Zapraszamy do głosowania na Wiersz Miesiąca II/24
Rozpoczynamy anonimowo konkurs - opowiadanie w temacie: "Zasłyszane opowieści"
Rozpoczynamy anonimowo konkurs- DRABBLE - w temacie "Telefon"
Ucieczka w Bieszczady
Moderator: Redakcja
- bodek
- Autor/ka zasłużony/a
- Posty: 3565
- Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
- Lokalizacja: Warszawa
- Srebrnych Pietruch: 1
- Wierszy miesiąca: 11
Ucieczka w Bieszczady
Dzień pierwszy
Szedł już ze dwie godziny. Mapa była wojskowa. Każda większa ścieżka i przecinki były zaznaczone. Mimo że często pokonywał większe dystanse, zaczął odczuwać zmęczenie. Miejskie życie pełne wyskoków i imprez dokonało dewastacji zdrowia. Tego fizycznego i psychicznego. To tak jakby było ich dwóch. Strażak, gotów skoczyć w ogień by, ratować kotka i człowiek z miasta. Ten drugi za krzywe spojrzenie oklepywał facjaty. Ile można wytrwać w takim rozkroku? Ile można jechać po bandzie?
Przystanął przy kolejnym rozwidleniu. Oparł dłonie o kolana i wziął głęboki wdech. Natychmiast zaniósł się kaszlem. Kurde, za dużo tlenu. Z kieszeni wyjął paczkę ekstra mocnych. Przypalił papierosa i z lubością się zaciągnął. I znów zacharczał jak starzec. Zdusił butem peta, splunął na piaszczystą drogę. Tak źle i tak niedobrze. Musi się zaaklimatyzować.
Gdy się wyprostował, w polu jego widzenia znalazł się stary zielony UAZ. Podjechał do niego w tumanach kurzu. Za kierownicą siedział uśmiechnięty Mandaryn.
– Kareta zajechali – powiedział uroczyście i zdjąwszy wyimaginowany kapelusz skłonił się.
Bogdan uściskał kumpla. Na niedźwiedzia i karpika. Potoki słów wylały się z obydwóch. Kilka lat niewidzenia i tylko sporadyczne rozmowy telefoniczne, nawarstwiło tematy do obgadania. Gdy opadła pierwsza fala słowotoków, Mandaryna wyłuskał warunki na jakich zdołał załatwić pobyt kolegi w Bieszczadach.
– Niestety, na trzy tygodnie mogłem cię tylko doszlusować do leśnych śmieciarzy. – powiedział Mandaryn, a widząc minę kolegi, dodał – spoko, to tylko sprzątanie wiatrołomów.
– Mam nadzieje, że będzie z dala od zgiełku świata – zapytał Bogdan.
– Tylko sześciu utracjuszy. Żarcie dowożę raz w tygodniu – odpowiedział leśnik.
Jeszcze pół godziny jechali duktami leśnymi, aż trafili na leśną polanę. Stały tam dwa sypialne barakowozy. Pośrodku obozowiska było palenisko, profesjonalnie przygotowane. Na trójnogu wisiał kociołek i coś się właśnie gotowało. Zapach grochówki obudził wspomnienia z wojska. Na odgłos samochodu, drzwi barakowozu otworzyły się i wytoczyło się czterech zarośniętych gości. Wyglądali jak kloszardzi, a i zapach był podobny. Trzech trzymało się na dystans, ale jeden wysforował się do przodu.
– Witajcie szefunciu, zapasy przywiezione? – nie czekając na odpowiedź, chudzielec podbiegł do samochodu.
– Jasiu, cukier jest z przodu. Niestety tylko kilogram. – Mandaryn podał mu torebkę.
– Szefunciu! Kilogram! Toż to tak jak nic – prawie że wyszlochał chudzielec.
– Spokojnie Jasiu, sklepowa dała dla ciebie zbrylone landrynki. Powiedziała, że w sam raz do twojego kompociku – uspokajał go leśnik.
Chyba bardzo potrzebował posłodzić ten kompot, bo chwycił siatkę ze zbrylonymi cukierkami i pognał w las.
– To co, on ten kompot w lesie gotuje? – zapytał Bogdan.
– Później ci wytłumaczę – uśmiechnął się Mandaryn.
– Oto trzech muszkieterów Krzychu, Rychu i Zbychu. – przedstawił pozostałych kolesi.
– Siemka! – przywitali się jednogłośnie.
Bogdan przyjrzał się im dokładniej. Byli jak trojaczki. Jednakowo zarośnięci i brudni. Po dłoniach widać było, że nie wykonywali papierkowej pracy, chyba że zaliczyć do tego można by było trzepanie worków po cemencie. A twarze, cóż to były za twarze. Niby podobne, a z każdej biła inna historia, i nie była to komedia czy bajka.
– A gdzie pozostali? – zapytał leśnik.
Gdzieś zaskrzypiały drzwi i po chwili zza drzew wyszedł jeszcze jeden zarośnięty gościu.
– Kurde nawet klocka spokojnie nie można postawić – powiedział, podciągając gacie i zawiązując sznurek zamiast paska.
– Ten przyjemniaczek to Lewus – przedstawił Mandaryn. – Jasia widziałeś, a Chloru jest pewnie z nim i gotują ten kompot przy potoku.
Szybko skończyli wyładowywać zaopatrzenie z samochodu. Lewus w tym czasie doglądał grochówki. Nawet umył przedtem ręce w miednicy stojącej za barakiem.
– No dobra! Będę musiał zaraz lecieć. Pokaże ci tylko gdzie ten potok – oznajmił Mandaryn, kiwnął na Bogdana i ruszyli przez las.
Gdyby nie wydeptana ścieżka pewnie by nie trafili. Gdy zbliżyli się do potoku, Bogdan pochwycił w nozdrza znajomy zapach. Ostatnim razem czuł taki, gdy był u Poleszuków na wypoczynku ze Straży Pożarnej.
Aparatura była niezła, szklano-miedziana. W jednym kotle szykowali nowy zacier, a w drugim już destylowano. Przy skraplaczu stała musztardówka, była prawie pełna.
– Cześć Chlorek! Widzę, że kompocik nastawiony. Z czego tym razem? – zapytał leśnik.
– Witam szefunciu! Dzikie śliwki, gałązka jałowca i kora dębowa – odpowiedział olbrzymi facet z brodą do pasa – a ten drugi z dodatkiem landrynek anyżkowych.
– Aromacik niezły! Pewnie nieźle wali w dekiel – zagaił rozmowę Bogdan.
– Nu ma! Popróbuj – Chlorek podmienił pełną szklankę na pustą i podał trunek.
Częstowany wypatrzył deseczkę z pokrojoną w talarki cebulą. Wziął jeden i posolił. Przytknął naczynie do ust. Z wprawą, na trzy grzdylę wlał w siebie zajzajer i zakąsił cebulą.
– Widzę, że swojak! Polską tekilę pić umie – pochwalił bimbrownik i wystawił dłoń jak bochen chleba. – Józwa jestem zwany Chlorkiem.
– No dobra poznałeś wszystkich, ja muszę spadać – Leśnik przeszedł w tryb służbowy – będę za tydzień z prowiantem. Jakieś życzenia?
– Może szlugi, na razie nic więcej nie przychodzi mi do głowy. – Bogdan zamyślił się.
– Szefuńciu się nie trapi, przy nas kolega nie zginie – wtrącił się Jasiu.
– Dobra ja spadam, a wy zjedzcie zanim zabalujecie – rzucił na odchodne Mandaryn.
Leśnik ruszył przodem, za nim reszta. Chlorek zabrał dwie butelki wykapanej ambrozji.
Grochówka była już gotowa. Lewus nakroił grubych pajd chleba i ponalewał zupę do metalowych misek. Gdy samochód odjechał, wszyscy pozostali siedzieli przy ławie zbitej z desek i zajadali się grochówką. Szybko rozpracowali cały kociołek. Po posiłku, usiedli wygodnie i zapalili papierosy.
– To co na drugą nogę – zaproponował Chlorek. –Zapoznamy się jak należy.
– Grzech takiej dobroci odmawiać – odpowiedział Bogdan – mówią do mnie Strażak.
– No to w ręce twoje! – Jasiu polał do musztardówki bimbru.
Bogdan wypił, zakąsił cebulą. Polał następną szklankę i podał Chlorkowi. Ten powtórzył manewr i podał Krzychowi. I tak całe kółeczko. Humory były coraz lepsze. Towar miał dużą moc. Rychu wyniósł z baraku worek tytoniu i maszynkę do kręcenia szlugów. Miały dziwny aromat, ale palenie wyzwalało śmiech.
Bogdan nie wiedział, który z tych produktów spowodował, że zaczęli śpiewać i tańczyć. Ostatnim co zapamiętał to potknięcie się o wystający korzeń i upadek na ziemie. Wstać już nie miał siły. Nikt też nie próbował mu pomóc. Jak to było w piosence, przewróciło się niech leży.
.
Szedł już ze dwie godziny. Mapa była wojskowa. Każda większa ścieżka i przecinki były zaznaczone. Mimo że często pokonywał większe dystanse, zaczął odczuwać zmęczenie. Miejskie życie pełne wyskoków i imprez dokonało dewastacji zdrowia. Tego fizycznego i psychicznego. To tak jakby było ich dwóch. Strażak, gotów skoczyć w ogień by, ratować kotka i człowiek z miasta. Ten drugi za krzywe spojrzenie oklepywał facjaty. Ile można wytrwać w takim rozkroku? Ile można jechać po bandzie?
Przystanął przy kolejnym rozwidleniu. Oparł dłonie o kolana i wziął głęboki wdech. Natychmiast zaniósł się kaszlem. Kurde, za dużo tlenu. Z kieszeni wyjął paczkę ekstra mocnych. Przypalił papierosa i z lubością się zaciągnął. I znów zacharczał jak starzec. Zdusił butem peta, splunął na piaszczystą drogę. Tak źle i tak niedobrze. Musi się zaaklimatyzować.
Gdy się wyprostował, w polu jego widzenia znalazł się stary zielony UAZ. Podjechał do niego w tumanach kurzu. Za kierownicą siedział uśmiechnięty Mandaryn.
– Kareta zajechali – powiedział uroczyście i zdjąwszy wyimaginowany kapelusz skłonił się.
Bogdan uściskał kumpla. Na niedźwiedzia i karpika. Potoki słów wylały się z obydwóch. Kilka lat niewidzenia i tylko sporadyczne rozmowy telefoniczne, nawarstwiło tematy do obgadania. Gdy opadła pierwsza fala słowotoków, Mandaryna wyłuskał warunki na jakich zdołał załatwić pobyt kolegi w Bieszczadach.
– Niestety, na trzy tygodnie mogłem cię tylko doszlusować do leśnych śmieciarzy. – powiedział Mandaryn, a widząc minę kolegi, dodał – spoko, to tylko sprzątanie wiatrołomów.
– Mam nadzieje, że będzie z dala od zgiełku świata – zapytał Bogdan.
– Tylko sześciu utracjuszy. Żarcie dowożę raz w tygodniu – odpowiedział leśnik.
Jeszcze pół godziny jechali duktami leśnymi, aż trafili na leśną polanę. Stały tam dwa sypialne barakowozy. Pośrodku obozowiska było palenisko, profesjonalnie przygotowane. Na trójnogu wisiał kociołek i coś się właśnie gotowało. Zapach grochówki obudził wspomnienia z wojska. Na odgłos samochodu, drzwi barakowozu otworzyły się i wytoczyło się czterech zarośniętych gości. Wyglądali jak kloszardzi, a i zapach był podobny. Trzech trzymało się na dystans, ale jeden wysforował się do przodu.
– Witajcie szefunciu, zapasy przywiezione? – nie czekając na odpowiedź, chudzielec podbiegł do samochodu.
– Jasiu, cukier jest z przodu. Niestety tylko kilogram. – Mandaryn podał mu torebkę.
– Szefunciu! Kilogram! Toż to tak jak nic – prawie że wyszlochał chudzielec.
– Spokojnie Jasiu, sklepowa dała dla ciebie zbrylone landrynki. Powiedziała, że w sam raz do twojego kompociku – uspokajał go leśnik.
Chyba bardzo potrzebował posłodzić ten kompot, bo chwycił siatkę ze zbrylonymi cukierkami i pognał w las.
– To co, on ten kompot w lesie gotuje? – zapytał Bogdan.
– Później ci wytłumaczę – uśmiechnął się Mandaryn.
– Oto trzech muszkieterów Krzychu, Rychu i Zbychu. – przedstawił pozostałych kolesi.
– Siemka! – przywitali się jednogłośnie.
Bogdan przyjrzał się im dokładniej. Byli jak trojaczki. Jednakowo zarośnięci i brudni. Po dłoniach widać było, że nie wykonywali papierkowej pracy, chyba że zaliczyć do tego można by było trzepanie worków po cemencie. A twarze, cóż to były za twarze. Niby podobne, a z każdej biła inna historia, i nie była to komedia czy bajka.
– A gdzie pozostali? – zapytał leśnik.
Gdzieś zaskrzypiały drzwi i po chwili zza drzew wyszedł jeszcze jeden zarośnięty gościu.
– Kurde nawet klocka spokojnie nie można postawić – powiedział, podciągając gacie i zawiązując sznurek zamiast paska.
– Ten przyjemniaczek to Lewus – przedstawił Mandaryn. – Jasia widziałeś, a Chloru jest pewnie z nim i gotują ten kompot przy potoku.
Szybko skończyli wyładowywać zaopatrzenie z samochodu. Lewus w tym czasie doglądał grochówki. Nawet umył przedtem ręce w miednicy stojącej za barakiem.
– No dobra! Będę musiał zaraz lecieć. Pokaże ci tylko gdzie ten potok – oznajmił Mandaryn, kiwnął na Bogdana i ruszyli przez las.
Gdyby nie wydeptana ścieżka pewnie by nie trafili. Gdy zbliżyli się do potoku, Bogdan pochwycił w nozdrza znajomy zapach. Ostatnim razem czuł taki, gdy był u Poleszuków na wypoczynku ze Straży Pożarnej.
Aparatura była niezła, szklano-miedziana. W jednym kotle szykowali nowy zacier, a w drugim już destylowano. Przy skraplaczu stała musztardówka, była prawie pełna.
– Cześć Chlorek! Widzę, że kompocik nastawiony. Z czego tym razem? – zapytał leśnik.
– Witam szefunciu! Dzikie śliwki, gałązka jałowca i kora dębowa – odpowiedział olbrzymi facet z brodą do pasa – a ten drugi z dodatkiem landrynek anyżkowych.
– Aromacik niezły! Pewnie nieźle wali w dekiel – zagaił rozmowę Bogdan.
– Nu ma! Popróbuj – Chlorek podmienił pełną szklankę na pustą i podał trunek.
Częstowany wypatrzył deseczkę z pokrojoną w talarki cebulą. Wziął jeden i posolił. Przytknął naczynie do ust. Z wprawą, na trzy grzdylę wlał w siebie zajzajer i zakąsił cebulą.
– Widzę, że swojak! Polską tekilę pić umie – pochwalił bimbrownik i wystawił dłoń jak bochen chleba. – Józwa jestem zwany Chlorkiem.
– No dobra poznałeś wszystkich, ja muszę spadać – Leśnik przeszedł w tryb służbowy – będę za tydzień z prowiantem. Jakieś życzenia?
– Może szlugi, na razie nic więcej nie przychodzi mi do głowy. – Bogdan zamyślił się.
– Szefuńciu się nie trapi, przy nas kolega nie zginie – wtrącił się Jasiu.
– Dobra ja spadam, a wy zjedzcie zanim zabalujecie – rzucił na odchodne Mandaryn.
Leśnik ruszył przodem, za nim reszta. Chlorek zabrał dwie butelki wykapanej ambrozji.
Grochówka była już gotowa. Lewus nakroił grubych pajd chleba i ponalewał zupę do metalowych misek. Gdy samochód odjechał, wszyscy pozostali siedzieli przy ławie zbitej z desek i zajadali się grochówką. Szybko rozpracowali cały kociołek. Po posiłku, usiedli wygodnie i zapalili papierosy.
– To co na drugą nogę – zaproponował Chlorek. –Zapoznamy się jak należy.
– Grzech takiej dobroci odmawiać – odpowiedział Bogdan – mówią do mnie Strażak.
– No to w ręce twoje! – Jasiu polał do musztardówki bimbru.
Bogdan wypił, zakąsił cebulą. Polał następną szklankę i podał Chlorkowi. Ten powtórzył manewr i podał Krzychowi. I tak całe kółeczko. Humory były coraz lepsze. Towar miał dużą moc. Rychu wyniósł z baraku worek tytoniu i maszynkę do kręcenia szlugów. Miały dziwny aromat, ale palenie wyzwalało śmiech.
Bogdan nie wiedział, który z tych produktów spowodował, że zaczęli śpiewać i tańczyć. Ostatnim co zapamiętał to potknięcie się o wystający korzeń i upadek na ziemie. Wstać już nie miał siły. Nikt też nie próbował mu pomóc. Jak to było w piosence, przewróciło się niech leży.
.
Ostatnio zmieniony 13 kwietnia 2022, 19:58 przez bodek, łącznie zmieniany 4 razy.
- Dany
- Administrator
- Posty: 19640
- Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
- Lokalizacja: Poznań
- Złotych Pietruch: 4
- Srebrnych Pietruch: 9
- Brązowych Pietruch: 11
- Kryształowych Dyń: 1
- Wierszy miesiąca: 24
Re: Ucieczka w Bieszczady
Od razu wiedziałam, że kompot w lesie - to bimberek hi hi...
Ten Strażak, to już w swoim życiu dużo wypił, ale czy mógł odmówić? Stanowczo nie!
cd. korekty
– Oto trzech muszkieterów Krzychu, Rychu i Zbychu – przedstawił pozostałych kolesi.
- przecinek przed "i" (dopowiedzenie)
- przecinek przed "gdy"
- "Aparatura...", to zdanie powinno być od nowego zadania, bo pisząc tak ciągiem, sugeruje, że to dotyczy pobytu u Poleszuków, więc albo zrób większy odstęp, albo dodaj: Tutaj aparatura była... itd.
–
Ten Strażak, to już w swoim życiu dużo wypił, ale czy mógł odmówić? Stanowczo nie!
- przecinek przed "by"Strażak, gotów skoczyć w ogień by ratować kotka i człowiek z miasta.
- niepotrzebny przecinek przed "Mandaryn", wstaw go za "Mandarynem", przed "a" i przed "dodał"– Niestety, na trzy tygodnie mogłem cię tylko doszlusować do leśnych śmieciarzy. – powiedział, Mandaryn a widząc minę kolegi dodał – spoko, to tylko sprzątanie wiatrołomów.
- niepotrzebna kropka za "tygodniu"Żarcie dowożę raz w tygodniu. – odpowiedział leśnik.
- przecinek przed "aż"Jeszcze pół godziny jechali duktami leśnymi aż trafili na leśną polanę.
- przecinek za ""odpowiedź"– Witajcie szefunciu, zapasy przywiezione? – nie czekając na odpowiedź chudzielec podbiegł do samochodu.
- chyba powinno być "uspakajał"Powiedziała, że w sam raz do twojego kompociku – uspokajała go leśnik.
cd. korekty
– Później ci wytłumaczę – uśmiechnął się Mandaryn.– Później ci wytłumaczę – uśmiechnął się Mandaryn. – oto trzech muszkieterów Krzychu, Rychu i Zbychu. – przedstawił pozostałych kolesi.
– Oto trzech muszkieterów Krzychu, Rychu i Zbychu – przedstawił pozostałych kolesi.
- przecinek przed "a"Niby podobne a z każdej biła inna historia i nie była to komedia czy bajka.
- przecinek przed "i" (dopowiedzenie)
- przecinek za "powiedział"– Kurde nawet klocka spokojnie nie można postawić – powiedział podciągając gacie i zawiązując sznurek zamiast paska.
- za "potok" niepotrzebna kropka.Pokaże ci tylko gdzie ten potok. – oznajmił Mandaryn, kiwnął na Bogdana i ruszyli przez las.
- przecinek za "potoku"Gdy zbliżyli się do potoku Bogdan pochwycił w nozdrza znajomy zapach. Ostatnim razem czuł taki gdy był u Poleszuków na wypoczynku ze Straży Pożarnej. Aparatura była niezła, szklano-miedziana.
- przecinek przed "gdy"
- "Aparatura...", to zdanie powinno być od nowego zadania, bo pisząc tak ciągiem, sugeruje, że to dotyczy pobytu u Poleszuków, więc albo zrób większy odstęp, albo dodaj: Tutaj aparatura była... itd.
- przecinek przed "a"W jednym kotle szykowali nowy zacier a w drugim już destylowano.
- niepotrzebna kropka za "dekiel"– Aromacik niezły! Pewnie nieźle wali w dekiel. – zagaił rozmowę Bogdan.
- niepotrzebna kropka za "zginie"– Szefuńciu się nie trapi, przy nas kolega nie zginie. – wtrącił się Jasiu.
- przecinek przed "a"– Dobra ja spadam a wy zjedzcie zanim zabalujecie – rzucił na odchodne Mandaryn.
- przecinek za "odjechał"Gdy samochód odjechał wszyscy pozostali siedzieli przy ławie zbitej z desek i zajadali się grochówką.
–
- kropka za "Chlorek"To co na drugą nogę – zaproponował Chlorek –Zapoznamy się jak należy.
- przecinek przed "który"Bogdan nie wiedział który z tych produktów spowodował, że zaczęli śpiewać i tańczyć.
Ostatnio zmieniony 13 kwietnia 2022, 19:13 przez Dany, łącznie zmieniany 1 raz.
Oczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.
- bodek
- Autor/ka zasłużony/a
- Posty: 3565
- Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
- Lokalizacja: Warszawa
- Srebrnych Pietruch: 1
- Wierszy miesiąca: 11
Re: Ucieczka w Bieszczady
dzięki Dany, poprawiłem. pozdrawiam
- bodek
- Autor/ka zasłużony/a
- Posty: 3565
- Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
- Lokalizacja: Warszawa
- Srebrnych Pietruch: 1
- Wierszy miesiąca: 11
Re: Ucieczka w Bieszczady
miło mi Eluniu, dziękuję i pozdrawiam
- Dany
- Administrator
- Posty: 19640
- Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
- Lokalizacja: Poznań
- Złotych Pietruch: 4
- Srebrnych Pietruch: 9
- Brązowych Pietruch: 11
- Kryształowych Dyń: 1
- Wierszy miesiąca: 24
Re: Ucieczka w Bieszczady
Koniec miesiąca, utwór przenoszę do Prozy.
Pozdrawiam
Pozdrawiam
Oczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.
- bodek
- Autor/ka zasłużony/a
- Posty: 3565
- Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
- Lokalizacja: Warszawa
- Srebrnych Pietruch: 1
- Wierszy miesiąca: 11
Re: Ucieczka w Bieszczady
dzięki Dany, pozdrawiam
- tcz
- Autor/ka z pewnym stażem...
- Posty: 3264
- Rejestracja: 30 maja 2018, 22:34
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Złotych Pietruch: 9
- Srebrnych Pietruch: 3
- Brązowych Pietruch: 6
- Tematyczny Konkurs na Wiersz: 1
Re: Ucieczka w Bieszczady
Podobna gościnność jak na rubieżach wschodnich (rekonwalescencja na Kresach).
Tadeusz
- bodek
- Autor/ka zasłużony/a
- Posty: 3565
- Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
- Lokalizacja: Warszawa
- Srebrnych Pietruch: 1
- Wierszy miesiąca: 11
Re: Ucieczka w Bieszczady
zgadza się tcz, pozdrawiam
- bodek
- Autor/ka zasłużony/a
- Posty: 3565
- Rejestracja: 18 grudnia 2012, 15:42
- Lokalizacja: Warszawa
- Srebrnych Pietruch: 1
- Wierszy miesiąca: 11
Re: Ucieczka w Bieszczady
w tych klimatach się ukształtowałem, pozdrawiam