Zawsze, gdy wieczorem zmęczenie doskwiera,
ścielisz gwiezdnym blaskiem z satyny posłanie
i bez obaw w gestach zasiadasz przy sterach,
by nakarmić zmysły aksamitnym zdaniem.
Ja w białej pościeli staję się atlasem
pełnym dzikich lądów nieznanych wojaży,
byś pokonał wzrokiem nieprzebytą trasę,
zostawiając myślom nieuchwytne ślady.
Zawsze, kiedy nocą rozrzucasz poświatę
i zaglądasz w okno zmiękczonym spojrzeniem,
trzymasz dłoń na pulsie, gdy odbywasz wartę
tak, by w śnie najgłębszym przystanąć przy wenie.
A gdy jawę zbudzi pierwszy oddech rosy,
uwolnisz spod skrzydeł frazy z ważnym sensem
i rozpuszczasz strofom jasno-złote włosy,
bym znów zapachniała księżycowym wierszem.