Miłość w czasie kryzysu
Tamtej jesieni wszyscy w Grodzisku wieczorami słuchali zagranicznych stacji radiowych: Wolnej Europy i Głosu Ameryki, nadających audycje w języku polskim. Natomiast rano wypatrywali z niepokojem listonosza, który oprócz listów przynosił prasę. Trwał „kryzys kubański”. Gazety publikowały fotografie brodatego Fidela Castro, Nikity Chruszczowa i Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Nie wiedziałem czy będzie wojna i kto wygra? Związek Radziecki czy Stany Zjednoczone?
Najpierw nastąpił nieudany desant rebeliantów w Zatoce Świń, którzy mieli obalić dyktatora. Rosjanie zainstalowali na wyspie rakiety z bronią jądrową. Całkowicie zmieniło to układ sił pomiędzy obydwoma mocarstwami. Prezydent Kennedy ogłosił blokadę wyspy, a Rosjanie wysłali tam kolejne okręty. Świat wstrzymał oddech.
Ludzie w okolicznych wsiach wpadli w panikę. W niedzielę w kościele były tłumy, wszyscy modlili się gorąco, żeby nie było wojny. W spółdzielczym sklepiku wykupiono cukier, sól i mąkę. W tym czasie do naszej wsi, do swojej rodziny, przyjechała dziewczynka z miasta Choszczna. Wcześniej nie słyszałem o tej miejscowości, a teraz gorączkowo szukałem jej na mapie Polski, która wisiała w naszej klasie na ścianie. Rodzice wysłali córkę na wieś w nadziei, że w razie czego tu, w odległej prowincji, z dala od centrów przemysłowych, łatwiej przeżyje wojnę.
Basia była w moim wieku, chodziliśmy do jednej klasy w naszej wiejskiej szkółce. Musiał to być dla niej szok, kiedy zobaczyła piece kaflowe. Przecież przyzwyczajona była do kaloryferów. Sali gimnastycznej u nas nie było w ogóle, a ubikacja mieściła się na zewnątrz, w drewnianym pomieszczeniu, w którym w dodatku nie wybudowano sedesu, tylko trzeba było kucać na dwóch betonowych stopniach. W domach wiejskich też za potrzebą chodziło się za stodołę, a tylko nieliczni mieli przedwojenne, drewniane „sławojki” z serduszkiem w drzwiach. Mimo tych spartańskich warunków, Basia zachowała dobry humor i śmiała się często.
Była dobrą uczennicą i zbierała z wszystkich przedmiotów same czwórki i piątki. Wydawała się nam inna, bardziej schludna, grzeczniejsza niż wiejskie dzieci. I mówiła po miejsku, a nie gwarą. Ręce miała bielutkie, a nasze dziewczyny, które ciężko pracowały w gospodarstwie i w polu, dłonie miały zniszczone, szare, z twardą skórą.
Basia była szatynką, włosy miała krótko obcięte, czym różniła się od reszty koleżanek, które nosiły warkocze z kokardkami. Do szkoły zakładała, jak my wszyscy, czarny fartuszek z białym kołnierzykiem, ale w niedzielę, w kościele, wyróżniała się ładnym popielatym płaszczem i eleganckimi butami. Wiejskie panny wolały jaskrawsze kolory. Poruszała się miękko, zgrabnie i delikatnie, w przeciwieństwie do kanciastych ruchów miejscowych ludzi. Nasze dziewczynki patrzyły na nią z zazdrością i jakby złością. Wyglądała na tak kruchą, jak filiżanka z porcelany że chłopcy bali się jej dotknąć.
Kiedy wyjechała, tak nagle jak się pojawiła, została tylko pustka. Nawet żałowałem, że napięcie między światowymi mocarstwami opadło. Chruszczow ustąpił Kennedy’emu, rakiety radzieckie wycofano z Kuby. Wojny nie było, ale Basi też nie. Wyjechała do swojego miasta. Został smutek, nuda, dziwny żal. Nawet nie zdążyłem się z nią bliżej poznać i pogadać. Z natury byłem nieśmiały. Może się zakochałem? Na na jej widok serce biło mi jak oszalałe.
– Może i szkoda, że wojny nie będzie? – Rozmyślałem wieczorami w łóżku przed zaśnięciem. – Basia byłaby z nami... Ale odganiałem od siebie takie myśli, bo przecież wojna to najgorsze zło na świecie, jak opowiadali starsi ludzie, którzy przeżyli okupację.