Drogi Kazimierzu, żaden tam ze mnie fachowiec od pióra w przeciwieństwie do takiej, dajmy na to, mojej sąsiadki z parteru. Była to kobieta, jak dawniej mawiano, słusznego wzrostu, tęga, krzepka w dłoniach. Przy jej posturze mąż dosłownie niknął w oczach. Ta to potrafiła gęś skubać. Siadała szeroko na zydlu. Stawiała miskę między nogami i podkasawszy rękawy, brała się do dzieła. Nim ktokolwiek zdążył zuważyć, ptaszysko było gołe niczym święty turecki. Niestety i na nią przyszłą pora. Opuściła ten padół jakoś tak na jesieni.
Podczas pisania tego postu spojrzałem przez okno na zimowy puch, który pokrywa grubą warstwą pobliski lasek i pomyślałem - drżyjcie aniołowie.
pozdrawiam Rafał