[center]
Brudny śnieg szybko topniał, pejzaż spał spokojny.
Mokre chmury opadły na dno cichych dolin,
rozchodziły się mgłami, pełzając powoli,
jak macki wyrzuconych przez fale ośmiornic.
Życie dawno uciekło z drzew wyssanych do cna
przez zieloną truciznę wciąż głodnej jemioły.
Ciemna pleśń otuliła szkielety pni, gołych;
wśród nich snuła się postać, ślepa lecz wszechmocna.
W sidłach czarnych gałęzi promień długo konał,
pozostanie na zawsze w krainie rozpadu.
Ostatni raz rozbłysnął, runął nagle na dół;
już martwy dotknął ziemi, bo droga skończona.[/center]