Wierszem Miesiąca III/24 został utwór Baśń wyszeptana o Poezji - Autsajder1303

Najlepszym anonimowym opowiadaniem został utwór - "Pani Basia" - jaga

Rozpoczynamy nowy konkurs o Złotą Pietruchę w temacie - "psota"

O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXV)

Moderator: Redakcja

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6015
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXV)

Post autor: Gelsomina »

Rozdział XII

Cały czas miałam przed oczami bladą, pokrytą kropelkami potu twarz Zygmunta i jego przerażone spojrzenie. Bałam się o niego, jak nigdy wcześniej o nikogo. Dziadkowie zmarli jeszcze przed moim urodzeniem, a tata ukrywał swoją chorobę do końca. Chciał nam oszczędzić cierpień, ciągłej o niego obawy, chciał, żebyśmy traktowały go normalnie. I tak było. Nie zauważyłam niczego, co zwiastowałoby nieszczęście. A teraz Zygmunt... Też taił przede mną, że coś mu dolega, a ja znów byłam ślepa jak kret. Pieprzona egoistka, zapatrzona tylko w siebie i swoje problemy – wyrzucałam sobie w myślach.

– Na pewno wszystko będzie dobrze. Zobaczysz – spróbował mnie pocieszyć Idzi.
– Skąd to możesz wiedzieć? Masz dar jasnowidzenia? – Wyładowałam na nim wściekłość, którą tak naprawdę odczuwałam jedynie w stosunku do siebie.
– Może. Czasem udaje mi się coś przewidzieć. Poza tym było nie było, ale jestem lekarzem.
– Od krów – stwierdziłam złośliwie.
– Od krów też. Zwierzęta cierpią tak samo jak ludzie. – W jego głosie wyczułam smutek.
– Wiem. Przepraszam. – Było mi naprawdę głupio.
– Nie przepraszaj. Masz prawo być zdenerwowana i ja to rozumiem. Po prostu chciałem cię trochę pocieszyć, ale mi nie wyszło.

***
Idzi zaproponował, że pójdzie ze mną na oddział, ale stanowczo się sprzeciwiłam. Nie nalegał, a powiedział tylko, że poczeka w samochodzie.

Na szczęście pozwolono mi być przy Zygmuncie. Trzymałam go za rękę, siedząc przy łóżku albo obgryzałam paznokcie, kiedy brano go na kolejne badania. Na SOR-ze spędziliśmy całą noc. Czułam się fatalnie, z niewyspania powieki same mi opadały. Walczyłam z tym siłą woli, czuwając nad snem Zygmunta. Na szczęście przyjaciel wyglądał znacznie lepiej, a rozmowa z lekarzem zdecydowanie podniosła nas oboje na duchu. Przede wszystkim ucieszyliśmy się, że to nie był zawał.

– To jeszcze nie był zawał – powiedział doktor, kładąc nacisk na słowo jeszcze, i patrząc surowym wzrokiem raz na mnie, raz na Zygmunta.
– To znaczy? – zapytałam.
– To znaczy, że z chorobą wieńcową nie ma żartów. Nieleczona prowadzi do zawału.
– Zyg... Dziadek ma chorobę wieńcową?
– Wszystko na to wskazuje. Nastąpił atak dławicy piersiowej i z tego, co powiedział mi pani dziadek, stało się to nie pierwszy raz.

Spojrzałam z wyrzutem na przyjaciela, a on spuścił wzrok. Doktor ciągnął dalej, zwracając się tym razem bezpośrednio do Zygmunta:

– Poza tym niepokojące są wyniki przeprowadzonych badań. Zaraz przewieziemy pana na oddział kardiologiczny, gdzie zostanie wdrożone odpowiednie leczenie. Oczywiście później, oprócz przyjmowania leków, trzeba zadbać o zbilansowaną dietę ubogą w tłuszcz zwierzęcy, unikanie stresu i całkowite wyeliminowanie alkoholu i papierosów.
– Dziadek nie pije ani nie pali.
– To się chwali. Wszystkie wytyczne dostanie pan przy wypisie.
– A długo będę musiał zostać w szpitalu i czy to konieczne? Pan doktor nie może mi po prostu wypisać lekarstw?
– Trzeba jeszcze zrobić szczegółowe badania, aby upewnić się co do diagnozy i dalszego postępowania. Przepraszam. Kolejni pacjenci czekają. Zajrzę do pana na oddziale. Do widzenia.

Po odejściu doktora Zygmunt odrzucił koc i chciał wstać z łóżka. Nie pozwoliłam mu na to.

– Nie zostanę tutaj. Niepotrzebnie wzywałaś pogotowie. Odpocząłbym i wszystko by przeszło. Jak wcześniej... – urwał nieco zmieszany.
– Nie będę robiła ci wyrzutów, że mi nie powiedziałeś o hm... złym samopoczuciu, bo nie chcę cię denerwować. Leż spokojnie, a wszystko będzie dobrze. Powstrzymam się od uduszenia cię gołymi rękami.
– A uduś. I tak teraz dla Haneczki będę tylko starym dziadem z dławicą, czy czymś tam. Nie będzie mnie chciała.
– Nie gadaj głupstw. Martwi się o ciebie i cały czas do mnie wydzwania.

Zygmuntowi zaświeciły się oczy.

– Naprawdę?
– Tak.
– I co jej powiedziałaś?
– Że żyjesz i ciągle cię badają. Resztę opowiem, kiedy wrócę do Inowłodza.
– Tyle planów mieliśmy...
– Zrealizujecie wszystkie, tylko stosuj się do poleceń lekarzy. Obiecujesz?
– Obiecuję.
– I nie będziesz przede mną niczego ukrywał?
– Niczego? Nie przesadzasz?
– Nie udawaj głupiego. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Obiecujesz?
– Tak.

Schyliłam się i pocałowałam go w czoło.

– Kocham cię – wyszeptałam.
– Ja ciebie też – odpowiedział ze łzami w oczach.

Gdy Zygmunt został przetransportowany na oddział kardiologiczny, zaczął wyganiać mnie do domu. Stwierdził, że nie tylko muszę uspokoić Haneczkę, ale też odpocząć, żeby później przywieźć mu wszystkie niezbędne rzeczy. Zresztą on też chce się trochę przespać, nim znów zaczną go torturować badaniami. Poza tym psy na pewno są zdenerwowane nieobecnością obojga ukochanych osób, a Kajtek przecież do najmłodszych nie należy. Trzeba go uspokoić. Zgodziłam się, acz niechętnie i zapowiedziałam, że za parę godzin będę z powrotem. Poprosił jeszcze, żebym od niego podrapała Kajtka i Kaprysa za uszami i dała im solidne porcje smakołyków.

– I w żadnym wypadku nie pozwól, żeby Haneczka tu przyjechała. Nie chcę, żeby oglądała mnie... nieogolonego, rozumiesz?
– Zobaczę, co się da zrobić.

Po wyjściu ze szpitala poczułam chłód i zapięłam kurtkę pod samą szyję. Nie pomogło. Zaczęły targać mną dreszcze. Jasny gwint. Co jest? Jeszcze tego by brakowało, żebym się rozchorowała. Przyspieszyłam kroku, myśląc, że pewnie Idzi już od dawna chrapie w swoim łóżku, a ja będę musiała wrócić do Inowłodza busem. Tylko, gdzie ten cholerny przystanek?

– Nareszcie jesteś. Myślałem nawet, że wyszłaś wcześniej, a ja cię nie zauważyłem.
– Czekałeś...
– Jasne. Chodź, tam zaparkowałem. – Objął mnie ramieniem. Miałam zaprotestować, ale powstrzymałam się, bo jego dotyk sprawił mi przyjemność i nie chciałam jej sobie odbierać.
– Dziewczyno, trzęsiesz się jak galareta – zauważył.
– A krowy? – spytałam.
– Co krowy?
– Nie mogą być bez opieki.
– Ach to... Zadzwoniłem do Staszka. Ma wszystko pod kontrolą.
– To dobrze. – Nie udało mi się powstrzymać ziewnięcia.

Z ulgą wsiadłam do ciepłego wnętrza samochodu i przymknęłam powieki. Nagle usłyszałam szczekanie. Otworzyłam oczy i spojrzałam w boczną szybę, za którą co rusz pojawiała się i znikała mordka Kaprysa. Mrugnęłam kilka razy, ale obraz nie znikał. Już jesteśmy w Inowłodzu? Tak szybko? – pomyślałam. Wtedy ktoś otworzył drzwi, a Kaprys momentalnie wskoczył mi na kolana i śmiesznie popiskując, zaczął lizać po twarzy.

– Nie chciałem cię budzić, ale psy zrobiły to za mnie. – Nasze pieszczoty przerwał Idzi, podając mi rękę. – Po prostu oszalały z radości.

Wysiadłam i od razu przywitałam się z Kajtkiem. Tak jak obiecałam Zygmuntowi, podrapałam psa za uszami i wyszeptałam:
– Twój pan niedługo wróci.

Pies zaskomlał i zaczął obwąchiwać moje dłonie.

– Chodźcie do domu – krzyknęła z ganku pani Hanna.

Przy filiżance pysznej kawy zdałam im relację z pobytu na SOR-ze. Zauważyłam, że gospodyni miała czerwone, opuchnięte powieki. Pewnie bidulka przepłakała całą noc. Teraz już byłam pewna, że Hannie zależy na moim Zygmuncie. Gdyby było inaczej musiałabym przemówić jej do rozumu. Nie ma lepszego mężczyzny niż mój przyjaciel. Nie ma i już. Posiedziałam jeszcze chwilkę, a później przeprosiwszy, poszłam na górę z zamiarem wzięcia prysznica. Nie dałam jednak rady; zwaliłam się do łóżka brudna i na dokładkę w ubraniu. Spać... Spać...

***
Obudziło mnie delikatne potrząsanie za ramię. Z trudem otworzyłam oczy. Nade mną stał Idzi. O, mamo, czy człowiek nie może mieć chociaż przez chwilę odrobiny prywatności – pomyślałam, ocierając strużkę śliny z kącika ust. Jasny gwint, spałam z otwartą japą i on to widział. Niech to szlag.

– Hania prosiła, żebym cię obudził. Powiem szczerze, że było to bardzo trudne zadanie. Spałaś jak kamień.
– Która godzina?
– Szesnasta.
– Co? O nie! Dlaczego pozwoliliście mi tak długo spać? – Zerwałam się na równe nogi. – Muszę jechać do Zygmunta.
– Spokojnie. Hania do niego pojechała.
– Tylko nie to. On nie chciał, żeby widziała go w takim stanie.
– Dzwoniła do mnie piętnaście minut temu i mówiła, że pan Zygmunt ucieszył się na jej widok.
– Jak on się czuje?
– Dobrze.
– Wykąpię się i jadę do szpitala. Muszę mu zawieźć piżamę i...
– Hania już mu zawiozła.

Ach tak, czyli nie jestem mu potrzebna. Klapnęłam z powrotem na łóżko.

– Jesteś zazdrosna? – spytał Idzi.
– Słucham?
– Zazdrosna o pana Zygmunta.
– Też wymyśliłeś. Zygmunt jest moim przyjacielem.
– A słyszałem, że dziadkiem. – Uśmiechnął się i znów dojrzałam rozbrajający dołeczek.
– Jeśli sama wszystko załatwiła, to dlaczego kazała mnie obudzić? – zapytałam nieco ironicznie. Cholera, jednak byłam zazdrosna.
– Bo dziś wracasz do Łodzi, tak?
– Mogę cię prosić, żebyś mnie zostawił?
– Jasne. Idę. – Będąc już w drzwiach, odwrócił się i zapytał ponownie: – Wracasz dziś do Łodzi?
– Powinnam, ale nie mogę zostawić Zygmunta. Zostaję.
– Spotkamy się wieczorem?
– Już jest prawie wieczór.
– Więc? – nie ustępował.
– Nie wiem, o której wrócę...
– Powiedz tylko tak albo nie? Ale lepiej to pierwsze.
– Tak – odpowiedziałam po chwili wahania
– Cieszę się. Na stole w kuchni pod kluczami od domu zostawiłem ci numer telefonu. A tak w ogóle – zawahał się – dobrze ci z rozczochranymi włosami. Poważnie. – Znów się uśmiechnął i dodał: – Wyglądasz tak... seksownie. – Spojrzał mi prosto w oczy i wyszedł.

Poszłam do łazienki i stanęłam przed lustrem. Też coś! Seksownie. Na co on sobie pozwala. Zygmunt w szpitalu, a ten tutaj o seksie, znaczy nie o seksie, ale... Nagle przypomniał mi się malarz pokojowy, ale zaraz przegoniłam jego obraz z głowy. Idzi jest inny. Chyba... Zaraz, zaraz, jeśli zostawił mi numer telefonu, był pewien, że się zgodzę na randkę. A to drań! Może jednak zostawił go w razie, gdybym potrzebowała pomocy – rozważałam i w końcu zdecydowałam, że jednak to drugie. Zerknąwszy jeszcze raz w lustro, stwierdziłam, że wyglądam jak czupiradło, więc Idzi po prostu się nabijał. I z tą niekorzystną dla mojego ego konkluzją weszłam w końcu pod prysznic.

Odświeżona zaczęłam szykować się do wyjścia, a wtedy zadzwonił Zygmunt.

– Cześć, dziecko – powiedział wesołym, silnym głosem, co mnie podniosło na duchu. – Gdzie jesteś?
– Cześć. Jeszcze w domu, ale właśnie się do ciebie wybieram.
– Haneczka zostanie ze mną do wieczora i przenocuje u syna, więc nie musisz przyjeżdżać.
– Nie muszę, ale chcę – odpowiedziałam urażona.
– Przecież dziś jeszcze wracasz do Łodzi, więc nie chciałem ci zajmować czasu.
– Dla ciebie zawsze mam czas, a Tomaszów i tak mam po drodze.
– Wiem, dziecko. Dobrze, to czekamy. Dam ci Hanię.
– Olga – odezwała się gospodyni – zamknij dobrze dom i furtkę. Idzi ma klucze. Obiecał zająć się psami, jak nas nie będzie.
– Nie ma takiej potrzeby. Zostaję.
– Zostajesz? A praca?
– Zadzwonię jutro i wezmę parę dni wolnego. Przecież nie zostawię Zygmunta.

W słuchawce zapanowała cisza.

– Halo! Coś się stało?
– Nie. Powiedziałam Zygmuntowi i się wzruszył.
– Już lepiej niech się nie wzrusza – rzuciłam sucho, ale w duchu odczułam zadowolenie; jednak nadal mnie potrzebował. – Jak on się czuje?
– Mówi, że świetnie. Nie wie, dlaczego go tu jeszcze trzymają.
– Przyjadę jutro, to się dowiem.
– Jednak jutro?
– Dziś już nie będę wam przeszkadzać. Niech go pani ode mnie ucałuje i powie, że przyjadę około dziewiątej.
– Dobrze. Do jutra. A Idzi i tak będzie przychodził.
– Dlaczego?
– Bo ty nie umiesz palić w piecu, a woda sama się nie ugrzeje. Słońce za słabo jeszcze świeci.
– A co to za problem dorzucić węgla? Bez przesady.
– Problem, nie problem, ale tak będzie bezpieczniej – stwierdziła i rozłączyła się.

***
Po rozmowie z Zygmuntem i Hanną niepokój o zdrowie mojego przyjaciela ociupinkę zelżał. Najbardziej na świecie chciałam jednak, aby Zygmunt był już w domu. Będę najszczęśliwszą osobą pod słońcem, kiedy wreszcie zabiorę go ze szpitala. Zadbam o odpowiednią dietę, dopilnuję, żeby brał leki, zażywał ruchu, ale się nie przemęczał. Chyba że... Chyba że to wszystko zrobi za mnie Hanna. Cóż... Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Zygmunt przecież nie ukrywał swoich uczuć i zamiarów względem Hanny, a ja mu w tym sekundowałam, więc o co mi teraz chodzi? Nareszcie będzie miał swoje życie, a nie tylko przejmował się moim. A że zostanę sama, bo psy pewnie też pójdą za nim, nic nowego. Nie pierwszy raz zostanę porzucona.

Zeszłam na dół, żeby pożalić się psom, dopóki jeszcze miałam ku temu okazję. Przywitały mnie entuzjastycznie. Dosypałam im karmy do misek i uzupełniłam wodę. Zdecydowałam, że zaraz pójdziemy na długi spacer, a po powrocie od razu się położę; cały czas odczuwałam lekkie znużenie. Poza tym muszę nabrać sił na rozmowę z szefem. Byłam przekonana, że nie przyjmie dobrze mojej kilkudniowej nieobecności. Wyjadę z Inowłodza dopiero wtedy, kiedy stan zdrowia Zygmunta się poprawi. To nie ulegało żadnej wątpliwości.

Musieliśmy jednak skrócić spacer, ponieważ zaczął padać deszcz i ogólnie było zimno jak diabli, przynajmniej mnie. Zupełnie nie miałam ochoty na spotkanie z Idzim, więc postanowiłam wykręcić się bólem głowy. Takie niewinne kłamstwo, zresztą nie pierwsze i nie ostatnie w moim pokręconym życiu. Ku mojemu zdumieniu Idzi przełknął je bez słowa sprzeciwu; poczułam się nieco urażona jego obojętnością. Nie nalegał, nie zaoferował opieki, pomocy. Oczywiście nie wyraziłabym zgody, ale na pewno sprawiłoby mi to przyjemność. Po prostu sama nie wiedziałam, czego chcę, więc najlepiej na razie przestać myśleć o Idzim i iść spać. Za krótko go znam, a co nagle to po diable, jak mawia moja mama. Chociaż nie cytowała tego przysłowia, kiedy zdecydowała się poślubić Karola. A propos mamy... Powinnam do niej zadzwonić, ale to też odłożyłam do jutra.

***
Zamiast zasnąć jak kamień, przewracałam się z boku na bok, a moje myśli krążyły od Zygmunta, poprzez mamę i Jacka, do Idziego i Wojciecha. Spróbowałam odgonić je, czytając i rzeczywiście problemy Dziewczyny z Bagien wciągnęły mnie tak bardzo, że kotłowanina w głowie ustała. Nie zasnęłam jednak aż do rana. O ósmej zadzwoniłam do szefa, który na wieść o mojej nieobecności najpierw zaniemówił, a później zaczął wrzeszczeć, że co ja sobie wyobrażam, że nie dlatego dał mi podwyżkę, żebym teraz brała wolne z byle powodu. I tu ja wpadłam we wściekłość. Z byle powodu?! Jak on śmie? Zareagowałam zdecydowanie za ostro. Znów przydałaby się machina do cofania czasu. Ech... Teraz sprawy stanęły na ostrzu noża.

– Ostrzegam – zaczął szef głosem zimnym jak stal – ostrzegam, że jeśli pani za pół godziny nie stawi się w firmie, nie będę miał żadnych skrupułów, żeby panią zwolnić. Żadnych – podkreślił. – Rozumiemy się?

Nie odpowiedziałam, bo nawet gdybym chciała, nie mogłabym być w firmie w tym czasie. Teleportacja ludzi jest możliwa tylko w świecie science fiction.

– Jest pani tam?
– Tak. Nie przyjadę. Nie mogę.
– A więc nie przyjedzie pani?

Czyżbym nie mówiła zbyt wyraźnie? – pomyślałam, a głośno potwierdziłam swoją decyzję.

– W takim razie po powrocie będzie czekało na panią wymówienie. Zawiodłem się na pani, Olgo. Żegnam.

I tym sposobem zostałam bezrobotna. W sumie nie ma tego złego... Myślałam o zmianie pracy, więc teraz mam ku temu idealną sposobność. Najpierw jednak muszę postawić przyjaciela na nogi.
Po wyprowadzeniu i nakarmieniu psów pojechałam do szpitala.
Przy pustym łóżku siedziała pani Hanna.

– Gdzie Zygmunt? – spytałam wystraszona.
– Witaj, Olgo. Syn mnie przywiózł w drodze do pracy – powiedziała, jakby przepraszająco.
– Gdzie Zygmunt?!
– Robią mu echo serca.
– Aha. – Odetchnęłam z ulgą. – A jak on się czuje?
– Świetnie. Oddycha swobodnie i nie narzeka na żaden ból, nawet kręgosłupa. – Uśmiechnęła się do mnie.
– Zaraz pójdę porozmawiać z lekarzem – stwierdziłam.
– Lepiej po badaniu.
– Tak. Ma pani rację.
– Jesteś zdenerwowana – stwierdziła.
– Jestem. Chyba to nie jest dziwne, prawda?
– Tak – odpowiedziała. – Nie jest. – Muszę ci coś powiedzieć.
– Słucham.
– Planujemy z Zygmuntem wspólną przyszłość.
– Trudno tego nie zauważyć.
– Pewnie sądzisz, że to za szybko. Ale na co mamy czekać? W naszym wieku trzeba szybko podejmować decyzje i nie oglądać się za siebie.
– Tylko że Zygmunt jest chory. Będzie potrzebował opieki.
– A ja to zdrowa jestem? Też mam różne choróbska. Razem będziemy się leczyć.
– Zamierza pani zamieszkać w Łodzi?

Nie doczekałam się jednak odpowiedzi, bo pielęgniarka przywiozła Zygmunta.

– Jesteś, dziecko – przywitał mnie, otwierając szeroko ramiona.

Przytuliłam się do niego delikatnie.

– Mocniej – zażądał. – Nie jestem z porcelany.
– Jak się czujesz? – zapytałam, próbując opanować wzruszenie.
– Świetnie. A jaką mam opiekę! – Spojrzał czule na Hannę. – Teraz będę żył aż do śmierci. – Zaśmiał się, gładząc mnie po dłoni.
– Cieszę się, że jesteś w dobrym humorze, ale wolałabym znać więcej szczegółów. – Ruszyłam w stronę wyjścia.
– Takie są szczegóły, że będę musiał być pod stałą kontrolą i brać leki.
– Tyle to i ja wiem. – Wyszłam z pokoju, żeby poszukać lekarza.

Pielęgniarka wskazała mi gabinet, ale poleciła poczekać, bo doktor został wezwany na konsultację. Zaczęłam rozmyślać o tym, co mi powiedziała Hanna.

– Dzień dobry. Pani do mnie? – Podniosłam głowę i zobaczyłam postawnego blondyna w okularach.
– Chyba tak – odpowiedziałam niepewnie. – Pan doktor Jabłoński?
– Tak. – Spojrzał na zegarek. – W jakiej sprawie?
– W sprawie dziadka, Zygmunta Bernacika.
– Więcej będę mógł powiedzieć po koronarografii?
– Słucham? Po czym?

Pan doktor wyjaśnił mi w przystępnych słowach na czym polega ten zabieg i dodał:

– W zależności od obrazu tętnic wieńcowych, zdecyduję o dalszym postępowaniu. Jeśli w naczyniach nie będzie istotnych zwężeń, zabieg skończy się na koronarografii, ale po zapoznaniu się z wynikami badań pani dziadka raczej bym na to nie liczył.
– Co to znaczy?
– Prawdopodobnie będzie trzeba przeprowadzić angioplastykę.

Boże, co to jest? – przemknęło mi przez głowę, a głośno zapytałam:

– Czy... czy istnieje jakieś niebezpieczeństwo przy zabiegu?
– Ryzyko zawsze istnieje, ale naprawdę jest minimalne. Nieproporcjonalne do korzyści. Rozmawiałem już z panem Zygmuntem i bez oporów wyraził zgodę na zabieg. Wykonam go jutro. Pani wybaczy – znów zerknął na zegarek – obowiązki wzywają.
– Oczywiście. Dziękuję.

Od tych wszystkich informacji zakręciło mi się w głowie. Klapnęłam na pierwsze z brzegu krzesło stojące pod gabinetem. Musiałam ochłonąć. Pierwszy raz od dłuższego czasu naszła mnie chęć na drinka i to niejednego. Obiecałam sobie, że po powrocie do Inowłodza kupię w synagodze coś mocniejszego. Nalewka Hanny była co prawda pyszna, ale zdecydowanie za słodka. Po chwili zganiłam się za rozważania o alkoholu, bo przecież teraz powinnam myśleć jedynie o Zygmuncie i to na trzeźwo. Wstałam i noga za nogą powlokłam się do pokoju, gdzie w najlepsze gruchały dwa gołąbki.

– Co tak długo, Olguś? Upewniłaś się, że będę żył aż do śmierci? – Zygmunt był w znakomitym humorze. Powinno mnie to cieszyć, ale byłam na niego zła. Wydał mi się lekkomyślny.
– Dlaczego mnie nie uprzedziłeś, że zgodziłeś się na koronarografię?
– A... Na to? Doktor nam wszystko wytłumaczył i stwierdziliśmy, że to jest szansa na lepsze życie. Dlaczego z niej nie skorzystać, prawda, kochanie? – Podniósł do ust dłoń Hani i delikatnie pocałował.

Doprawdy stali się jednym organizmem, co było dość irytujące. ...liśmy to, ...liśmy tamto. Zupełnie jakbym widziała mamę i Karola. Moje zdanie nie miało już dla Zygmunta żadnego znaczenia.

– Oczywiście – odpowiedziała Hanna. – Mój kuzyn to miał – zwróciła się do mnie – i coś tam jeszcze, ale nie pamiętam. W każdym razie czuje się wspaniale. Przepchnęli mu żyły i po krzyku. Ma już osiemdziesiąt lat, a niejednego młodszego by przeskoczył.
– No widzisz, dziecko. Nie smuć się. Wszystko będzie dobrze. Teraz jedź do domu i zajmij się sobą, bo nie najlepiej wyglądasz. Zadzwonię, kiedy będzie po wszystkim. Doktor powiedział, że po zabiegu szybko wyjdę. No, co z tobą? Zaniemówiłaś? To do ciebie niepodobne. – Roześmiał się, a Hanna mu zawtórowała.

Cóż było robić. Poszłam sobie, ale oczywiście zapowiedziałam, że i tak jutro przyjdę. Zygmuntowi zwilgotniały oczy. Byłam pewna, że odczuwa strach, tylko wstydzi się tego okazać.
.
Ostatnio zmieniony 19 grudnia 2022, 14:09 przez Gelsomina, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18291
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XV)

Post autor: elafel »

Przeczytam wieczorkiem - ale to chyba część XXV , a nie XV

Ela

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6015
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XV)

Post autor: Gelsomina »

elafel pisze: 19 grudnia 2022, 14:02 Przeczytam wieczorkiem - ale to chyba część XXV , a nie XV
Nie chyba, a na pewno. Pomyliłam się.
Dziękuję, Elu i miłej lektury.
Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18291
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXV)

Post autor: elafel »

Tak szybko przeczytałam, a wydawało mi się, ze opowiadanie jest długie. I co dalej, tak tradycyjnie zapytam i jak zwykle cierpliwie poczekam na kolejny odcinek.
Dobrze, że Zygmunt jest solidnie zaopiekowany i od strony lekarzy i kochających go kobiet. Mam nadzieję, że szybko wróci do domu w dobrej formie. Trochę się obawiam, że pani Hania go ukradnie i Olga zostanie znowu sama. Może coś zaiskrzy z Idzim? Może?
Ale się wkręciłam.

Ela

Awatar użytkownika
jaga
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3071
Rejestracja: 19 października 2019, 10:36
Lokalizacja: lubuskie
Złotych Pietruch: 5
Srebrnych Pietruch: 6
Brązowych Pietruch: 10
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 7
Najlepsza proza: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXV)

Post autor: jaga »

Dobrze, że nie podzieliłaś opowiadania, straciłoby na podzieleniu.
Akcja toczy się w szpitalu i wokół Pana Zygmunta.
Olga troszeczkę zniesmaczona zazdrością o przyjaciela.
No cóż nie dziwię się, jest to w zasadzie miłość rodzicielska.
Przysposobiła sobie dziadka i walczy o jego uczucia
zamiast pomyśleć o swoich. Poniekąd i Pan Zygmunt czuje
miłość z każdej strony, dlatego mokre ma oczy ze wzruszenia.

Ciekawie opisujesz
Ostatnio zmieniony 19 grudnia 2022, 20:04 przez jaga, łącznie zmieniany 1 raz.
jaga
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19876
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXV)

Post autor: Dany »

Dlaczego te odcinki są takie ... krótkie?

Myślę, że szef Olgi, jednak jej nie zwolni, bo przecież on też się w niej podkochuje, choć chyba w niezbyt czystych zamiarach. A koronografia wcale nie jest tala bezpieczna. Też drżałam, jak mąż miał robioną, bo właśnie zmarła moja znajoma w czasie tego zabiegu. Mam nadzieję, że nie uśmierciłaś tego przemiłego bohatera.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18291
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXV)

Post autor: elafel »

Koniec miesiąca, utwór przenoszę do odpowiedniego działu. Tam też można czytać, komentować i odpowiadać na komentarze.
Pozdrawiam :)

Ela

Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19876
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXV)

Post autor: Dany »

Gelski - a gdzie cd.? Już za chwilę będzie miesiąc, jak położyłaś pana Zygmunta w szpitalu. Co dalej??

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6015
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXV)

Post autor: Gelsomina »

Dany pisze: 14 stycznia 2023, 23:03 Gelski - a gdzie cd.? Już za chwilę będzie miesiąc, jak położyłaś pana Zygmunta w szpitalu. Co dalej??
Mam problemy z komputerem. Pozdrawiam :)
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19876
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXV)

Post autor: Dany »

Poczekam :)

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

ODPOWIEDZ