Byłaś bez dotyku. Ja miałem zielone spojrzenie.
Patrzyłem a domy nieme; szły w szeregach,
pulsowały w galarecie okoliczności, zmieniały
barwy i uśmiechy - z bilbordów.
Świt - dotykał ropiejących kolein, drżał parasol
gawronów rozpięty krzykiem - zastał mnie wędrującego
w najwyższej oktawie wiary w to, że dojdę do jądra jasności.
Wokół stali ludzie (bez korzeni) bezbronni rozbitkowie
wyrzuceni z impetu tysięcy lat - świetlnych…
Mnie taki zapis bardziej odpowiada. Zresztą, tak, czy tak, dobry wiersz.