Esterka lepiła garnki rannym milczeniem
ofiarą bez słów odciskała kształty
na jej policzkach cienie przyjaciół
tych co im śmierć rozświetliła twarze
rodziny co odmawia kadisz na podwórku
i dzieci
co brukiew jedzą na śniadanie
W jej natchnieniach wtopionych w glinę
shoah nie istnieje
sny płyną jak dawniej
na sznurku schną wyprane opaski
skrzypki na Chłodnej popiskują rzewnie
modlitwę z bruku ktoś podniósł
i zasnął