Poszłam do Iwony, jak zwykle na wieczorne ploteczki, ale tym razem nasze spotkanie okazało się inne niż poprzednie. Opowiedziałam o ulubionym kamieniu, grze Staszka na trawach, o pachnących łąkach. Byłam bardzo podekscytowana i czułam pewną radość z tego, że mogę jej to wszystko opowiedzieć.
- Ale miłość! Tylko podziwiać. Myślałam, że takie historie, to tylko w książkach, bardzo zazdroszczę.
- Miłość, powiadasz ... Tak, zakochałam się w Staszku, jak wariatka. Jakbyś słyszała, jak pięknie gra na trawie i te jego oczy, hm, też byś się zakochała, a wiersze, no właśnie jeden mi przysłał, to jest jego list...
Iwona czytała wiersz dosyć długo, a przecież to było tylko kilka słów. Po pewnym czasie podniosła głowę, oczy miała zamglone i smutne. Wyczytałam z nich jakiś ból. Nagle powiedziała:
- Masz cudowne wspomnienia, wspaniałych przyjaciół i ukochanego, ja mam zupełnie odmiennie. Żebyś mnie źle nie zrozumiała, ale ty masz rodziców, brata i ciocię, ja mam tylko babcię. Moich krewnych nie mam nawet na fotografiach, ponieważ babcia wszystkie zdjęcia spaliła. Dziadek aresztowany z innymi profesorami, zaraz na początku wojny, w listopadzie... Wprawdzie wrócił, ale był tak wymęczony obozowym życiem, że wkrótce zmarł. Jedno w tym dobre, że w domu, jak człowiek... W łóżku.
- A inni? - spytałam, pokonując łzy.
- Ojciec i brat należeli do jakiejś organizacji, dokładnie nie wiem, bo mnie nie informowano o takich sprawach. Zostali aresztowani i przetrzymywani w więzieniu Montelupich. Wtedy to właśnie, babcia spaliła dokumenty i zdjęcia. Oni niestety nie wrócili albo ich rozstrzelali, albo wylecieli przez obozowy komin...
- To potworne co mówisz! U nas wojna nie była taka straszna, natomiast o wiele gorzej było po wojnie, ale nie chcę o tym mówić. Zbyt bolesne.
- Tak... bolesne, aż dziwne, że potrafimy po tym wszystkim, w miarę normalnie żyć... No właśnie, może się gdzieś wybierzemy? Chodźmy do teatru, nie do kina. Zgoda?
- Zgoda, tylko trzeba zdobyć bilety. Nie chcę być upierdliwa, ale co z mamą, gdzie mama?
- Mamy nie ma - powiedziała zupełnie bez emocji i szybko dodała – To co ... idziemy do teatru? Chodźmy teraz na spacer. Widziałaś już budynek teatru? To trochę daleko, ale damy radę. To co, idziemy?
- No idziemy.
Dziwiłam się, że mogła tak nagle zmienić nastrój i temat rozmowy, ponieważ ja, po tym co usłyszałam, ciągle byłam w szoku. Jednak poszłyśmy i naprawdę było warto, bo podczas tej wyprawy mogłam się wyciszyć. Iwona pokazywała budynki i coś o nich opowiadała, ale prawie nic z tego nie zapamiętałam, bo ciągle miałam w uszach, ten suchy ton, gdy powiedziała : "Mamy nie ma". Jakie to dziwne, co dzieje się z nami, jaka ta wojna była okropna i jak długo będzie zadrą w naszych sercach? Czy znajdzie się miejsce na miłość? Pomyślałam sobie – czy to dobrze, że mam Iwonę, czy raczej odwrotnie, że Iwona ma mnie, a może, że mamy siebie? Tak, jestem pewna, dobrze, że mamy siebie.
Dni mijały jak szalone, a to może my byłyśmy szalone. Działo się tak wiele, angażowałyśmy się w przeróżne sprawy. Kółko teatralne, kółko dyskusyjne w Związku Akademickiej Młodzieży Polskiej, spotkania w Domu Katolickim. Te ostanie, to raczej w tajemnicy i ze strachem przed represjami. Władze nie lubiły Kościoła, a młodzież nie lubiła władzy. Wiedziałyśmy, że spotkania z rówieśnikami są ważne, jednak najważniejsza jest rodzina i nauka, której było coraz więcej. Jakoś dawałyśmy radę, nie wiem skąd brałyśmy na to wszystko siły, ale byłyśmy młode i pełne zapału.
Dobrze pamiętam nastrój, jaki zapanował po wiadomości, że umarł Stalin. Ogłoszono żałobę narodową i niektórzy ludzie byli prawdziwie przygnębieni. Obawiano się kolejnej wojny. Duża część społeczeństwa (zapewne większa niż ta, która szczerze żałowała Stalina) mogła się jednak ucieszyć z wieści o śmierci krwawego dyktatora oraz czuć, że coś wreszcie się zmieni, na przykład powstrzymany zostanie terror. Jedno było pewne, będzie inaczej, no i tak się stało.
W maju poszłyśmy z innymi studentami na juwenalia. Bez zgody wykładowców, za hasłem - chodźcie z nami, z akademików i sal wykładowych wyszły tysiące studentów. Okrzyki były różne, prasa kłamie, precz z wazeliną, prawdy i chleba, a moja przyjaciółka krzyczała chyba najgłośniej, jakby chciała wyrzucić z siebie wielki ból.
Gdy już nakrzyczałyśmy się, z poczuciem spełnienia wracałyśmy do domu. Iwona nalegała, żeby wpierw pójść do niej. Zgodziłam się. Babcia uradowana, że wreszcie przyszłyśmy, przyniosła nam herbatę i kanapki, przydało się, bo byłyśmy głodne. Iwona chodziła niespokojnie po pokoju, w pewnym momencie stanęła i powiedziała :
- Zazdroszczę ci, ja nawet nie wiem, jak mnie nazywała, bo przecież nie mogła mówić: "Iwona to, Iwona tamto", musiała jakoś zdrabniać. Nie pamiętam.
- O kim mówisz?
- Przysłała list... Napisała, że wraca. - Nagle przytuliła się do mnie, a ja nie tylko słyszałam, ale czułam jej płacz, a raczej szloch, potem podniosła głowę i przez łzy dodała – Rozumiesz... Wraca!
- Kto i skąd wraca?
- Słyszałaś, że była amnestia?
- Przecież wiem.
- Mama wraca. Nie mówiłam, że żyje, bo się bałam. Była zamknięta jako więzień polityczny, a teraz ją wypuścili. Napisała, że jest w szpitalu i jak tylko poczuje się lepiej, to wróci do domu.
- Teraz wszystko rozumiem. Czy wiesz w którym szpitalu? Może pójdziemy tam?
- Nie wiem gdzie jest, a tak w ogóle, to niech się podleczy, czekałam tak długo, poczekam jeszcze.
To był trudny dzień, po powrocie do domu, opowiedziałam wszystko to, co się wydarzyło. Rodzice tylko potakiwali głowami, natomiast ciocia powiedziała: - Jestem zmęczona. Chciałabym wiedzieć, kiedy wreszcie będzie można normalnie żyć?
cdn.