każdy ma swoją rzekę, wspomnienie wybielonych ścian, zapach siennikowej słomy.
błądzi w nas, przylega do zmysłów, coraz ciaśniej, w przytulny kokon. wspólne zimno
może być ciepłym schronieniem, w którym można znieść to wszystko, kiedy tęsknoty
nie da się powstrzymać, przywiązując do starych, skrzypiących kornikami łóżek,
przypomnienie najodleglejszego lata, przechodzącego w tętent końskich kopyt.
zwykle tam, gdzie nie patrzysz, dzieje się najwięcej. w zaroślach szumi las i rośnie
trauma śladów, gdzie byliśmy najpełniej spełnieni, twarzami przylegając do siebie.
płynęliśmy pod prąd, jak ryba na tarło; dwa popołudniowe cienie sięgające brzegu,
niczym przęsła mostu, albo oka sieci, rozpięte na rzeczach najprostszych. echo morza
zamkniętego w muszli, gdy światło zawęża się nagle, umykając przed pogonią cienia.
z dzwonów na majówkę, wytrącaliśmy ciszę lotu nietoperza i wiatr, skręcający obok
płonącego wzgórza, w pierwszy blady świt, w bujanym fotelu na krużganku słońca.
przynosiłeś, pamiętam, świergocący album, z wyblakłymi zdjęciami miejsc, w których
budowaliśmy dom. dom gęstniał dziećmi i nostalgią, wypełniał aromatem postów
i zmartwychwstań. wspaniały modlitewnik ostatnich dni świata, wyjęty z ust ziemi.
schowaliśmy w tych miejscach, wszystkie wygaszone słońca i splecione dłonie jasnych
źródeł ciepła. symbolikę dotyku. ból, który należy przetrzymać, żeby móc opowiadać
o wydeptywaniu ścieżki, w nieznanym, różanym ogrodzie. i milczeć o zbieraniu cierni.
wpisani w drewno, jak Chrystus umierać, za każdego z osobna, dzień po dniu,
aż Madonny z przydrożnych kapliczek, nie odpłyną na łodziach przeciągu donikąd.
dzieciństwo pachnie egzotyczną wyspą, śni się po dusznych nocach. później czytałaś mi
książki, o nieznanych stronach, szlakach do raju. linie papilarne cieni, bez kształtu,
zapachu i smaku w mlecznej poświacie pierwszego śniegu. ostatni wiatyk między szczelinami
spróchniałego płotu, jak piecowy popiół zapieczony w chlebie. z kopert najbliższych ciału
wyciągam zapomniane listy, otwieram na wiatr. podpieram się o siebie, idę. jeszcze.