W sennej uliczce, z tyłu synagogi
(Bogaty Jakub pewnie tu nie bywał),
gołąb zwabiony okruchem pieczywa
w chłodzie poranka plącze się pod nogi.
Znak do wymarszu - behemocie rogi
goreją w słońcu, pali się jeszywa,
we krwi na bruku czyjaś głowa siwa,
serce kłem szarpie wściekły dybuk trwogi.
Gdzie są, o Panie, Twoje Sefiroty?
Gdzie się podziała mądrość Salomona?
W zgrzycie gąsienic pełzną karne roty,
pijany Magog depce krwawe grona.
Wisła jak dawniej toczyć będzie wody...
Izrael umarł dziś na Placu Zgody.