Pójdę za tobą, gdy drogę mi wskażesz.
Dokąd? Nie spytam wiedziony ufnością.
Bez sentymentu porzucę miraże
ziemskich obietnic, co w niebo się wznoszą.
Pewnie ostatni raz spojrzę przez ramię,
by zapamiętać znajome obrazy,
które po latach wspomnieniem się staną
miejsc bezimiennych i ludzi bez twarzy.
Weź mnie za rękę, bym nigdzie nie zbłądził,
kiedy w pochodzie podążę donikąd;
będzie dość czasu, by czyny osądzić –
czy pokutuję za grzech, czy niewinność?
Może to nie mieć żadnego znaczenia,
jaki jest powód przedwczesnej wędrówki,
który świadomość na pustkę zamieni,
będąc jak wicher, co szalał i ucichł.