Ludzie, którzy nie potrafili ułożyć byle posuwistego zdania, w sposób nagły, zaskakujący i osobliwy zaczęli posługiwać się emetyczną logiką. Zmieniali co popadnie i co się da. A czego nie mogli, profilaktycznie obśmiewali.
Naumieli się prostoty, klarowności, nowego sensu wypowiadanych słów. Ich dotąd zdezelowane sądy naraz dostały na zapęd i chwyciły dogodny wiatr w żagle; z nagła poczęły surfować po morzach i oceanach odważnych spekulacji. Twierdzili, że nadeszła dla nich opłacalna moda na używanie sztampy i precyzji, że trzeba być jasnym i z mety pojmowalnym, a niechciane idee głosić należy językiem ascetycznym i zmitygowanym. Uznano, że słów pochodzenia staromodnego nie należy dawkować w nadmiarze.
Ogłosili zwycięski zmierzch mętnych sformułowań. Styl nie mógł być arabeskowy: popłuczyny rodem z baroku, wędrowały na gilotynę. Zadęli w zbrojne surmy obwieszczając wieczny odpoczynek trudnym tekstom i długim zdaniom. Naraz poszczególny człowiek począł dysponować nieograniczonymi areałami rozsądku i mieć swobodny dostęp do własnej małostkowości.
[center]b[/center]
Z powodu działalności językowego rzeczoznawcy, który wtargnął na arenę dziejów, postanowiono wyposażyć piszących w stosowne przyobleczenia. I tak się wkrótce stało. Wnet zaprojektowano stosowne mundurki, a literacki naród prezentował się w nich identycznie, co wyglądało jakby wyszedł spod jednej sztancy; kto dał się wbić w to opakowanie, ten w niczym nie odstawał od chóru, ten mówił i biadał w tej samej konwencji: bliźniaczo mądrze i podobnie jak inni, powielał te same mniemania.