Zapraszamy do głosowania na Wiersz Miesiąca II/24

Rozpoczynamy anonimowo konkurs - opowiadanie w temacie: "Zasłyszane opowieści"

Rozpoczynamy anonimowo konkurs- DRABBLE - w temacie "Telefon"

Ulisses i małpi gaj

Moderator: Redakcja

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Ulisses i małpi gaj

Post autor: bodek »

Bogdan wyrwany ze snu, nie wiedział, gdzie jest. Dopiero natarczywy dźwięk dzwonka i krzyki dyżurnego kompani, uświadomiły mu prawdę. Pytanie po co i dlaczego? Tu już musiał bardziej zebrać myśli. No tak! Stracił swoją bezpieczną przystań, dom. Choć właściwie od dawna to już nie była przystań, a już na pewno nie bezpieczna. Bardziej przypominało to dworzec, gdzie ojciec był konduktorem pytającym o bilet i kierunek podróży. W ostatniej rozmowie z nim dowiedział się, że jego ojciec Andrzej zakłada nową rodzinę. Będzie miał pasierba i jego własny syn jest mu zbędny w tej konfiguracji. Liczyła się nowa partnerka i wszystko co z tym związane. Jeszcze raz chłopak zastanowił się czy aby na pewno, szkoła wojskowa jest dobrym wyjściem. Teoretycznie miał teraz trzy lata na zastanowienie się czy to szczyt jego marzeń. Po skończeniu Chorążówki miałby technika i specjalistę od uzbrojenie BWP i lekkich czołgów. Zielony garnizon, mieszkanie służbowe i dużo wolnego czasu w obrębie jednostki.
– No co jest do kurwy nędzy!?– Dyżurny wpadł do pokoju z krzykiem – za minutę na dole. Która panienka zejdzie ostatnia na zaprawę, dodatkowe kółko.
Bogdan popatrzył na kolegów snujących się jak zombie. Krótki postój w toalecie w celu opróżnienia zbiorników po nocy. Potem galop przed budynek. Starsze roczniki cały czas krzyczą się na nich i popychają na schodach. Poranek był rześki. W samych spodenkach i koszulkach na ramiączka telepie ich jak w delirium. Starzy w dresikach palą papierosy z rękawów. Pędzą ich jak stado baranów na boisko. Trzy kółka po tysiąc metrów i powrót na kompanię. Tam kolejka do umywalni, mycie na tempo. Kto nie zdąży ten goli się na sucho. Ścielenie łóżek, jeszcze nieporadne, ale nabierają wprawy. Zakładają mundury, podciągają parciane pasy. Opinacze butów też na ścisk, żeby nie dzwoniły. Na palarni tłok. Chmura dymu papierosowego tak że ostatni który doszedł nie musi nawet przypalać, wystarczy się zaciągnąć. Na śniadanie białe szaleństwo i wojskowa kawa. Dobrze, że chleba jest do oporu. Tylko czasu jak zawsze za mało.
Czy aby na pewno, to jest to czego pragnął? Czy wytrzyma trzy lata takiego kieratu? I pytanie podstawowe co potem Panie chorąży? Bogdan jeszcze nie znał odpowiedzi. Rozpoczął walkę i musiał wysoko trzymać gardę. Gdy padnie na deski, trudno będzie się podnieść.
– Zbiórka kompani! – Wrzasnął dyżurny.
Po chwili wszyscy stali w dwuszeregu przed koszarami. Dowódcy plutonów zameldowali kapitanowi gotowość. Mrówa stanął naprzeciwko i przemówił.
– Zostaniecie podzieleni na drużyny. Do każdej zostanie przydzielony kadet z trzeciego roku. Mają miesiąc, aby nauczyć was maszerować. Od waszych postępów w nauce będą uzależnione ich przepustki i zaliczenie praktyk. Każdy z nich napisał konspekt ćwiczeń który zatwierdziłem. Poza tym mają znają zawartość wszystkich czerwonych książeczek z regulaminami. Więc oporni będą zmiękczani w przestrzeni metr na metr i poruszać się z szybkością światła na wysokości lamperii. Zrozumiano? – Nie czekając na potwierdzenie kapitan odwrócił się na pięcie i wrócił do biura.
Drużynowi rozprowadzili ludzi po całym terenie jednostki. Wszędzie dało się usłyszeć uderzenia kamaszy o beton. Wszystko wśród wrzasków kaprali.
– wyżej noga –
– mocniejszy przytup –
– proste plecy –
– lewa noga, prawa ręka –
I tak całe dni, z przerwami na posiłki i sen. Wszystkie konfiguracje. Pojedynczo, dójkami, czwórkami, plutonami. Tydzień przed przysięgą ćwiczyli już całą kompanią. Pozostało czterech lewusów bez koordynacji ruchowej. Nawet starania najgorszych sadystów nic nie dały. Pozostało im sprzątanie kibli i dyżury na kuchni. Dzień przed przysięgą wydano młodym kamasze z gwoździami. Całą noc pastowania i polerowania wacikami. Rano świeciły jak psu jaja, tak jak kazał kapral. Po śniadaniu zaczął się ruch na biurze przepustek. Przyjeżdżali najbliżsi. Na placu defiladowym ustawiono trybunę. Goście zajmowali miejsca. Orkiestra wojskowa kończyła ostatnią próbę. Oficer dyżurny na bramie z pomocnikami konfiskował alkohol. Napoje procentowe dopiero po gali, kupione w kasynie lub na zewnątrz jednostki dla tych co dostaną przepustkę.
No i ruszyli. Z muzyką i przytupem. Zielone ludziki z bronią. Bagnety lśnią, podkute buty miażdżą beton. Wszystko miarowo, pod sznurek. Wyuczone gesty. Gdy dochodzą do trybuny pada komenda:
– Baczność na prawo patrz! – krzyczy kapitan i salutuje.
Głowy całej kompanii zwracają się w stronę trybuny. Stała tam cała wierchuszka jednostki z Czachorem w roli głównej jak przystało na komendanta Szkoły Chorążych. Strzelił mowę o obowiązku i tradycji, podziękował rodzicom za bieżącą produkcję obrońców ojczyzny. A potem przysięga, prawice do góry i dwa paluszki delikatnie, żeby nie chlasnąć się bagnetem. Przysięgali na braterstwo broni całego Układu Warszawskiego. I po … zapłakane matki tulą synów do piersi, narzeczone całują w usta, ojcowie po męsku podają grabę i częstują papierosami. Do Bogdana przyjechała matka z wujkiem Jurkiem i Jagodą. Zatrzymali się w Szczytnie u rodziny ciotki. Od razu z koszyka wyjęto kocyk i na trawniku balanga. Swojska kiełbasa, bułka paryska ogórki, pomidory. Ale najciekawszy był kurczak z rożna. Był już zimny, ale z jego szyi wyglądał kapsel. W środku ptaka była butelka wódki. Wujaszek wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki musztardówkę. Wypili jak dwaj chłopi, po sztakańcu na każdą nogę i już było po flaszce. Zakąsili kurczakiem, zapili oranżadą. Chłopiec był szczęśliwcem, który dostał 24 godzinną przepustkę. Na bramie cofnięto go tylko trzy razy, chyba bardziej dla zasady niż potrzeby. Kanty na spodniach przecinały muchę w locie, guzikówka, grzebień lusterko, wysoko podgolony kark. Po chwili pruli Żukiem do Szczytna. A tam imprezka, czernina z domowym makaronem, gęsina i kotlety schabowe, ilości ciast nie do przejedzenia. Oprócz rodzinki były jeszcze koleżanki kuzynek, więc Boguś miał na czym oko zawiesić. Mundur chłopca wzbudzał u mężczyzn szacunek, a u panienek pożądanie. Czas przepustki szybko minął. Młodego żołnierza odprowadzono tylko na dworzec PKP. Dobrze, że konduktorka zaopiekowała się ledwo ciepłym chłopakiem.
– No ale do jednostki to będzie trzeba opłotkami wracać, żeby tylko nie napatoczyć na WSW – stwierdziła.
Zanim dojechali na dworzec w Olsztynie Bogdan został poinstruowane co i gdzie ma zrobić. Czyli wysiąść z ostatniego wagonu. Nie oglądając się za siebie, zejść na końcu peronu i przez działki do Kortowa. Z duszą na ramieniu chłopak zrobił wszystko zgodnie z planem. Strach i forsowny marsz na skróty otrzeźwił go na tyle że nawet na bramie wypadł zdyscyplinowanie. Na kompani dyżurny kazał mu położyć się spać. Wszyscy dostali luz. A o świcie powrót do rzeczywistości. Piąta trzydzieści pobudka.
– Zaprawa poranna w dresach! Czekać przed kompanią na dowódców drużyn! – wrzeszczał podoficer.
Czemu w dresach, czemu z dowódcami. Czachy i tak parowały po wczorajszych baletach a tu jeszcze takie zakminy. Dopiero gdy zamiast biec na boisko skręcili w stronę przystani zrozumieli. Wojskowy Ośrodek Sprawności Fizycznej. Słyszeli już od starszych roczników o ty diabelskim wymyśle, po którym część żołnierzy niosą rannych jak z pola walki. I jeszcze te nazwy:
ściana płaczu, dentysta, wyrwipacha, krecia nora, sztorm, parkan prawdy.
No i faktycznie, dowódca plutonu po trzydziestu minutach popatrzył na pobojowisko z politowaniem.
– Jak tam małpeczki? i! Wystarczy? – zaśmiał się.
W czasie powrotu na kompanię musieli nieść trzech żołnierzy. Dwóch zostało na izbie chorych, jednego zabrali do szpitala na zewnątrz.
Następnego dnia te same komendy i ten sam schemat. I znowu z pola bitwy znoszą rannych. Żeby zmotywować młodych po zaprawie dowódcy drużyn przekazali im, że muszą wyłonić pięciu zawodników do zawodów WOSF. Oczywiście przedstawili plusy jakie daje przynależność do zawodników.
– Będziecie mieli stałe przepustki na miasto, przy złych warunkach atmosferycznych zaprawa na hali sportowej. Oczywiści, jeszcze wdzięczność władz SCH za reprezentowania jednostki w POW. – zachwalali.
Bogdanowi to pasiło. Miesiąc ćwiczeń i załapał się na wojskową spartakiadę. Zresztą nie miał co rozmyślać nad wolnym czasem. Był już po przysiędze, więc wojskowe obowiązki zwiększyły się. Obok nauki przedmiotów ogólnokształcących wykładano im też przedmioty wojskowe. Była taktyka, logistyka, rusznikarstwo, samoobrona, musztra, itp. Służby na kompanii, PKT, kuchni, kasynie i kantynie. Warty to oddzielny temat. Były zwykłe na terenie jednostki, ale też garnizonowe. Pierwsza warta to było przeżycie. Broń, ostra amunicja i samotność. W dzień to jeszcze w miarę, ale w nocy to już inna bajka. Szczególnie posterunek przy jeziorze Kortowskim. Po tym jak rozprowadzający ze zmianą warty odchodził w mrok. Żołnierz zostawał sam wśród drzew przy przystani. Jezioro szumiało drzewa rzucały cienie. Każda złamana gałązka, odgłosy zwierząt. Za pierwszym razem nie przysnął ani razu. Bał się, że zabiorą mu broń lub że oficer dyżurny z rozprowadzającym złapią go na drzemce. No bo złodzieje i dywersanci to raczej nie mieliby się po co tu zapuszczać. Żołnierze i tak wszystko wynosili na handel. Warty garnizonowe były rzadko, ale były przeżyciem. Były też przedmiotem handlu. Za jedną wartę garnizonową można było pozbyć się sześciu w jednostce. Oczywiście nie obyło się bez legendy opowiedzianej przez dowódcę warty. O cygance, którą kiedyś zwabili żołnierze do wartowni i zgwałcili w sześciu. Po kilku tygodniach wyrżnięto całą załogę. Każdy trup miał odcięte przyrodzenie. Na Dywity zawozili ich ciężarówką. Przy magazynach broni i amunicji była odprawa. Posterunki były w głębokim lesie jako drugi pierścień zabezpieczeń. Posterunek to szumna nazwa okopu i latarni nad nim. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, a jak nie można to trzeba. Nuda w wojsku to nieznane słowo.
Cykle przetrwania wyznaczały marsze kwartalne i poligony. No i apele mundurowe. Lub alarmy bojowe jednostki. Właściwie to były zdarzenia połączone. Taki apel mundurowy. Zrywają człowieka w nocy. Parę minut na ubranie się, spakowanie plecaka, zabranie sprzętu. Potem magazyn broni, każdy bierze swój przydział. Na placu alarmowym sprawdzanie wyposażenia żołnierzy i sprawności pojazdów. Jak się poszczęściło to po trzech godzinach z powrotem w łóżku. Jeśli nie to wymarsz z jednostki. Dziesięć, piętnaście kilometrów w kolumnach marszowych. Jak ktoś źle założył onuce czy skarpetki to po paru kilometrach zostawał na poboczu z obtartymi stopami. Na końcu kolumny jechał Star i zbierał „rannych”. Poligony były dwa, zimowy i letni. Gorszy był zimowy, wiadomo warunki atmosferyczne ekstremalne. Przy pierwszym takim wydarzeniu Bogdan został przydzielony do grupy kwatermistrzowskiej. Czyli bez apelu, wyjechali dwa dni wcześniej przygotować obozowisko. Chłopak miał doświadczenie z harcerstwa. Namioty rozstawili raz dwa. Do każdego po sześć lub dwanaście polówek no i jeszcze kozę na drewno. Wykopali latryny, wytyczyli ścieżki. Szef kompani, sierżant Rosa pochwalił ich za robotę. Właśnie wrócił z pobliskiej wsi. Gdy odjeżdżał zapakowali mu całego UAZ-a paczkami z Zapasów Nienaruszalnych. Zamiast zniszczyć przeterminowane mundury i buty szef wywiózł wszystko do chłopów. Teraz samochód był wyładowany aromatycznym towarem w kanistrach. Oni też dostali po manierce, żeby nie zamarzli. Rano jak wstali mundury były wilgotne i zimne. W piecyku dawno wygasło, bo nie miał kto doglądać. Dobrze, że szef zakamuflował dla nich jeszcze rozgrzewacz. Szybka kuracja płynem rozlanym w nakrętkę od manierki, rozpalenie ognia.
– No panienki! Macie takie skurwiałe ruchy, że moja babcia szybciej się ruszała. Do wieczora wszystko ma być gotowe. – Poganiał ich sierżant.
– A dostaniemy jeszcze trochę tego paliwa? – skacowani chłopcy popatrzyli na samochód schowany w lesie.
– Lepiej coś zjedzcie, bo nie będziecie w stanie pracować – powiedział i podał im chlebak – jak skończycie to pomyślę nad popitką.
Żołnierze wyjęli pęta kiełbasy i położyli na fajerkach kozy. Ciepłe żarcie lepiej wchodzi. Dostali jeszcze chleb. Nie był to produkt ich piekarni. Olbrzymi jak młyńskie koło i intensywnie pachnący. Szybko podzielili go między siebie. Kiełbasa akurat się podgrzała. Normalnie uczta królów. Właśnie kończyli ostatnie przygotowania, gdy usłyszeli odgłosy kolumny marszowej. Z przytupem wmaszerowali na plac apelowy. Wciągnięto flagę na maszt. Dowódca strzelił mowę i kazał się rozejść. Rozdzielono przydziały i wyznaczono służby. Jak na zamówienie znowu sypnęło śniegiem i zadął wiatr. Na wyciągnięcie ręki nic nie było widać. Pozwolono im zostać w namiotach aż zadymka przycichła. Zasypało wszystkie ścieżki i plac apelowy. Nawet namioty ledwo wystawały spod białego puchu. Na dźwięk dzwonka, żołnierze zaczęli z ociąganiem wypełzać z ciepłych wnętrz namiotów. Służba dyżurna wydawała im sprzęt do odśnieżania. Teren podzielono na sektory, każda drużyna dostała swój odcinek pracy. Bogdan ze swoją ekipą dostali za zadanie uruchomienie trzech kuchni polowych. Napełnienie kotłów czystym śniegiem i naznoszeniem drewna do palenia.
– Im szybciej zagotujecie wodę tym szybciej będzie przerwa na gorącą herbatę – Dyspozycje szefa były proste.
Ruszyli tyralierą w las, czyszcząc go z suchych gałęzi i szyszek. Przydały się pałatki i saperki. No i praca grupowa. To podstawa wszystkiego. Kocioł herbaty i kawy zbożowej tak szybko jak przyrządzono, tak samo szybko wypito. Z następnego rozdania zaczęła bulgotać grochówka. Przygotowano też pancerniki z drugim daniem. Jeśli nie umiałeś posługiwać się niezbędnikiem, to zanim otworzyłeś tą gorącą puszkę, środek był letni. Ogólnie jedzenie na poligonie to były konserwy. Nawet chleb był z puszki albo zastępczo suchary twarde jak beton.
Po obiedzie nie było odpoczynku. Dowódcy nie po to tłukli się tyle kilometrów, żeby odmrażać sobie tyłki w namiotach. Trzeba było pobawić się w wojnę. Pobrano broń z mobilnego magazynu broni. Nakręcono nakładki do strzelania ze ślepaków. I poszli przez zaspy i lasy. Hura, naprzód do ataku. Wszyscy wokoło strzelają, łuski latają wokoło dzwonią o hełmy. Co jakiś czas jakiś granat hukowy. Wieczorem wracają przepoceni i przemoczeni od tarzania się w śniegu według scenariusza konspektu przełożonych. Po kolacji trochę spokoju. Zbierają drzewo na opał w lesie. Rozwieszają mokre mundury w namiotach. Dzielą noc na dyżury przy piecu. Rano powtórka z kabaretu.
– Mundury jeszcze nie wyschły – Wymknęły się jakiemuś żołnierzowi.
– Futerko kotkowi zamokło, łojejciu – Starzy nadzorujący ćwiczenia zarechotali.
Jeden z nich poleciał do kapitana, szepnął mu coś na ucho. Tamten tylko chwilę pomyślał i skinął głową.
– Nastąpił zmasowany atak chemiczny, cały teren jest skażony – Wykrzyczeli dowódcy drużyn.
– No co jest fiuty, zakładać kondomy – Widać było, że sprawia im to radochę.
Chciał nie chciał wyjęli kombinezony OP-1. Stwardniała guma była oporna, ale po chwili stali gotowi w szyku. Ruchy były skrępowane. Widok ograniczony przez maskę przeciwgazową. Przed poligonem wymieniono im stare „słonie” na „buldogi”. I znowu ruszyli w bój. Ślepaki, granaty hukowe i granaty łzawiące. Zdobywali wzgórza, forsowali rzeki, co chwila nalot i ostrzał artylerii. Do obiadu byli ugotowani, można było ich wylać razem z potem z gumowych kombinezonów. I znowu, noc na czuwaniu nad paleniskiem. Rano wilgotne mundury na grzbiet. W nocy napadało śniegu po kolana i dalej sypało. Pospolite ruszenie z łopatami. Odpoczynek od wojenki. Następnego dnia śnieg już nie padał, ale za to wiatr szalał na całego. Temperatura spadła do minus piętnastu, odczuwalna minus dwadzieścia. Żołnierze siedzą w namiotach dydaktycznych. Mają wykłady z taktyki, łączności, budowy broni i sapersko – minerskie. Były to zajęcia rotacyjne, grupy przechodziły szkolenia na przemian. Cykl kończyła strzelnica. Prowadzący strzelanie sprawdzał, czy żołnierze odkręcili nasadki do strzelania ze ślepaków i wydawali trzydzieści sztuk amunicji. Strzelali z trzech pozycji. Po dziesięć naboi na każdą. Zaczynali od leżącej, potem klęcząca i na koniec stojąc. Oczywiście wszystko zgodnie z procedurami. Można było zdobyć urlop albo czołganie przez pełzanie w kierunku tarcz. W zależności od ilości trafień. Bogdan był akurat w grupie, która zakończyła pod wieczór szkolenie sapersko minerskie. Do kolacji było jeszcze sporo czasu. Do namiotu wszedł szef kompani porozmawiał chwilę z prowadzącym szkolenie.
– Bierzecie ze sobą sprzęt i materiały wybuchowe – zarządził.
– Idziecie wspomóc cywilnych mieszkańców wsi sąsiadującej z poligonem. – dodał.
Z magazynu broni pobrali dziesięć cylindrycznych ładunków wybuchowych i świder do ziemi. Instruktor do raportówki zapakował zapalniki chemiczne i trzy metry lontu zapalającego. Bogdanowi rzucił szpulę lontu wybuchowego zapakowanego w worek brezentowy z szelkami. Tak wyposażeni ruszyli drogą przez las. Na granicy poligonu czekał na nich sołtys. Miał wóz zaprzęgnięty w parę koni. Siedział na koźle i palił papierosa bez filtra. Na ich widok uśmiechnął się pokazując ubogie resztki pożółkłych od papierosów zębów. Poprawił kożuch i czapkę. Gdy już zapakowali się na furmankę cmoknął na konia i ruszyli. Po pół godziny dojechali do zabudowań ogrodzonych płotem ze zmurszałych sztachet. Dom mieszkalny, obora, stajnia, obora z chlewnią i stodoła.
¬– To, gdzie ten problem Panie Kaziuk – zapytał instruktor.
– Za stodołą, przy drodze – odpowiedział chłop – chodźcie to pokażę.
Fakt, zaraz za stodołą stał pochylony olbrzymi dąb. Jego pień niebezpiecznie blokował drogę. Widać było ślady po próbach rąbania siekierą i cięcia piłą. Albo narzędzia były za słabe albo fachowiec był do dupy, bo tylko kora była naruszona.
– Panie sierżancie, co mamy robić – zapytał Bogdan.
– A co byś zrobił żołnierzu, gdybyś nie miał materiałów wybuchowych – zapytał instruktor.
– Ze względu na porę roku próbowałbym z zamarzającą wodą. Jeśli bawią się w strzelanie z puszek na Wielkanoc, skombinowałbym karbid – chłopak przypomniał sobie wiadomości ze szkolenia.
– No dobra teorię masz zaliczoną – uśmiechnął się sierżant – a teraz praktyka, my zrobimy duże bum.
Wokół drzewa zaczęli wiercić świdrem cylindryczne otwory na ładunki służące do okopywania BWP i czołgów. Każdy żołnierz pod okiem instruktora do spłonki chemicznej podłączył lont zapalający. Potem już tylko z warkoczyka pojedynczy sznur za ścianę stodoły. Honory domu czynił specjalista. Błysk zapałki sztormówki i po chwili pierdut. Drzewo wyskoczyło z ziemi jak gościu z butów po plombie w zęby i padło na drogę. Z chałupy przyleciał Kaziuk z żoną i dzieciakami. Chłop z sierżantem stanęli z boku i zaczęli jakieś targi. Dużo gestykulowali, poklepywali się po plecach a na końcu splunęli w dłonie i przyklepali. Kobieta zaprosiła wszystkich do izby. Odsunęła fajery na piecu, przegrzebała pogrzebaczem żar i dosypała węgla. Postawiła w te miejsce olbrzymią patelnie. Z kamionkowego naczynia zaczerpnęła smalcu ze skwarami. Po chwili zaczęły skwierczeć a zapach świeżonki rozszedł się po chałupie. Potem już tylko wbiła dwadzieścia jaj i szybko mieszała składniki. Z wiejskiego chleba ukroiła duże pajdy. Chłopcy nakładali na kromki jajecznicę prosto z patelni i pałaszowali aż im się uszy trzęsły. Popili w sieni. Na odchodne, prosto z kanki w manierki Kaziuk nalewał im bimbru. Tylko sierżant nie wypił. Trochę ich to zdziwiło, ale nikt nie chciał dyskutować z przełożonym. Gdy doszli do powalonego drzewa zrozumieli. Został jeszcze lont wybuchowy i teraz mieli go wykorzystać.
– Wiecie, ile lontu trzeba na taki pień? – zapytał instruktor.
– Obwód razy dziesięć – wyrwał się Bogdan.
– No nieźle żołnierzu – pochwalił fachowiec.
– A po co jeszcze będziemy się bawić tym drzewem? – dopytywali żołnierze.
– Bo wytargowałem ten pień, a szef chce mieć w kasynie dębową ławę – usłyszeli w odpowiedzi.
Wybuch odciął korzenie i koronę z gałęzi. Pojawiła się Star 66 z plutonem gospodarczym. Wspólnymi siłami zapakowali dębowy konar na pakę i ruszyli w stronę poligonu. Humory im dopisywały. Brzuchy były pełne, w głowach szumiało. Po dotarciu na miejsce pozwolono im iść spać. Rano znowu ćwiczyli różne plany ataków i obrony strzelając ślepakami. I tak w kółko, tylko pogoda się zmieniała.
Kończył się drugi rok służby, dostali awanse. Dwie bele i służbę co niedziele, panowie kaprale. Zostali dowódcami młodych roczników. Mieli stałe przepustki na miasto. Szef chętnie dawał im urlopy wyjazdowe. Żyć nie umierać, luz blues. Ale Bogdanowi zaczęło znowu czegoś brakować. Do domu jeździł rzadko, nikt tam na niego nie czekał. Poza tym podróże pociągiem mu się znudziły. Olsztyn zwiedził wzdłuż i wszerz, każdą knajpę i dyskotekę. Miał kilka dziewczyn, ale ani on, ani żadna z nich nie starała się o jakiś związek. Szybki, dziki seks i wyjścia na imprezki. Bogdan potrzebował nowych wyzwań. I wtedy nastała nowa polonistka w Szkole Chorążych. I rzekła niech stanie się teatr, i stało się. Nie było ich wielu. Trzy łabędzie, trzy konie i jeden zlew. Siedmiu wspaniałych. Stwierdziła, że przerobią „Ulisessa” Joyca na Poloniadę wg Pani Michalskiej.
– Wiecie chłopcy, nie dali nam żadnych funduszy, ale i tak damy radę – była pewna swego.
– Nam Polakom wystarczy jedna kolumna żebyśmy mogli oprzeć się o nią plecami – rzucił Bogdan
I faktycznie, kasy na przygotowanie spektaklu dostali tyle że wystarczyło na jedną kolumnę. Polonistka ubrała ich w prześcieradła zamiast togi. Jeden z bażantów (podchorążych rezerwy) był specem od nagłośnienia i oświetlenia, Bogdan pomagał w choreografii.
Jak to powiedziała Pani Michalska: Słowo jest tu najważniejsze.
Po miesiącu prób pojechali na przegląd Amatorskich Teatrów Wojskowych. Konkurencja była duża i niekoniecznie amatorska. Widać było co poniektórych, że nic innego w wojsku nie robili oprócz przedstawień. No i kasy mieli więcej, stać ich było na scenografię i kostiumy. Repertuar mieli raczej zgodny z linią Arbuzowych Klakierów. Więc Bogdana nie zdziwiło, że nie dostali żadnej nagrody, ba nawet wyróżnienia. Chociaż niezależni krytycy spoza mundurowych szeregów byli zachwyceni. Nawet gratulowali chłopakowi deklamacji wiersza „Hymn o zachodzie słońca na morzu” Juliusza Słowackiego i scenki z pantomimą. Wierchuszka SCH dostała odgórny opierdol od betonów z Pomorskiego Okręgu Wojskowego i to był koniec ich teatru. Znów powrócili do cyklu przetrwania w MON-ie, mierzonego apelami, marszami i poligonami.

Bogdan założył nowe wsuwki na pagony. Kapral kadet, drugi rok szkoły zaliczony. Wojskowy rygor nie przeszkadza mu tak jak na początku. Potrafił ustawić się w każdej sytuacji. Do Warszawy jeździł raz w miesiącu. Częściej nie opłacało się tłuc PKP ani nie było, gdzie się zaczepić. Matka co chwila się przeprowadzała. Zmieniała pracę i przybocznych. Wyglądało to tak, przyjazd zasilenie gotówką, obiadek i imprezka. Do ojca, gdzie miał meldunek, zaglądał w ostateczności. Czyli co pozostawało, Olsztyn i pobliskie Szczytno. U znajomych przebierał się w cywilki i już bez obawy przed WSW mógł balować na mieście.
– Bogdan! Do dowódcy kompani – Dyżurny wyrwał chłopca z rozmyślań.
Chłopak poprawił mundur, pobiegł na koniec korytarza. Zapukał i czekał.
– Wejść! – usłyszał wezwanie.
– Obywatelu kapitanie, kapral kadet …– stukając obcasami próbował się regulaminowo zameldować.
– Dobrze już dobrze, bez gimnastyki proszę – dowódca spieszył się do domu i nie chciał przeciągać rozmowy Za pięć minut będzie dzwonił twój ojciec, masz nie opuszczać koszar.
Co mogło się stać, że ojciec użył swoich kontaktów do połączenia po linii wojskowej. Na pewno nic dobrego. Chłopiec czekał jak na szpilkach. Dźwięk dzwonka przyspieszył pracę serca.
– Matka miała zawał, jest w szpitalu. – usłyszał w słuchawce – załatwiłem ci przepustkę.
Tylko tyle i aż tyle. Wieczorem już był w drodze.
Rano zaczął wypytywać o matkę w szpitalu, którego adres dostał od ojca. Okazało się, że już jej tu nie ma. W ostatnim miejscu, gdzie ją niedawno odwiedzał, też jej nie było. Gdy zajechał do Hotelu Forum, zobaczył się z Wypomadowanym Rysiem. Nie był zadowolony ze spotkania. W niezbyt pochlebnych słowach oznajmił, że są z Adelą po rozwodzie. Nie wiedział, gdzie teraz mieszka ani gdzie pracuje. Na odchodne były fagas matki dostał z plaskacza. Należało mu się za dawne czasy. Bogdan zastanawiał się co dalej, kto może mieć jakieś informacje. Przypomniał sobie koleżankę mamy z pracy mieszkającą na Żoliborzu. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Pani Teresa poczęstowała kawą i podała numer telefonu i nowy adres Adeli. Jako że nikt nie odbierał telefonu pojechał na Ursynów pod podany adres. Gdy zajechał na Konstancińską zastał rozbawione towarzystwo. Matka mimo przebytego zawału balowała w najlepsze. Mówiła, że opijają jej nową prace w Rezydencji Ambasady Hiszpanii. Chłopak dołączył do imprezy, rano już siedział w pociągu powrotnym.
W koszarach wszyscy byli milczący. Siedzieli po palarniach i pokojach zamknięci w sobie. Dopiero dyżurny kompani wydusił z siebie, że jeden z trzeciego plutonu wychustał się w nocy. Dostał list od dziewczyny, że jest w ciąży z jego bratem. Poszedł do łazienki, zawiesił pasek na futrynie od drzwi kabiny. Nad ranem znalazł go żołnierz idący się odlać. Jeszcze dochodzi do siebie na izbie chorych. Do szpitala go nie puścili, żeby fama nie poszła w miasto. To już trzeci chłopak, odkąd Bogdan przekroczył bramy na Kortowie. Jeden się pochlastał na obieraku, nigdy nie ustalono, dlaczego. Znaczy się oficjalnie. Tak samo jak z tym co zastrzelił się na warcie w czasie poligonu. Młode roczniki mówiły, że to przez falę i docieranie. WSW nawet się nie pofatygowało do wyjaśnienia spraw. Pisano nieszczęśliwy wypadek, słaba odporność psychiczna stres związany z opuszczenie rodzinnego domu.
Na trzecim roku zaczęto z nimi rozmawiać o przydziałach po szkole. Bogdan przy specjaliście do spraw uzbrojenia BWP i lekkich czołgów był wyczekiwany w takich jednostkach jak Bemowo Piskie, Orzysz itp. Zadupia. Coraz mniej mu się to uśmiechało. No i jeszcze matka. Tak dalej pójdzie to zabaluje się na śmierć. Siostra wyjechała do Szwecji na szkołę biblijną dla pastorów protestanckich. Dziadek z babcią zeszli z tego świata. Wujaszek z rodziną wydzierżawili gospodarstwo i wyprowadzili się ze wsi do Ciechanowa. Czyli padły wszystkie sanktuaria, gdzie mógł się skryć. Został jeszcze Lesiu, jego kumpel z pogranicza. Chciał urwać się z wojska i zostać leśnikiem w Bieszczadach. Mówił, że jak chce to znajdzie mu jakąś robotę przy wyrębie. Wojsko nie lubiło się pozbywać swojej kadry. Trzeba było użyć fortelu. Trzeba było zagrać na wierze w Boga i rodziną z zachodu. Po trzech miesiącach był już wolnym człowiekiem przeniesionym do rezerwy.

– No i co!? Spierdoliłeś wszystko co się dało! – ojciec aż spurpurowiał krzycząc.
– Beze mnie nie skończyłbyś nawet szkoły. W Hucie nie chciałeś pracować. Z wojska odszedłeś dla matki. Ale u mnie nie ma miejsca dla ciebie. Niech Adela cię teraz zakwateruje, oczywiście jak jej nowy gach na to pozwoli. – Andrzej wyrzucał z siebie słowa jak kule z karabinu.
– Nic od ciebie nie chcę – Powiedział Bogdan – potrzebuję kilka swoich rzeczy i dokumentów.
– Nic twojego tu niema, wszystko wyrzuciłem. – odparł ojciec – Zrobiłem miejsce dla syna Grażynki, to moja nowa rodzina.
Chłopiec bez słowa wyszedł na klatkę schodową. Stanął między piętrami. Oparł się o ścianę. Zmełł jakieś przekleństwo. Brak dzieciństwa, miłości, własnego kąta. Teraz jeszcze świadomość zajęcia miejsca w domu przez obcego chłopca. Nawet garść zdjęć i pamiątek wywieziona na wysypisko.
Gdy zajechał na Ochotę, impreza była w toku. Większość miała mocno w czubie. Zrobili mu miejsce przy stole, polali wódki do szklanki i nałożyli zakąski na talerz. Ledwo wypił jedną, już polali następną.
– Baw się chłopcze, świat jest szary i ponury, więc trzeba uzupełniać wątek baśniowy. – Zaśmiał się typ siedzący najbliżej. Jego nalana czerwienią twarz i fioletowy nos świadczył, że zna chyba większość baśni w płynie.
– Janek mówi, że możesz przenocować a jutro się pomyśli – matka wypiła następny kieliszek i pocałowała swojego nowego partnera w usta.
Tym razem Bogdan sam sobie polał następną kolejkę. Nafazował się szybko, może czas napisać własną baśń. Tylko skąd znaleźć dobre zakończenie.

Ostatnio zmieniony 20 kwietnia 2021, 19:49 przez bodek, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18139
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: elafel »

No tak, dobre zakończenie można wymyślić w opowiadaniu, ale w życiu, już trudniej.
Dawno nie wstawiałeś perypetii Bogdana. Przeczytałam z zainteresowaniem.

Ela

Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: bodek »

hejka, chce skończyć pierwszą część. aż do odejścia ze Straży Pożarnej:)

Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18139
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: elafel »

Jak jest ochota na pisanie, to trzeba to wykorzystać. Pisz jak najwięcej, ja zawsze chętnie przeczytam.

Ela

Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: bodek »

dobrze Eluniu, pozdrawiam:)

Awatar użytkownika
jaga
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 2964
Rejestracja: 19 października 2019, 10:36
Lokalizacja: lubuskie
Złotych Pietruch: 5
Srebrnych Pietruch: 6
Brązowych Pietruch: 10
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 7

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: jaga »

Wstaw tutaj link poprzedniej części, dobrze zacząć czytać od początku

jaga
Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: bodek »

Ostatnio zmieniony 21 kwietnia 2021, 15:19 przez bodek, łącznie zmieniany 7 razy.
Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: bodek »

origami pełne marzeń
ucieczka
ostatnie wspaniałe wakacje
żniwa
jestem z rozbitej rodziny
punkrock i szeleszczące torebki
jak zostałem hutnikiem
obrońca granic nie płaci za nic

Awatar użytkownika
Z. Antolski
Autor/ka wielce zasłużony/a
Posty: 6489
Rejestracja: 26 stycznia 2013, 10:13
Lokalizacja: Kielce
Złotych Pietruch: 1
Srebrnych Pietruch: 2
Brązowych Pietruch: 4
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 1
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 19
Najciekawsza publicystyka: 6

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: Z. Antolski »

świetna proza... pozdrawiam

Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: bodek »

dzięki A.Z. pozdrawiam:)

Ostatnio zmieniony 21 kwietnia 2021, 22:29 przez bodek, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19642
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: Dany »

Koniec miesiąca, utwór przenoszę do Prozy. Tam też można komentować i odpowiadać na komentarze.
Pozdrawiam :)

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: bodek »

dzięki Dany, pozdrawiam :)

Awatar użytkownika
tcz
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 3264
Rejestracja: 30 maja 2018, 22:34
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Złotych Pietruch: 9
Srebrnych Pietruch: 3
Brązowych Pietruch: 6
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 1

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: tcz »

Życie Bogusia nie rozpieszczało.
Wszystkie odcinki czytałem na bieżąco, tylko ten mi się gdzieś zawieruszył.

Pozdrawiam. :)

Tadeusz

Awatar użytkownika
bodek
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3565
Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
Lokalizacja: Warszawa
Srebrnych Pietruch: 1
Wierszy miesiąca: 11

Re: Ulisses i małpi gaj

Post autor: bodek »

dzięki t.cz., to jeszcze nie koniec :)

ODPOWIEDZ