Jak z kilku odległych przydawek, z paru emocjonalnych uzupełnień ruchomego podmiotu, rodzi się nieuchwytny, nowy i niekłamany kształt zdania, a ich suma, stając się zbiorem doświadczeń zestrzelonych w obraz, który może być przeżyciem zdolnym do wzbudzenia uśpionych wzruszeń, ich końcowym i skończonym wyrazem, tak i on, poniewczasie, ze wstrętem i daremnym żalem stwierdza, że jego wczorajszy świat runął w przepaść dzisiejszych omówień, że nie opiera się na solidnych, niezmiennych podstawach, bo podstaw takich już nie ma.
Nie ma, gdyż zostały podważone i zamazane wieloznacznością, a w miejscu poprzednich, zagubionych i bezpowrotnie utraconych, dostrzega złudną pewność niejasnego celu, chwiejne rojenia, zaprzepaszczone majaki. Na pocieszenie powiada więc, że ma własną historię literackich dokonań, osobną hierarchię zachodzących w niej zdarzeń, że nie to go zachwyca, co powszechnie uznane, lecz to, co go wzrusza; choćby nie było przyjęte za masowe piękno.