sumi gaj, sumi gaj, sumi gałązecka. Sumi gaj, sumi gaj, sumi gałązecka...
No i pobiegł. Zostałam sama. Pomyślałam sobie, że nie tylko gra na trawie i liściach, ale ładnie śpiewa. Gdy chciałam usiąść na kamieniu, zauważyłam mały kwiatek, trochę powiędnięty. Pewnie długo czekał - pomyślałam. Jaki ładny kwiatek i jaki delikatny. Widywałam już wcześniej, ale jeszcze nigdy nie wydawał mi się taki piękny.
cdn