Zapraszamy do głosowania na Wiersz Miesiąca II/24

Rozpoczynamy anonimowo konkurs - opowiadanie w temacie: "Zasłyszane opowieści"

Rozpoczynamy anonimowo konkurs- DRABBLE - w temacie "Telefon"

O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Moderator: Redakcja

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: Gelsomina »

Rozdział XI

Facet od krów we własnej osobie, ale bez czarnego kapelusza i gumowców. Za to z butelką wódki w dłoni. Inowłodzki Casanova w stanie upojenia alkoholowego. Może został porzucony przez piękną aktorkę i rozpacza – pomyślałam, ale wcale a wcale nie było mi go żal.

– No co się tak patrzysz? Człowieka nie widziałaś? – Oderwał się od latarni i przeszedł kilka kroków w moim kierunku. Wyglądał tak, jakby dopiero zaczynał naukę chodzenia. Mnie rozbawił ten widok, a psy zirytował i znów zaczęły szczekać. – Pieski moje drogie, przestańcie, to dam wam coś dobrego. – Zaczął niezgrabnie przeszukiwać kieszenie, kiwając się na boki.
– One nie przyjmują niczego od obcych – stwierdziłam stanowczo. Nagle taki miłośnik psów, a w Łodzi musiałam je przez niego więzić.
– A... – Czknął i podniósł rękę w górę. – A... to bardzo mądrze. Ba... bardzo.
– Nie poznaje mnie pan? – Zrównał się z nami i potrząsnął głową na znak sprzeciwu, ale nawet na mnie nie spojrzał. – Byłam tu w zeszłym roku u pani Hanny, a później, kiedy byliście... – przerwałam, uświadamiając sobie, że on i tak teraz nic nie skojarzy.
– Hania! – wrzasnął nagle, aż podskoczyłam. – Hania to wspaniała kobieta. Gdyby nie ona to... – Przeciągnął dłonią po szyi. – Zabiłbym go. O, tak. – Znów wykonał ten sam ruch.
Pewnie swojego rywala – przemknęło mi przez myśl.
– Ale nie bój się, dziewczynko. Ja jestem spokojny i kocham zwie... zwierzęta.
– Tak wiem, krowy.
– Krowy, koty i psy najba...najbardziej. A jego nienawidzę! Rozumiesz? Nic nie rozumiesz. – Machnął ręką. – Jak on może? No jak... – przeciągnął żałośnie ostatnie słowo.

Będzie płakał – pomyślałam i wyrwałam do przodu.

– Tak, uciekaj, biegnij. No już! Na co czekasz?

Zrobiło mi się go żal i zawróciłam.

– Odprowadzę pana do domu.
– Domu? Ja nie mam domu. Wszystko pójdzie na zmarnowanie przez tę... tę...

Zatoczył się pod drzewo i zaczął wymiotować. Obrzydliwość. Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Zostawić go, czy jednak zostać, a może pójść po Zygmunta. Biłam się przez chwilę z myślami, wtedy usłyszałam kroki, a po chwili męski głos.

– Tu jesteś. A ja cię wszędzie szukam. – Z cienia wychynął pan Staszek. Kiedy mnie zobaczył, uniósł rękę w geście powitania, co świadczyło o tym, że też nie jest trzeźwy. – Bajlando! – zawołał z szerokim uśmiechem i zatoczył się w stronę swojego kumpla. Czyżby też zamierzał wymiotować? Tego już było za wiele, więc nie czekając na dalszy rozwój wypadków, ruszyłam do domu.
– Co tak długo? Martwiłem się – przywitał mnie w progu Zygmunt. – I na dokładkę nie wzięłaś telefonu – dodał z naganą.
– Nad rzeką spotkałam pana Wojciecha.
– Niemożliwe – powiedziała pani Hania. – Wojciech wczoraj do Łodzi pognał, do tej swojej aktorki.
– Ale ja go widziałam. Naprawdę. I nawet z nim rozmawiałam. Był pijany. Później przyszedł pan Staszek, więc poszłam.
– To nie był Wojciech, bo on nie pije – stwierdziła kategorycznie Hania. – Chodź jeść, bo skrzydełka stygną.
– To kto? – spytałam, a ona tylko wzruszyła ramionami.

Przecież nie zwariowałam. Widziałam faceta od krów i już. Dałam jednak spokój dalszemu przekonywaniu i wzięłam się za jedzenie. Byłam głodna jak wilk. Potrawy naszykowane przez Hannę wyglądały zachęcająco. Gdybym miała spróbować wszystkiego, na pewno bym pękła. Poprzestałam na skrzydełkach i sałatce z pomidorów koktajlowych, zielonych oliwek i cebuli. Szarlotka pyszniła się na talerzu i kusiła zapachem, ale zdecydowałam, że skosztuję jej jutro do kawy. Dalszą część wieczoru spędziliśmy na miłej pogawędce; dodatkowo, jako jedyna, raczyłam się sporządzoną przez gospodynię nalewką z aronii. Gdy Hania poszła do kuchni, aby zaparzyć herbatę, spytałam Zygmunta, jak zareagowała na prezent od niego.
– Była wprost zachwycona – powiedział z dumą. – Zobowiązałem się, że jutro osobiście go powieszę.
– No widzisz. Trzeba było tak się martwić?
– Wiesz, jak dawno nie kupowałem kobiecie prezentu. To było bardzo stresujące, ale i miłe przeżycie. Dziękuję, że mnie podtrzymywałaś na duchu.
– Proszę. Do tej pory bolą mnie nogi. – Zaśmiałam się. – Mnie też kupisz Kobietę w ogrodzie? Albo nie. Wolę coś Afremova.
– Tobie kupi Wojciech albo inne ciacho. – Mrugnął do mnie.
– Mówicie o Wojciechu? – zapytała Hanna, wchodząc z tacą do pokoju.
– Nie. O Monecie. Słyszałam, że spodobała się pani reprodukcja jego obrazu.
– O tak. Bardzo. – Spojrzała na Zygmunta i dodała: – Nigdy jeszcze nie dostałam tak pięknego prezentu. – Oboje zapatrzyli się na siebie, a ja zrozumiałam, że jestem tu niepotrzebna.
– Padam z nóg. Zabieram psiaki i idę spać – oznajmiłam.
– Kajtka zostaw. – Zygmunt na chwilę przeniósł wzrok na mnie. – Wiesz, że jemu trudno wchodzić po schodach. Haneczka zgodziła się, żeby spał w przedpokoju.
– W takim razie Kaprys też ze mną nie pójdzie. Przecież są nierozłączni – odpowiedziałam z westchnieniem. – Dobranoc, kochani. – Ledwo opanowałam ziewnięcie.

Prysznic mnie otrzeźwił, więc postanowiłam przed snem poczytać. Nie mogłam jednak skupić się na lekturze, bo stawał mi przed oczami obraz pijanego Wojciecha. Trzeba przyznać, że nawet w takim stanie facet od krów wyglądał jak model. Rozmarzyłam się, ale po chwili sprowadziłam na ziemię, myśląc: do czego ci potrzebny rzygający po krzakach pijak i na dokładkę gbur? Ogarnij się, Olga! Poskutkowało. Wróciłam do książki i zatopiłam w historii Dziewczyny z Bagien*, zapominając o inowłodzkim kowboju. Niestety wrócił do mnie w snach, które nie były całkiem przyzwoite. Niech to szlag. Co taka podświadomość może zrobić z porządnej kobiety? Ech...


***
Jeszcze długo po przebudzeniu zalewały mnie fale gorąca na wspomnienie sennych wizji. W końcu wstałam i poszłam do kuchni, aby napić się wody. Ze zdziwieniem zauważyłam, że jest już prawie jedenasta. W domu panowała cisza. Czyżby wczoraj tak długo siedzieli, że dziś odsypiali? Albo może poszli na spacer, a ze mnie tylko taki śpioch? Ziewnęłam szeroko i zapukałam do pokoju Zygmunta. Odpowiedziała cisza. Otuliwszy się w szlafrok, zeszłam na dół, gdzie radośnie powitały mnie psy. Hanny, co nie było już zaskoczeniem, też nie zastałam. Otworzyłam drzwi na podwórko. Słońce zajrzało mi do oczu. Piękny dzień – pomyślałam.

– Poszli, tak? Nic ich nie obchodzimy. Niedobrzy, prawda? – Głaskałam na przemian psy, a one z wdzięcznością lizały mnie po dłoniach i twarzy. – Grzeczny Kaprysek, śliczny Kajtuś. Tylko wy mi zostałyście, tylko wy kochacie biedną, samotną dziewczynę, moje słodkie stworzonka – gadałam jak najęta. – A oni pojechali w siną dal i nawet żadnej wiadomości nie zostawili. Co tam taka Olga? Na co ona komu potrzebna – biadoliłam.

– Dzień dobry.

Podskoczyłam ze strachu i złapałam się za serce niczym schorowana starowinka. W drzwiach stał nie kto inny jak Wojciech. O, mamo. Psy przywitały go szczekaniem. Teraz, małpy jedne, się drzecie, a kiedy właził na podwórko, to nie słyszałyście – wyrzekałam na nie w myślach.

– Dzień dobry – powtórzył i zaczął tarmosić futrzaki, które zresztą nie miały nic przeciwko temu. – Przyniosłem mleko i jaja.

Milczałam, dumając, ile słyszał z mojego monologu, a on dodał:

– Hania miała panią uprzedzić.

Kiedy obrzucił mnie zaciekawionym wzrokiem, otuliłam się szczelniej szlafrokiem i wydukałam:

– Proszę wejść.

Żałowałam, że nawet nie przygładziłam włosów. Co on o mnie pomyśli? Wyglądam jak siedem nieszczęść, czupiradło – przelatywało mi przez głowę, ale nic już nie mogłam zrobić. Machiny czasu w sekundę nie wynajdę.

– Dziękuję. – Postawił butelkę na podłodze w przedpokoju i wręczył mi wytłaczankę z jajkami. – To ja już pójdę – powiedział, ale nie zrobił kroku w stronę wyjścia. – Fajne ma pani psy – dodał.
– Tak? – zapytałam drwiąco.
– Jasne. Są wspaniałe – potwierdził z zapałem. – To pani była wczoraj nad rzeką?

W pierwszym odruchu chciałam zaprzeczyć, ale przecież to byłoby głupotą. Nie był aż tak pijany, żeby niczego nie pamiętać, więc kiwnęłam głową.

– Mam nadzieję, że nie zachowałem się niegrzecznie czy... – Wyglądał na porządnie zawstydzonego.
– Nie. Proszę się nie martwić. – Spojrzałam mu w oczy, niebieskie jak oczy Zygmunta. Niebieskie? Wydawało mi się, że ma ciemne, brązowe albo piwne. Pewnie źle zapamiętałam, bo nie miałam wiele okazji, by w nie patrzeć. – Czy to wszystko? – dodałam, chcąc, aby już poszedł.
– Tak... – Zawahał się. – Wczoraj wziąłem panią za dziewczynkę. Przepraszam, było ciemno i... Znaczy jest pani młoda, ale... – plątał się.
– Nie szkodzi. Po ciemku wszystkie koty są czarne.
– I tak w ogóle to ja nie piję. Wczoraj tylko... Czyli nie gniewa się pani?
– Nie mam za co i nie musi się pan przede mną tłumaczyć.

Ruszył do wyjścia, a ja odetchnęłam z ulgą. Chciałam szybko zamknąć drzwi i już mieć za sobą tę żenującą rozmowę. Niestety przystanął w pół kroku i odwróciwszy się, powiedział:

– Długo pani zostanie? Jeśli to oczywiście nie tajemnica.
– Wyjeżdżam w niedzielę wieczorem.
– Aha. Szybko. – Zaczął świdrować mnie wzrokiem, aż poczułam się nieswojo. – Czy pójdzie pani ze mną na spacer?

Nie kryłam zaskoczenia. Ten zakochany w aktorce kowboj, który wczoraj pałał żądzą zabicia swojego rywala, prosi mnie dzisiaj o randkę? Chyba się jeszcze nie obudziłam.

– Spacer? – zapytałam, jakbym nie wiedziała, co to słowo oznacza.
– Tak. I co pani na to? – Uśmiechnął się, a wtedy dostrzegłam, że na prawym policzku robi mu się uroczy dołeczek. Gdzie zniknął ten arogancki Wojciech, który obrzucał mnie niechętnym wzrokiem.
– Co ja na to? – Próbowałam zebrać myśli.
– Droczy się pani ze mną, tak?
– Droczy? Też coś! Nawet mi to do głowy nie przyszło.
– Szkoda. – Znów się uśmiechnął.

Już miałam facetowi od krów wywalić prosto z mostu, co o nim myślę, ale widok dołeczka mnie zdekoncentrował, więc tylko patrzyłam.

– Ale gafa! – Wojciech nagle stuknął się w głowę. – Zapraszam panią na spacer, a nawet się nie przedstawiłem. Pozwoli pani zatem, że to naprawię. Nazywam się Idzi Zarzeczny.
– Jak? To jakieś żarty? Myśli pan, że jestem idiotką? Bo co? Bo gadam do siebie? Idzi!? Też coś! – Wypchnęłam go za drzwi i zatrzasnęłam je z impetem. Po chwili znów otworzyłam, wrzeszcząc: – Tylko psów niech pan nie wypuści, wychodząc.

Idzi. Szkoda, że nie Władysław Herman – wymamrotałam już do siebie. – Nie dość, że gbur i pijak, to jeszcze kpi sobie ze mnie w żywe oczy.
Poszłam na górę. Napiję się kawy, zjem szarlotkę i zapomnę o tym całym Wojciechu vel Idzim – uspokajałam się w myślach. Wstawiłam wodę w elektrycznym czajniku i usiadłam na stołku przy stole pokrytym ceratą w kwiatowe wzory. Wtedy zobaczyłam leżącą na niej kartkę. Poznałam pismo Zygmunta.

Dzień dobry, słoneczko. Mam nadzieję, że dobrze spałaś, bo chrapałaś, aż się ściany trzęsły. Pojechaliśmy do Spały. Wrócimy ostatnim busem. Około jedenastej przyjdzie brat Wojciecha, Idzi. Przyniesie jajka i mleko. Furtka nie jest zamknięta na klucz, ale gdybyś wychodziła, to koniecznie ją zamknij.
PS
Psiaki nakarmione i wyprowadzone.
Całuję cię. Zygmunt


Idzi? Brat Wojciecha? To niemożliwe. Przecież on wygląda identycznie jak Wojciech – myślałam gorączkowo. Bliźniaki? No tak. Dlaczego mi to od razu nie przyszło do głowy. Boże, jaka jestem durna, durna, durna! Ale skąd mogłam to wiedzieć? – zaczęłam się usprawiedliwiać. To wina Hanny. Mogła mnie uprzedzić. Jasny szlag. Poszłam do pokoju z zamiarem położenia się w łóżku, zakopania w pościeli ze wstydu, ale zdecydowałam inaczej, a mianowicie zaczęłam pakować rzeczy. Wyjadę dzisiaj i po sprawie. Więcej nie zobaczę ani Idziego, ani Wojciecha. Kto wie ilu jeszcze ich tam jest. Może to pięcioraczki. Moje wewnętrzne rozterki przerwał dzwonek telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz. Zygmunt.

– Słucham – powiedziałam niepewnie.
– Co robisz? Zjadłaś śniadanie?
– Siedzę w pokoju. Jeszcze nie zjadłam – odpowiedziałam posłusznie i zgodnie z prawdą.
– No wiesz. Przecież zaraz południe. Czasem zachowujesz się jak dziecko. Zjedz i idź na spacer. Szkoda dnia i takiej pięknej pogody.
– Jasne. A wy gdzie jesteście?
– W Spale.
– To wiem. Czytałam liścik. Ale gdzie konkretnie?
– W parku. Spacerujemy. Pięknie tutaj.
– To prawda.
– Haneczka pyta, czy był Idzi.
– Był – odpowiedziałam po chwili wahania.
– To jego wczoraj widziałaś. Młodszy brat Wojciecha.
– A nie bliźniak? – zdziwiłam się. – Dlaczego Hania nie powiedziała mi, że... że są podobni do siebie jak dwie krople wody?
– Jesteś zdenerwowana, czy mi się zdaje? Poczekaj. Dam cię na głośnik.
– Halo? Olga? – Usłyszałam głos gospodyni.
– Dlaczego mi pani nie powiedziała, że nad rzeką spotkałam Idziego, a nie Wojciecha.
– Nie wiedziałam, że on przyjechał. Miał nie przyjeżdżać, bo się obraził. Staszek miał się gospodarstwem w ten czas zająć. Znaczy, kiedy Wojciecha nie będzie. Dopiero dziś raniutko Idzi mnie odwiedził i wtedy się wszystko wyjaśniło.
– A ja z siebie idiotkę zrobiłam – westchnęłam.
– Dlaczego?
– Bo ich pomyliłam. Są identyczni.
– E tam. Co ty mówisz? Każdy inny.
– Inny?!
– Musimy kończyć – wtrącił się Zygmunt. – Idziemy zobaczyć drewniany kościółek. Ty wiesz, że tu kiedyś były carskie koszary?
– Nie. Ale...
– Pa. I koniecznie idź na spacer.
– Pa.

Postanowiłam w końcu, że nie wyjadę, bo co sobie o mnie pomyśli Hanna, a i Zygmuntowi nie chciałam sprawić przykrości. Przecież to ja wpadłam na pomysł, żeby tu przyjechać. Do niedzieli niedaleko. Da się wytrzymać. Teraz prysznic i śniadanie, a później musisz zacząć przypominać człowieka i wyjść z nory – perorowałam do siebie. Niedługo będę jak postacie z tureckich seriali. One ciągle wygłaszają swoje myśli na głos. Obejrzałam dwa odcinki Elif, bo akurat pech sprawił, że w czasie ich transmisji odwiedziłam Zygmunta, który od niedawna stał się fanem tego tasiemca. Z uwagi na piękne aktorki, jak mówi, ale kto to wie na pewno. Nie mnie oceniać, bo sama w necie przez jakiś czas czytałam streszczenia kolejnych odcinków, chcąc się dowiedzieć, czy dobro zwycięży.
Wykonałam wszystkie swoje polecenia, a później zabrawszy ze sobą Kajtka i Kaprysa, poszłam na spacer. Jeśli spotkam Idziego, będę udawać, że go nigdy na oczy nie widziałam. A gdy do mnie zagada, grzecznie odpowiem, że nie mam czasu. Jakby nigdy nic. Wątpiłam jednak, czy zagada. Pewnie będzie przede mną uciekał, gdzie pieprz rośnie. I dobrze, i bardzo dobrze.
Nie uszłam nawet kilku metrów, gdy dobiegł moich uszu odgłos szybkich kroków, następnie głęboki i lekko zachrypnięty, seksowny głos:

– Proszę poczekać. Chciałbym coś wyjaśnić.

Zwolniłam, a wtedy Idzi zrównał się ze mną i zapytał:

– Czy dla pani to takie dziwne, że ktoś może mieć na imię Idzi?
– Nie – wydusiłam, choć według planu powinnam powiedzieć, że nie mam czasu.

Psy powitały wylewnie mojego rozmówcę. Widać było, że w przeciwieństwie do Wojciecha, jego brat przypadł im do gustu. Idzi też nie szczędził psiakom pieszczot, a ja w tym czasie próbowałam zebrać myśli i przy okazji dyskretnie mu się przyjrzeć. Teraz uznałam, że podobieństwo nie jest tak uderzające, jak wcześniej sądziłam. I ten głos...

– To dlaczego pani tak zareagowała? Przyznam, że nikt mnie tak nigdy nie potraktował.
– Przepraszam. – Zdecydowałam, że powiem prawdę. – Pomyliłam pana z Wojciechem i byłam pewna, że się pan ze mnie nabija.
– Mnie z Wojciechem? Przecież my jesteśmy zupełnie inni.
– No nie wiem...
– Naprawdę nie widzi pani różnicy? – zapytał, wybałuszając na mnie zdziwione, niebieskie oczy.
– Teraz... Teraz, jak się przyjrzeć, to tak. Jest różnica. On ma chyba brązowe oczy.
– Właśnie. Ma brązowe oczy, jest niższy, ale za to postawniejszy i ma ciemniejsze włosy, a także bardziej pociągłą twarz, większy nos i mocno zarysowany podbródek. I poza tym jest ode mnie starszy.
– Aż tak to mu się nie przyglądałam – stwierdziłam niepewnie.
– Ale na tyle, żeby mnie z nim pomylić.
– Nigdy to wam się nie zdarzyło? – spytałam sarkastycznie.
– Nigdy.
– Naprawdę? – Byłam zszokowana.

Na własnej skórze doświadczyłam, że ludziom wystarczy odrobina podobieństwa, żeby dochodziło do pomyłek. Mnie często mylono z koleżanką z klasy, Anką. Obie byłyśmy wysokie, miałyśmy długie blond włosy i zielone oczy. Tylko tyle, a jednak brano nas za siostry. A co dopiero w przypadku Wojciecha i Idziego?

– Naprawdę – powiedział bardzo poważnie, spoglądając mi prosto w oczy. Spuściłam głowę i wtedy zaczął się śmiać.
– A co pana tak bawi? Każdy może się pomylić. Przeprosiłam, więc nie mamy o czym rozmawiać. Żegnam. – Wyrwałam do przodu.
– Niech pani poczeka. Przepraszam. Nie chciałem wybuchnąć śmiechem, ale pani mina... – Znów zaczął rechotać. Przyspieszyłam kroku. – Już będę poważny, obiecuję.

Nim znów się odezwał, nabrał powietrza, a następnie głośno i powoli je wypuścił.

– Niech się pani nie gniewa, ale troszkę z pani zażartowałem.
– Co?
– Odrobinę. Taki odwet za wyśmianie mojego imienia i wyrzucenie mnie z domu Hani.
– Przecież już wytłumaczyłam, dlaczego tak zrobiłam.
– Wiem, wiem. Nie mogłem się powstrzymać i trochę panią okłamałem.
– To znaczy?
– To znaczy, że tak naprawdę nas mylą. W końcu jesteśmy bliźniakami.
– A jednak – stwierdziłam z satysfakcją.
– Ale nie jednojajowymi. Tym, którzy znają nas od dziecka, nigdy nie zdarzyła się pomyłka. Co innego obcy. Jak nas pani bliżej pozna, nie będzie pani miała problemu z odróżnieniem. Poza tym mamy zupełnie inne charaktery.
– Nie zamierzam was bliżej poznawać. Poza tym jutro wyjeżdżam.
– Ale wróci pani? Może w wakacje? Na pewno do tej pory zakończą budowę ścieżki pieszo-rowerowej z Inowłodza do Spały. Chętnie panią zaproszę na przejażdżkę albo na spacer. Zgodzi się pani, Olgo?
– Skąd pan wie, jak mam na imię?
– Hania mi powiedziała.

No tak, mogłam się domyślić.

– To jak będzie? – spytał.
– Do wakacji jeszcze dużo czasu. Nie wiem, co będę wtedy robiła – odparłam oschle, ale w duszy przyznałam, że Idzi bardzo mi się spodobał i rzeczywiście był zupełnie inny niż jego burkliwy brat – sympatyczny, uśmiechnięty, rozmowny...
– Ma pani rację. – Zatrzymał się. – To życzę miłego spaceru. Obowiązki wzywają. Do widzenia. – Skłonił głowę i nim odszedł, podrapał Kaprysa i Kajtka za uszami.
– Do widzenia – mruknęłam. Byłam na siebie zła. Na pewno poczuł się źle w moim towarzystwie. Mam widać dar zniechęcania ludzi, nawet tak miłych jak Idzi.

***
Hanna i Zygmunt przyjechali zmęczeni, ale także bardzo zadowoleni z wycieczki.

– Szkoda, że nie można wejść do wieży ciśnień. Zobaczylibyśmy Spałę z lotu ptaka – powiedział Zygmunt przy kolacji.
– Słyszałam, że są plany jej otwarcia, jakoś tak chyba po wakacjach – pocieszyła go Hanna. – Wtedy możemy tam pojechać.

Zabrzmiało jak zaproszenie. Czułam, że gospodyni ma plany wobec mojego przyjaciela, a on nie ukrywał swojego nią zainteresowania. Patrzyłam na nich z przyjemnością, ale i z zazdrością. Też bym tak chciała. Ech...

– Widziałaś się jeszcze z Idzim? – zapytała pani Hania, wyrywając mnie tym samym z zadumy.
– Tak.
– To wy sobie pogadajcie – wtrącił Zygmunt – a ja pójdę zawiesić obraz.
– Zawołaj, gdybyś potrzebował pomocy – powiedziałam już do jego pleców. Energia po prostu go rozpierała.
– Fajny, prawda? – zapytała Hanna.
– Zygmunt jest wspaniały – przytaknęłam.
– Tak, ale nie pytałam o niego, tylko o Idziego.
– Hm... – nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Tak samo pracowity jak Wojciech, zaradny i dobry. I też kawaler.
– Aha.
– Podoba ci się? – zapytała bez ogródek.
– Kto? – spróbowałam zyskać na czasie.
– Nie udawaj. Idzi, przecie. Przystojniak, no nie? Obaj przystojni, ale Wojciech na męża się nie nadaje. Wiem, co mówię. Za to Idzi jak najbardziej.
– Szkoda, że mi pani od razu nie powiedziała, że są bliźniakami – powiedziałam z wyrzutem.
– A czy to takie ważne? – Hanna lekceważąco machnęła ręką.
– No tak. Zupełnie nieistotne – powiedziałam z ironią. – A co z Wojciechem i z jego miłością? – zmieniłam temat.
– Ano pojechał do Łodzi i już chce tam zostać. Wyobrażasz sobie? Postanowił całe gospodarstwo sprzedać. Wszystko. Nawet łąki, a trochę ich ma porozrzucanych po okolicy.
– Idzi się zgadza? – spytałam.
– Nie zgadza się. I o to ciągłe kłótnie między nimi. Jednak Idzi nic do powiedzenia nie ma. Wszystko to własność Wojciecha.
– Jak to możliwe? Przecież są braćmi.
– Rodzice tak zdecydowali. Rejentalnie. Jeden syn na gospodarstwie, a drugi w świat.
– W świat?
– Idzi na weterynarza się wyuczył. Ma klinikę w Tomaszowie.
– Aha.
– I teraz klops.
– Dlaczego? Przecież może od brata kupić gospodarstwo.
– Nie takie proste. Wszystko w klinikę włożył. Ludzi zatrudnia. I co? Ma to wszystko sprzedać, zaprzepaścić? Tyle lat nauki i pracy. A z drugiej strony ojcowizny mu żal. I gryzie się chłopak, żałuje, że to nie on na gospodarstwie został.
– Rozumiem. Przykra sprawa. A może jeszcze Wojciech się odkocha?
– Też tak myślałam, bo to przecież taki motyl był, co z kwiatka na kwiatek fruwał i na długo nie przysiadał. Tym razem to chyba poważna sprawa. – Hania posmutniała, a Zygmunt, który właśnie wrócił z misji wieszania obrazu, objął ją ramieniem, i powiedział:
– Nie martw się. Bracia, to i dojdą do porozumienia. Wspomnisz jeszcze moje słowa.
– Oby, Zygmusiu, oby.
– Obraz już powieszony. Tam gdzie chciałaś.
– Proszę, złota rączka i szybki jak błyskawica – pochwaliła Hanna.
– Dziękuję. – Uśmiechnął się, jakby z przymusem. – Tym razem ja jestem zmęczony. Nie pogniewacie się, panie, jeśli pójdę spać? – Przyjrzałam się mu i zauważyłam, że jest nienaturalnie blady. Spytałam:
– Dobrze się czujesz?
– Toć mówię, że jestem zmęczony. – Podniósł się z trudem z krzesła i wsparł na stole.
– Zygmunt? Co z tobą? – Poderwałam się i stanęłam obok niego.
– Nic. Trochę zakręciło mi się w głowie. – Usiadł z powrotem, a raczej ciężko opadł na krzesło. Jego twarz pokryła się potem. – Duszno mi – wydyszał.
– Spokojnie. – Wstałam, żeby otworzyć szerzej okno, a później usiadłam obok Zygmunta. – Oddychaj spokojnie. Na pewno zaraz poczujesz się lepiej. – Za wszelką cenę próbowałam zachować zimną krew. – Pani Hanno, proszę przynieść coś pod głowę – wydałam polecenie, a gospodyni natychmiast pobiegła w głąb mieszkania.
– Ściska. – Zygmunt położył rękę na piersi.
– Wzywam pogotowie.
– Nie – sprzeciwił się słabym głosem. – Zaraz mi przejdzie. Już... już tak miałem.
– Jak to? – podniosłam głos, ale natychmiast się opanowałam. Na wyrzuty przyjdzie czas. – Nic nie mów. – Wsunęłam mu pod głowę jasiek, który przyniosła Hanna i sięgnęłam po telefon.
– Nie. Już przechodzi. Proszę... – Spojrzał na mnie błagalnie. – Daj pić.
– Przy zawale nie wolno podawać niczego do picia – stwierdziła Hanna, a ja wybrałam numer sto dwanaście.
– To nie zawał – powiedział Zygmunt, a ja zauważyłam, że nie jest już tak przeraźliwie blady. Nie zamierzałam jednak rezygnować z wezwania pomocy. Za duże ryzyko.

Po wysłuchaniu mnie i zadaniu kilku pytań, na które starałam się odpowiedzieć spokojnie i rzeczowo, operator powiedział, że karetka powinna być za kilkanaście minut. Polecił ułożyć Zygmunta w pozycji półsiedzącej i monitorować oddech. Przełączyłam telefon na tryb głośnomówiący.

– Czy ktoś z obecnych umie przeprowadzić resuscytację? – Spojrzałam z nadzieją na Hannę, ale pokręciła przecząco głową i wybiegła. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych.
– Nie – odpowiedziałam drżącym głosem
– Czy chory nadal jest przytomny?
– Tak.
– Jest z nim kontakt?

Milczałam, Byłam przerażona. Co, jeśli Zygmunt straci przytomność? Czy będę potrafiła mu pomóc? I jeszcze Hanna uciekła? Jak mogła nas zostawić w takim momencie?

– Halo? Proszę się nie rozłączać. – Pewny i spokojny głos operatora sprawił, że opanowałam nerwy. – W razie potrzeby będę panią instruował. Proszę przełączyć na tryb głośnomówiący.
– Już to zrobiłam. Zygmunt jest przytomny, ale ciężko oddycha i bardzo się poci.
– Karetka zaraz powinna być. Niech ktoś wyjdzie przed dom, ale w żadnym wypadku nie wolno zostawiać chorego samego.

W tej chwili do kuchni wbiegł Idzi. On na pewno potrafi robić resuscytację – pomyślałam z nadzieją. Na pewno... Gdy zajął się Zygmuntem, jednocześnie rozmawiając pewnym głosem z operatorem, poczułam ulgę. Po chwili dźwięki zaczęły docierać do mnie coraz bardziej stłumione, a przed oczami zrobiło się ciemno. Zamrugałam powiekami, żeby odzyskać jasność widzenia. Trochę pomogło.

– Olga?! Co ci jest? – spytał Idzi.
– Nic. W porządku – odpowiedziałam, nie chcąc denerwować Zygmunta moją chwilową niedyspozycją.
– W takim razie zamknij gdzieś psy – rzucił Idzi.

Jego ostry ton mnie otrzeźwił. Na miękkich nogach poszłam do przedpokoju i zagoniłam psy do łazienki. Były przestraszone i bardzo zdenerwowane, ale na szczęście nie stawiały oporu. Kiedy wróciłam, Idzi siedział obok Zygmunta, ocierał mu pot z czoła i przemawiał uspokajającym tonem, który na mnie też podziałał kojąco. Cały czas nasłuchiwałam jednak odgłosu nadjeżdżającej karetki. W końcu się doczekałam. Nareszcie...

– Na co leczy się chory i jaki bierze leki? – zapytał jeden z ratowników, podczas gdy drugi badał Zygmunta.
– Na nic – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Zygmunt uskarżał się jedynie i to bardzo rzadko na ból pleców, a u lekarza był ostatnio jakieś pół roku temu i to za moją namową. Kaszlał aż mu w płucach rzęziło. Na szczęście okazało się, że to tylko silne przeziębienie.

– W tym wieku i na nic... – Ratownik pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Czy to zawał? – zapytałam.
– Niewykluczone. Zabieramy pacjenta do szpitala. Po drodze zrobimy EKG.
– Ale już mi przeszło. Nigdzie nie jadę – zaprotestował słabo Zygmunt i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
– Musisz – ucięłam.

Po czym został sprawnie przetransportowany do karetki.

– Dokąd go zabieracie? – spytałam.
– Na SOR do Tomaszowa.
– Jadę z dziadkiem – stwierdziłam.
– Proszę jechać za nami – odpowiedział ratownik i zasunął drzwi.

Pobiegłam do domu po kluczyki i torebkę.

– Jesteś zbyt zdenerwowana. Zawiozę cię – zaoferował Idzi.
– Dobrze – zgodziłam się od razu, a kiedy usiadłam na fotelu dla pasażera, poczułam, że opuściły mnie wszystkie siły.
– Zapnij pas – polecił Idzi, ale musiał mi pomóc, bo nie mogłam opanować drżenia rąk. – Przepraszam, że byłem dla ciebie nieprzyjemny. Bałem się, że będę musiał ratować was oboje.








* główna bohaterka powieści Gdzie śpiewają raki
Ostatnio zmieniony 17 grudnia 2022, 11:26 przez Gelsomina, łącznie zmieniany 2 razy.
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18138
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: elafel »

Ale emocje. I co? Kiedy ciąg dalszy, przecież muszę wiedzieć co ze Zdzisławem i czy nowa znajomość potraw dłużej?
Fajnie opowiadasz, na chwilę zapomniałam o własnych troskach. :)

Ela

Awatar użytkownika
jaga
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 2964
Rejestracja: 19 października 2019, 10:36
Lokalizacja: lubuskie
Złotych Pietruch: 5
Srebrnych Pietruch: 6
Brązowych Pietruch: 10
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 7

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: jaga »

Długo kazałaś na siebie czekać.
Dzisiejsza powieść tak na oko, wydawała się zbyt długa,
ale nawet nie wiem kiedy dotarłam do końca i poczułam niedosyt.
To fakt są emocje i dużo się dzieje, oj dzieje się.
Czekam na ciąg dalszy, nie chcę wybiegać w przód,
po prostu czekam na cd....
jaga
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: Gelsomina »

elafel pisze: 17 grudnia 2022, 22:48 Ale emocje. I co? Kiedy ciąg dalszy, przecież muszę wiedzieć co ze Zdzisławem i czy nowa znajomość potraw dłużej?
Fajnie opowiadasz, na chwilę zapomniałam o własnych troskach. :)
Dziękuję, Elu 🌷 🌹 🌷
Cieszę się, że powieścidło choć na chwilę pozwoliło zapomnieć o smutkach dnia powszedniego. Chciałam, żeby tak było odbierane.

PS
Nie mam pojęcia, co ze Zdzisławem. Naprawdę nie mam 😉

Nie powiem Zygmuntowi, że zmieniłaś mu imię, choć wiem, że by się nie obraził. Czuję, że bardzo by Cię polubił 🤗
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: Gelsomina »

jaga pisze: 18 grudnia 2022, 11:19 Długo kazałaś na siebie czekać.
Dzisiejsza powieść tak na oko, wydawała się zbyt długa,
ale nawet nie wiem kiedy dotarłam do końca i poczułam niedosyt.
To fakt są emocje i dużo się dzieje, oj dzieje się.
Czekam na ciąg dalszy, nie chcę wybiegać w przód,
po prostu czekam na cd....
Długo, bo mieliście czytanie na konkurs, a sama zaserwowałam długi tekst, więc nie chciałam jeszcze dokładać.
Tym razem nie rozdzielałam rozdziału, choć brałam pod uwagę, że ilość znaków może odstraszyć, ale za to nie będzie pomyłek w kolejności czytania.
Stosuję sporo dialogów, które przyspieszają akcję.
Dziękuję, Jago, za czytanie i niedosyt 🤗
Cieszę się, że mam w Tobie Czytelniczkę. 🌷🌹🌷
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18138
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: elafel »

Gelsomina pisze: 18 grudnia 2022, 12:16 Nie mam pojęcia, co ze Zdzisławem. Naprawdę nie mam

Nie powiem Zygmuntowi, że zmieniłaś mu imię, choć wiem, że by się nie obraził. Czuję, że bardzo by Cię polubił
No i pomyliłam, to wszystko przez ten mój mętlik w głowie. Przepraszam.
To kiedy dowiem się czy Zygmunt wyzdrowiał? Mam nadzieję, że nie każesz zbyt długo czekać.Ja Zygmunta bardzo lubię i zmartwiłam się jego chorobą.
Ostatnio zmieniony 18 grudnia 2022, 16:07 przez elafel, łącznie zmieniany 1 raz.

Ela

Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19640
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: Dany »

No, nie! Przeczytałam Twój komentarz, że wstawiłaś długie opowiadanie, więc z ochotą zabrałam się za czytanie, i ... tak szybko się skończyło. W sumie dobrze, że dajesz w odcinkach, bo gdybym miała książkę, tobym w domu nic nie zrobiła, dopóki by się nie skończyła.
Super piszesz. :)

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
KaJa
Autor/ka
Posty: 137
Rejestracja: 21 stycznia 2022, 12:04
Srebrnych Pietruch: 2
Brązowych Pietruch: 2

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: KaJa »

Wciągający tekst. Jestem pod wrażeniem.
Kasia Dominik
Awatar użytkownika
grazyna
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 1095
Rejestracja: 26 sierpnia 2020, 23:42
Lokalizacja: Gorzów wlkp
Złotych Pietruch: 1
Brązowych Pietruch: 4

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: grazyna »

lekko się czyta, fajnie opowiadasz :) podoba mi się bardzo :)
Ostatnio zmieniony 18 grudnia 2022, 21:35 przez grazyna, łącznie zmieniany 1 raz.
Grażyna
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: Gelsomina »

elafel pisze: 18 grudnia 2022, 15:21 No i pomyliłam, to wszystko przez ten mój mętlik w głowie. Przepraszam.
To kiedy dowiem się czy Zygmunt wyzdrowiał? Mam nadzieję, że nie każesz zbyt długo czekać.Ja Zygmunta bardzo lubię i zmartwiłam się jego chorobą.
To drobiazg, Elu. Trzymaj się i zdrowia dla wnusia. 🤗 ♥️
A dalszą opowieść dam dzisiaj. A następne po świętach.
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: Gelsomina »

Dany pisze: 18 grudnia 2022, 17:32 No, nie! Przeczytałam Twój komentarz, że wstawiłaś długie opowiadanie, więc z ochotą zabrałam się za czytanie, i ... tak szybko się skończyło. W sumie dobrze, że dajesz w odcinkach, bo gdybym miała książkę, tobym w domu nic nie zrobiła, dopóki by się nie skończyła.
Super piszesz. :)
Ale mnie podbudowałaś, Dany, tym komentarzem. 🤗
Dziękuję 🌹 🌷 🌹
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: Gelsomina »

KaJa pisze: 18 grudnia 2022, 18:30 Wciągający tekst. Jestem pod wrażeniem.
To dla mnie świetna wiadomość. Dziękuję🌷🌹🌷
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: Gelsomina »

grazyna pisze: 18 grudnia 2022, 21:35 lekko się czyta, fajnie opowiadasz :) podoba mi się bardzo :)
Grażynko, to miłe. Dziękuję 🌷🌹🌷
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18138
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXIV)

Post autor: elafel »

Koniec miesiąca, utwór przenoszę do odpowiedniego działu. Tam też można czytać, komentować i odpowiadać na komentarze.
Pozdrawiam :)

Ela

ODPOWIEDZ