Origami pełne marzeń
Chłopiec biegł coraz szybciej. Nie zwracał uwagi na mijanych ludzi i samochody. Jego drobnym ciałem raz po raz, wstrząsały spazmy płaczu. Przebiegł przez jezdnie i torowisko. Skręcił na chodnik prowadzący do parku. Niestety trafił centralnie w jegomościa idącego z naprzeciwka. Facet był zwalisty jak góra i czytał gazetę.
– Jak chodzisz gówniarzu?– warknął gniewnie.
Nie czekając na odpowiedź, mężczyzna zwinął gazetę i próbował pacnąć dziecko jak natrętną muchę. Chłopiec zrobił unik, ominął mężczyznę i pomknął w kierunku drzew. Mimo młodego wieku, Boguś opanował uniki do perfekcji. Ale i tak, jego plecy i pośladki naznaczone były gniewem ojca. Teraz też uciekał z miejsca kaźni, czyli domu.
Gdy wszedł między drzewa, poczuł zapach ziemi i ściółki. Powoli zaczął się uspokajać. Poprawił czapkę na głowie i zdjął trampki. Lubił chodzić na bosaka po piaszczystych leśnych ścieżkach. Już po chwili jego oczom ukazał się kawałek starorzecza Wisły. Był zarośnięty trzcinami i sitowiem. Tylko wąska strużka wody odbijała słońce. Boguś wyjął z tylnej kieszeni spodni dzienniczek. To jego widok podziałał na ojca jak płachta na byka. Rusycystka wpisała na czerwono uwagę:
Pański syn, nie chce korespondować z wyznaczoną przyjaciółką z ZSRR.
Jedno zdanie, a tyle furii. Ojciec chwycił sznur od żelazka i zaczął go bić gdzie popadnie.
– Czy ty wiesz, co o mnie powiedzą koledzy z partii? – Wrzeszczał i znaczył pręgami jego plecy. – Że towarzysz z komitetu zakładowego nie potrafi wychować syna.
Chłopiec wykorzystał chwilę, gdy mężczyzna zaczął sapać i wyrwał się z rąk oprawcy. Chwycił jeszcze dzienniczek i już go nie było.
Boguś usiadł na piasku. Wyrwał kartkę z uwagą i zaczął robić z niej stateczek. Robił to wielokrotnie, w tym sam miejscu. To był jego azyl, a prosta czynność uspokajała go. Ta dzika zatoczka znała wszystkie jego klęski i problemy. Pierwszy raz przyszedł tu, gdy miał sześć lat. Ojciec powiedział mu wtedy:
– Nie kupię ci żadnych korków, o piłce też nie myśl.– Wycedził powoli – Rower też nie jest ci potrzebny. Masz tylko się uczyć i nie przynosić mi wstydu.
Pewnie już spora flota niespełnionych marzeń uniosła się razem z mgłą.
Majowy zmierzch nadszedł szybko. Gałęzie drzew zaczęły rzucać długie cienie na plażę. Chłopiec wstał, otrzepał spodnie z piasku. Wiedział, że musi wracać, wiedział też, jakie będą konsekwencje. Powoli poszedł w kierunku domu. Gdy dotarł pod blok, było już ciemno. Wszedł do klatki, pokonał trzy piętra. Stanąwszy pod drzwiami, długo nie naciskał na dzwonek. Odwlekał moment wejścia, jak mógł. Dwa tygodnie temu, w ramach kary, ojciec zabrał mu klucze. Za każdym razem musiał dzwonić i się meldować. Drżącym palcem przycisnął wreszcie guzik. Z głębi mieszkania zaczęły dochodzić odgłosy podniesionych głosów. Drzwi otworzyły się z hukiem.
– O jaśnie pan raczył się pojawić. – Masywne metr osiemdziesiąt zgarnęło go do przedpokoju.
– Może opowiesz mamie jakiego grzecznego syna urodziła.– Ojciec złapał Bogdana za ucho, a ten przebierając w powietrzu nogami poszybował cztery metry. Postawiony na progu pokoju chłopiec otrzymał plaskacza w plecy, aż wylądował za szafą.
– Masz szlaban na telewizję i podwórko. A jutro, masz Pani Roksanie przedstawić plany korespondencji – powiedział ojciec głosem nieznoszącym sprzeciwu i usadowił się na fotelu przy ławie. Siorbiąc herbatę ze szklanki, kończył pajdę chleba z tłustym boczkiem.
– Wiesz co Adela? To wszystko twoja wina. Rozbestwiłaś go, pozwalasz mu na wszystko i tak to się kończy. – Mężczyzna zwrócił się do kobiety siedzącej na drugim fotelu przy ławie.
– Zamiast zajmować się domem, sprzątasz pokoje po tych kapitalistycznych turystach – ciągnął swój wywód.
– Andrzej, jakoś nie masz oporów, żeby zabierać mi pieniądze, które tam zarabiam. Poza tym, czym go rozbestwiam? Dziecko nie ma roweru, żadnych porządnych zabawek ani ciuchów jak jego rówieśnicy. – Matka próbowała bronić siebie i syna.
– Tak, jak bym ci zostawił pieniądze, to raz dwa byś je roztrwoniła, a my mamy inne wydatki. – Mężczyzna znowu wrócił do posiłku, uznał temat za zakończony.
– Basiu! Dopilnuj żeby brat się umył i zjadł kolację – mama zawołała siostrę Bogdana.
– Dobrze mamo. – Drobna szatynka szybko przybiegła z małego pokoju.
– Chodź Boguś, umyjemy się.– Wzięła łkającego chłopca za rękę i poprowadziła do łazienki.
Żadne luksusy. Umywalka, sedes, wanna, piecyk gazowy. W kącie stała pralka „Frania” z wyżymaczką. Basia wywiązywała się z roli starszej siostry w stu procentach. Teraz też pomogła chłopcu umyć się i przebrać w pidżamę.
– Chodź, zjemy u mnie w pokoju. – Zabrała z kuchni talerz z kanapkami i poszli do małej klitki szumnie nazywanej pokojem.
Mieszkanie było remontowane. Pierwotnie był to pokój z kuchnią i spiżarnią. Z głównego korytarza, po minięciu łazienki, można było wejść do dużego pokoju lub do szerokiego korytarza prowadzącego do kuchni. Ten szeroki korytarz był zarazem spiżarnią z licznymi szafkami. Ojciec przerobił kuchnie na mały pokój, a szeroki korytarz/spiżarnię na ciemną kuchnie. Mieszkanie miało jeszcze dwa pawlacze/antresole, gdzie można było zapakować dużo zbędnych rzeczy. Dopóki byli małymi dziećmi, Boguś z Basią spali razem w małym pokoju. Gdy siostra zaczęła dojrzewać, w dużym pokoju postawiono w poprzek szafę i kredens, wydzielając tym samym przestrzeń dla chłopca.
– Bardzo boli? – zapytała Basia, gdy już siedzieli przy biurku w pokoiku.
– Już się przyzwyczaiłem, tylko wstydzę się potem przebierać do WF. Chłopaki się śmieją z siniaków, mówią że jestem workiem treningowym – odpowiedział Boguś.
– Też dzisiaj dostałam, pomyliłam się przy zakupach o dwa złot. – przyznała się siostra, tak jakby chciała w ten sposób pocieszyć małego.
– Idź spać, ja muszę się jeszcze pouczyć do klasówki – zabrała pusty talerz i wyprowadziła go do kuchni.
– Spokojnie, on już chrapie. Słyszysz? – Basia uśmiechnęła się i pocałowała go na dobranoc.
Faktycznie, po przekroczeniu progu pokoju, zauważył ojca leżącego na plecach w poprzek wersalki. Jego charkot przypominał pracę maszyn z pobliskiej budowy. Matka spała na siedząco w fotelu. Niedopity kieliszek winiaku i pety w popielniczce wskazywały na metodę znieczulenia. Boguś wziął popielniczkę i poszedł do łazienki. Wyrzucił zawartość do sedesu i spuścił wodę. Wyłączył śnieżący ekran telewizora i poszedł do swojego kącika wydzielonego od reszty pokoju szafą. Uchylił trochę drzwi balkonowe, żeby wpuścić świeże powietrze. Tapczan-półka był już rozstawiony i pościelony. Chłopiec położył głowę na poduszce, przykrył się kocem i zamknął oczy. Po chwili śnił o pięknych plażach i nieprzebytych kniejach.
Najchętniej spałby tak w nieskończoność. Niestety siostra miała w obowiązkach obudzić go, zrobić śniadanie i przyszykować do szkoły. Nie chciał, żeby miała kłopoty. O siódmej czterdzieści pięć, z tornistrem na plecach, z juniorkami w worku, pocałował siostrę w policzek i już go nie było. Skakał po trzy stopnie, na półpiętrach wirażował. Na zewnątrz rozejrzał się po okolicy. Ich dom był typowym budynkiem wybudowanym na potrzeby „Huty Warszawa”. Trzypiętrowy, bez windy, plus poziom strychów, piwnice, biała i czerwona cegła. Pięć klatek schodowych, dozorca w służbowym mieszkaniu. Pomiędzy dwoma blokami wyasfaltowane podwórko, piaskownica, huśtawki karuzela. Na obrzeżach drzewa i krzaki bzów. Sześć ławek okupowanych przez lokatorów. Dwa szeregi garaży i nieliczne samochody. Przechodząc przez drugie podwórko, widać przedszkole i szkołę podstawową. Gmach szkoły był okazały. Przez furtkę przechodziło się po schodach do wejścia głównego albo spadzistym chodnikiem do szatni w piwnicy. Miał jeszcze godzinę do pierwszej lekcji. Miał też zapas kapsli w tornistrze. Przy szkole był też najwspanialszy murek w okolicy. Sto metrów z przeszkodami. Kilku chłopców już wystawiło swoich zawodników. Zgodnie z zasadami można było trzy razy wymienić kapsel. Specjalizacje były różne, poduszkowce, z plasteliną, z parafiną i metalowce. Po chwili Wyścig Pokoju, w wersji mini, zawładnął młodymi kolarzami.
Dzwonek na przerwę przypomniał im, że czas zmienić obuwie i iść pod klasę. Przed salą stali już uczniowie. Przy drzwiach wkurzona Pani Roksana walczyła z zamkiem.
– Coście zrobili z zamkiem, urwisy?– Rusycystka uderzyła dłonią w futrynę i pobiegła w kierunku gabinetu dyrektorki.
Przez chwilę było słychać podniesione głosy. Potem wysunęła się głowa dyrektorki szkoły, Pani Alicji Majewskiej.
– Dyżurny klasy do mnie! – Jej głos był ostry jak brzytwa.
Padło na nowego, Artura Boryczko. Spuścił głowę i pobiegł. Z gabinetu skierował się do woźnej. Stamtąd wypadł jeszcze szybciej i z daleka machał kluczem.
– Idziemy do sali PO – Krzyknął.
W podpiwniczeniu oprócz szatni, były magazynki i sala Przysposobienia Obronnego. Bogdan jeszcze nie miał tego przedmiotu. Czasami tylko, w ramach zastępstwa emerytowany pułkownik LWP przechowywał ich w swoim azylu. Nazywał to godzinami patriotyzmu. Pan Zdzisław opowiadał o swoim szlaku bojowym od Lenino do Berlina. W otoczeniu manekinów w umundurowaniu fizyliera Kościuszkowców, kombinezonie chemicznym OP1 i szafek pełnych różnych wojennych gadżetów, były dla chłopców fascynujące. Język rosyjski w tej samej Sali, w dodatku z Panią Roksaną to już nie to samo.
– Доброе утро, дети, садитесь и вынимайте тетради и учебники. – Pani Roksana przywitała się i kazała usiąść w ławkach.
Po sprawdzeniu listy obecności, zaczęła na wyrywki zapraszać do nauczycielskiego biurka z zeszytami. Bogdan starał się być niewidzialny, ale po chwili został trafiony zatopiony.
– No chodź Bogusław, pokaż czy moja interwencja coś dała. – Powiedziała z przekąsem.
Klasa zachichotała, a on czerwony ze wstydu, poszedł jak na szafot.
– No i bardzo ładnie, postarałeś się. – Stwierdziła po przeczytaniu listu do Swietłany z Kijowa.
– A teraz dyżurny wyda wam legitymacje TPPR. To dla was zaszczyt i obietnica nowej ciekawej przygody. Możecie zacząć korespondować z połową kuli ziemskiej, tylu ludzi posługuje się językiem rosyjskim – Z błyskiem w oku zaczęła odlatywać w swój świat.
Wszystko szło dobrze, lekcja miała się ku końcowi, gdy niespodziewanie do klasy wszedł Pan Kazio. Był dozorcą i złotą rączką w szkole. Coś szepnął nauczycielce na ucho, a ta zaczęła się miotać, jakby zaatakowało ją stado mrówek.
– Popamiętacie mnie gówniarze – Rzuciła na odchodne i pobiegła do dyrektorki.
– No przegięliście, szpilka w zamku to jeszcze pikuś, ale domalowywanie na portretach wąsów i rogów, to już nie przejdzie. – Dozorca pokiwał głową z politowaniem.
Gdy zniknął za drzwiami, dzieci w małych grupkach zaczęły ożywioną dyskusję. Po chwili gwar był jak w ulu. Nawet nie zauważyli, gdy do sali weszła Pani dyrektor z dwoma funkcjonariuszami, w niebieskich mundurach.
– Dzieci! Teraz pojedynczo będziecie rozmawiać z panami milicjantami. Potem udacie się na salę gimnastyczną i będziecie czekać na dalsze polecenia. – Głos jej drżał i łamał się w pół słowa.
Uczniowie kolejno wychodzili na korytarz, siadali przy stoliku z milicjantami. Po chwili rozmowy szli na salę gimnastyczną. Gdy przyszła kolej Bogdana, usiadł na brzegu krzesła.
– Imię nazwisko, miejsce zamieszkania, osoba dorosła do kontaktu. – Głos funkcjonariusza był suchy i zimny, beznamiętny. – Czy wiesz coś na temat zatrzaśniętych drzwi i malunków na portretach sławnych osób z zaprzyjaźnionego kraju? – Był najwyraźniej znudzony tą rozmową.
Po udzieleniu odpowiedzi, chłopiec wolno poszedł w stronę łącznika szkoły z salą gimnastyczną. Po drodze wszedł do toalety, nerwy jak stado skorpionów atakowały jego żołądek. Gdy jego brzuch uspokoił się na tyle, żeby stanąć normalnie na nogach, Bogdan dołączył do pozostałych uczniów. Długo jednak nie posiedział na ławeczce, ustawionej pod ścianą. Na korytarzu dało się słyszeć krzyki i do sali wpadł jego ojciec, a za nim dwóch milicjantów z dyrektorką. Wzburzony mężczyzna podbiegł do chłopca i uderzył na odlew otwartą dłonią. Bogdan padł nieprzytomny na podłogę, a z kącika ust popłynęła mu krew.
– I co ty robisz bydlaku, dziecko bijesz?– Funkcjonariusz złapał go za rękę i obezwładnił.
– Uważaj komu ubliżasz, jeden telefon i będziesz szlifował krawężniki w Pcimiu Dolnym – Andrzej wyciągnął wolną ręką czerwoną legitymację z marynarki i machnął milicjantom przed oczami.
– Niech Pan się uspokoi, zaraz wszystko wyjaśnimy. – Dyrektorka próbowała zażegnać konflikt.
– Dobrze, muszę teraz wrócić do Huty, mam zebranie POP. Z tym gówniarzem porozmawiam w domu – Warknął i nie zważając na funkcjonariuszy, wyszedł ze szkoły.
Gdy chłopiec oprzytomniał i otworzył oczy, stała nad nim dyrektorka i reszta klasy. Jedna z koleżanek ocierała mu krew. Bogdan powoli wstał, zachwiał się na nogach. Podniósł tornister, worek na buty i ruszył w kierunku wyjścia.
– Zostań, gdzie idziesz? – zawołała dyrektorka.
– A co, jak zostanę, to co, pomoże mi Pani?– chłopiec zapytał z sarkazmem.
Nie zatrzymywany już przez nikogo wyszedł ze szkoły. Poprzez dwa podwórka, doszedł do swojego bloku. Drzwi od wejścia do piwnicy, były jak zwykle otwarte. Ich boks był za dwoma zaułkami. Trafiłby nawet po ciemku. Ze skrytki za zawiasem wyjął klucz od kłódki i otworzył skrzypiące drzwi. Zza regału wyciągnął ukryty dawno temu plecak. Zerknął do środka, parę ubrań na zmianę i parę wyrobów czekoladopodobnych. Odnalazł obluzowaną cegłę i wyjął spod niej tak zwaną żelazną gotówkę. Dużo tego nie było, tyle co dostał od dziadków i chrzestnej na urodziny i pod choinkę. Był już zdecydowany. Musiał uciec, ale nie miał tyle środków, aby dostać się za morze. Czyli pozostaje wyjazd do rodziny na wieś. Tam zatrzymałby się na jakiś czas i spokojnie pomyślał nad dalszą trasą. Po chwili już biegł w kierunku przystanku tramwajowego. Przezornie koło Komendy Milicji na Żeromskiego przeszedł na drugą stronę jezdni. Oglądając się dookoła, czy nikt go nie obserwuje, dotarł do PKS Marymont. W kiosku przy dworcu kupił bilet MZK. W tramwaju było pusto. Spokojnie dojechał aż do Dworca Gdańskiego. Przeszedł na drugą stronę ulicy i sprawdził rozkład jazdy PKS. Za godzinę miał autobus do Krasińca, a stamtąd już tylko parę kilometrów do Krasnego.