Tekst ten ma być ewentualnością odpowiedzi na pytanie o granice wolności słowa. Ma być próbą zastanowienia się nad rynsztokowym słownictwem. Początkiem dyskusji o języku naszych rozmów. Ma być przestrogą przed wypróżniającymi się na zdrowy rozum. I to nie w zaciszu krzaków czy toj tojów, ale publicznie, w świetle telewizyjnych kamer, jak przydarzyło się Telewizji Kultura.
Do zbioru pytań należałoby dodać: czy oszołom potrafi przyznać się do własnych urojeń? Moim zdaniem nie potrafi, gdyż jest za bardzo zachwycony sobą. Swoim tokowaniem. Odporny na jakiekolwiek argumenty, przebywa w świecie konsekwentnych niekonsekwencji. Kwestionowania wszystkiego, co jeszcze nie zakwestionowane.
Dyskusja z nim jest stratą czasu, bo wcale nie zamierza ulec jakimkolwiek argumentom. Nie przemawia do niego rozsądek. Przeciwnie, jak to ma w zwyczaju, będzie udowadniał, jaki z niego ideał, fachowiec, geniusz, a przy okazji uprze się, by przyznać sobie rację i zacznie z werwą zwalczać każdą osobę, która go przerasta. Ponieważ na jej tle wypada bezpłciowo. Co go złości nad wyraz.
A że zmuszanie ludzi, by tłumaczyli się ze swojej uczciwości, to jego ulubiona rozrywka, stara się postawić ich pod pręgierzem. Tyle że gdyby nie nagłośnienie oszołoma, hecne pokazywanie go w mediach, nie byłoby o nim słychać, mało kto by o nim wiedział. Więc czy tylko oszołom występuje w roli rubasznego pajaca? Czy ten, co umożliwił mu publiczny wykon niewybrednych dowcipasów nie jest aby jego wspólnikiem?