W niedzielę szarówką, żona patrzy przez okno, kto tam idzie?
A to dwie Żydóweczki, z Wiślicy piekareczki: Marysia i Esterka.
Jedna to była ładna, cholera, druga już nie taka. I proszą,
żeby je przechować.
Zrobiłem bunkier, w wąwozie, koło domu. Bo przecie jak znajdą,
wystrzelają w pierony, mnie żonę i dzieci, cholera wszystko.
Zrobiłem bunkier, jeszcze doszed chłopok, żona zanosi im jedzynie.
No i ktoś wywąchoł. Musiały uciekać, stamtąd.
Więc ja wywalam słomę z zapola. Kopię dół, przykrywam, sypię ziemię,
na to snopki i plewy. Wejście miały do chlewa, ciepło tam im szło,
no i na nowo schowane.
Jakby mnie Maryśka słuchała, to by się obie uratowały.
A tak w ostatni dzień Niemców, ona poszła. Podjechało gestapo,
dziołche wsadzili do auta, wywieźli i zastrzelili, panie.
Bo się mnie nie słuchała, nie słuchała sie.
Ale, Esterka uratowała się, panie i miała wyjechać do Palestyny.
Chciała mnie oddać dom w Wiślicy za uratowanie życia. Ale jo mówie,
a za co ty pojedziesz do Palestyny, na piękne ocko? Sprzedaj dom i jedź,
a jak ci będzie dobrze to mi odeślesz, albo nie odeślesz.
Nie pisała, nie pisała, w końcu napisała, że bida, ni ma pieniędzy.
Za to przechowanie powinna przysłać pieron wi co.
A teraz znowu pisze, że bida.
(Odtworzona przeze mnie rozmowa z Józefem Tarką ze wsi Stawieszyce, pow. pińczowski, podczas wojny uratował on od śmierci rodzeństwo piekarczyków z Wiślicy – Marię, Esterkę i ich brata).