Nadeszła kolejna zima, która wydawała mi się łagodniejsza niż poprzednie. Może to za przyczyną mieszkania w mieście. Śnieg z chodników był odgarniany, więc buty nie zatapiały się głęboko. Poza tym częściej przebywałam w ogrzewanych pomieszczeniach, to i zmarznąć nie bardzo było kiedy.Natomiast nastrój miałam chłodniejszy, bo jakby pozbawiony klimatów ukochanego Węchadłowa.
Wieczorem poszłam do Iwony, która zauważyła, że jestem smutna i już od drzwi wołała – Co ci jest?
- No widzisz dopadło mnie.
- Co cię dopadło?
- Tak jakoś mi smutno. Powinnam się cieszyć bo nadchodzą święta, a ja chodzę zamyślona. Znowu tęsknię za zasypanymi polami i drogami, za jazdą w saniach. Niby owinięta kożuchem, a i tak zawsze zmarzłam... Tylko gdy obok siedział Staszek, to jakoś dziwnie było ciepło. Tęsknię za babcią, która opowiadała wspaniałe prawdziwe historie i legendy. Tęsknię za dziadkiem, który chodził po sadzie i straszył drzewa siekierą.
- Jak straszył siekierą drzewa? Nic nie rozumiem.
- To tak dla tradycji, że jak nie będą na wiosnę rodzić, to je zetnie. Rozumiesz?
- No teraz to już rozumiem. Nie smuć się, będzie dobrze. Kupimy choinkę, powiesimy bombki.
- No właśnie. Kupimy, powiesimy gotowe, a tam wszystko trzeba było sobie zrobić samemu. Robiłyśmy z mamą piękne pajączki, które zawieszone pod sufitem dawały specyficzny nastrój.
- To może zrobimy taki długi łańcuch na choinkę? Dobrze? A co jest potrzebne?
- Najlepiej to bibuła i słoma, ale kolorowy papier też wystarczy i trochę kleju.
- Gdzieś papier kolorowy powinnam mieć. Zaraz poszukam i wieczór będziemy miały wspaniały. Ale mi się zrymowało hi hi. A tak nawiasem mówiąc, to Staszek pisał, przysłał nowy wiersz?
- Dawno nic nie pisał. Napiszę do niego.
Iwona znalazła wszystkie potrzebne rzeczy do produkcji łańcucha, więc zabrałyśmy się do jego sklejania.
- Wiesz Zosiu, zazdroszczę ci tych wspomnień. Jak tylko pamiętam, w domu to raczej było smutno.
- A u nas zawsze było wesoło i pachnąco. Babcia piekła chleb. Oj jaki to był zapach. Mama piekła tortuch, a ja lepiłam grycoki.
- Co to grycoki?
- Nie jadłaś nigdy grycoków? To takie pierogi z kaszą gryczaną. Do farszu z kaszy dodajemy kiszoną kapustę, suszone grzyby i wędzony boczek. Pychota! Może przyjdziesz w sobotę do nas i ulepimy grycoki? Zgoda?
- Jasne, że przyjdę. Już się cieszę.
Nagle usłyszałyśmy hałas dobiegający z pokoju obok. Pozostawiłyśmy sklejanie łańcucha i natychmiast tam pobiegłyśmy. To co zobaczyłam wprawiło mnie w zadziwienie, a nawet zszokowało. Mama Iwonki uderzała w krzesło tłuczkiem do mięsa i przeraźliwie przy tym krzyczała.
- Nie będzie!
- Mamo co robisz? Daj spokój.
- Żadnych krzeseł nie będzie! Nie będzie! - krzyczała dalej.
Iwona była przerażona reakcją mamy, ostrożnie podeszła, próbowała uspokoić. - Mamo! Dlaczego niszczysz krzesła? - Ta znieruchomiała, spojrzała na nas, a wtedy Iwona zabrała jej z rąk tłuczek.
Stałam jak wryta i patrzyłam na to zdarzenie przerażona. Uświadomiłam sobie, że te krzesła wywołały w mamie Iwony przykre wspomnienia. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co musiała wycierpieć, gdzieś tam. Kiwnęłam do przyjaciółki na znak, że już pójdę i cicho wyszłam z pokoju.
Święta minęły jeszcze szybciej niż oczekiwanie na nie i okazały się znaczące w moim życiu. Ciocia załatwiła talon na samochód. Radość była wielka, bo wizyty u lekarzy nie będą tak męczące dla Antosia.
W tamte święta dotarło do mnie, że nie wrócę do Węchadłowa i z każdym dniem coraz bardziej moje życie będzie związane z Krakowem.
cdn.