Zapraszamy do głosowania na Wiersz Miesiąca II/24

Rozpoczynamy anonimowo konkurs - opowiadanie w temacie: "Zasłyszane opowieści"

Rozpoczynamy anonimowo konkurs- DRABBLE - w temacie "Telefon"

O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVI)

Moderator: Redakcja

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVI)

Post autor: Gelsomina »

Rozdział XIII

Nowy etap w życiu Zygmunta zakłóciła choroba. Wiedziałam jednak, że mój przyjaciel jest silny, ma niezwykłą chęć do życia i już z niejednej opresji wyszedł cało. Wierzyłam święcie, iż tym razem też tak będzie. Zygmunt miał teraz wsparcie moje i Hanny, dwóch kobiet, które go kochają, snuł także plany i marzenia co do przyszłości. One muszą się spełnić, muszą i już. Zasłużył na to. Dość już przeszedł.

Znów pomyślałam o tacie, który poddał się chorobie. Dlaczego? Nie mogłam tego pojąć. Przecież był otoczony miłością i zawsze mógł liczyć na opiekę, pomoc czy po prostu zwykłe trzymanie za rękę w ciężkich chwilach.

Zygmunt też ukrywał przede mną dolegliwości. Doprawdy, trudno stwierdzić, na co liczył. Chyba na cud. Z jednej strony pragnienie życia, miłości, a z drugiej lekceważenie sygnałów, jakie wysyła organizm. Zadziwiające, że można popaść w takie skrajności. Gdy Zygmunt wróci do domu, będę musiała z nim o tym porozmawiać. Może wytłumaczy swój tok myślenia i dzięki temu zrozumiem również postępowanie taty. Może...

Teraz postanowiłam przejść się po Tomaszowie. Do tej pory bywałam w nim jedynie przejazdem, więc warto byłoby to zmienić. Ze względu na psy nie mogłam jednak zabawić zbyt długo. Na początek zatem musiał wystarczyć krótki spacer, a na dłuższą wycieczkę na pewno jeszcze znajdę czas. Nagle przypomniałam sobie wiersz Tuwima:

A może byśmy tak, jedyna,
wpadli na dzień do Tomaszowa?
Może tam jeszcze zmierzchem złotym
ta sama cisza trwa wrześniowa...


Ewa Demarczyk pięknie to zaśpiewała. Zaczęłam nucić pod nosem i jakoś lżej zrobiło się na sercu. Doszłam do placu Tadeusza Kościuszki i, usiadłszy na ławce, sięgnęłam po telefon, żeby sprawdzić pocztę, a później zrobić parę fotek.

– Olga?

Uniosłam głowę. Wojciech na pewno nie obdarzyłby mnie nawet cieniem uśmiechu, więc tym razem nie mogło być mowy o pomyłce. Poza tym był przecież w Łodzi, u swojej ukochanej. Zatem przede mną stał Idzi i uśmiechał się od ucha do ucha. W czarnym golfie, rozpiętym szarym płaszczu i z potarganymi przez wiatr włosami wyglądał zabójczo. Nie mogłam przestać się na niego gapić.

– Cześć. Co tu robisz? – spytał, siadając tuż obok mnie.
– A ty? – Poczułam skrępowanie jego bliskością i odsunęłam się nieznacznie.
– Mieszkam tu. Myślałem, że Hanna ci powiedziała. – Znów zmniejszył odległość między nami.
– Tak, ale przecież miałeś pilnować gospodarstwa brata.

Idzi spochmurniał na te słowa.

– Plany się zmieniły. Wojciech wrócił i to nie sam.
– O. – Zdobyłam się tylko na taki komentarz, bo rozpraszało mnie ciepło bijące od ciała Idziego i zapach... żywicy i drewna jak z tartaku w Inowłodzu.
– Teraz się niestety spieszę. – Wstał z ławki, a ja od razu poczułam zimno i zawód. – Jeśli chcesz opowiem ci wieczorem.
– Przyjedziesz do Inowłodza?
– Jeśli chcesz – powtórzył i spojrzał na mnie wyczekująco.
– Tylko nie za późno – odpowiedziałam.
– Jasne. Postaram się o dziewiętnastej. Przyjechałaś busem? Podwieźć cię do przystanku?
– Nie. Mam samochód.
– To do wieczora.

Nim odszedł energicznym krokiem, posłał mi uśmiech. Mogłam znów, choć przez chwilę, podziwiać urocze wgłębienie w jego policzku. Patrzyłam za Idzim, a kiedy zniknął mi z oczu, głośno westchnęłam i wzięłam się do fotografowania pomnika Kościuszki i zabytkowych kamienic. Drogę powrotną spędziłam na rozmyślaniu o szarmanckim weterynarzu. O nieokrzesanym facecie od krów niestety też. Z wyglądu na pierwszy rzut oka byli prawie identyczni, ale pod względem charakterów bardzo się różnili. Jednakże, jeśli chodzi o tego drugiego, musiałam przyznać, że nadal mnie intrygował, mimo iż jego zachowanie wołało o pomstę do nieba, i na dokładkę był zajęty. W końcu dałam sobie reprymendę za to, że myślę o facetach, kiedy mój przyjaciel leży w szpitalu. Teraz najważniejszy był Zygmunt i jego sprawy sercowe, moje mogły poczekać. Zresztą wątpiłam, czy warto w ogóle zawracać sobie głowę znajomością z Idzim. Mieszkamy w różnych miastach, co prawda nieoddalonych zbytnio od siebie, ale każdego z nas coś tam trzyma – jego klinika, mnie... Właśnie. Co? A może kto? Mama? Nie. Przecież ona jest szczęśliwą mężatką i znakomicie sobie radzi beze mnie. Zygmunt? Przypuszczałam, że zostanie w Inowłodzu. Hanna nie odpowiedziała mi na pytanie o przeprowadzkę, ale kto chciałby opuszczać tak spokojne miejsce jak ta malownicza wieś? Na pewno nie ktoś dobiegający siedemdziesiątki, kto spędził tu całe dotychczasowe życie. Cóż... Jeśli dłużej się zastanowić i spojrzeć prawdzie w oczy, nie miałam też żadnych innych przyjaciół, a ze znajomymi utrzymywałam jedynie sporadyczne kontakty. Gdy odejdzie Zygmunt, a z nim psy, będę samotna jak palec. Zostanie mi tylko praca... Praca? Przecież już jej nie mam. Zostałam wylana. To był jednak najmniejszy problem, a nawet plus, czyli motywacja do rozpoczęcia nowego, ciekawszego rozdziału. Mieszkanie? Domy? Te mogę sprzedać lub wynająć. I tak przestało podobać mi się sąsiedztwo. Na samą myśl, że mogłabym spotykać w parku spacerującego z rodziną Jacka, dostawałam gęsiej skórki. Może jeszcze któregoś dnia przyszliby z wizytą? Niech to szlag, że też to właśnie oni musieli zamieszkać w domu Małego Księcia. Pech i niesprawiedliwość losu. Summa summarum aktualnie, poza wątkiem sentymentalnym, nic mnie w Łodzi nie trzymało. Bądź co bądź było to moje rodzinne miasto, w którym się urodziłam i mieszkałam już dwadzieścia osiem lat. Zresztą to, że Idzi przypadł mi do gustu i być może ja jemu też, nie świadczyło o naszej wspólnej przyszłości. Hola, hola, dziewczyno. Zwolnij. Poza tym najpierw musiałam wyrzucić z głowy Wojciecha. Gbur, cham, prostak i podrywacz, a jednak coś mnie do niego ciągnęło, wbrew rozsądkowi. Po uświadomieniu sobie tego, wściekłam się na siebie. Wiedziałam przecież, że on szaleje za piękną aktorką. Nadal pogrążona w niewesołych myślach, wsiadłam do samochodu.

***
Po powrocie zastałam otwartą furtkę i mocno mnie to zaniepokoiło. Klucze do domu, oprócz mnie, miał tylko Idzi, a jego przecież spotkałam w Tomaszowie. Zostawiwszy samochód przed bramą, uzbrojona w gaz pieprzowy, ruszyłam do domu. Oby tylko psom nic się nie stało – myślałam. Kajtek, co prawda jest duży, ale ufny i spolegliwy, natomiast waleczny Kaprys z pewnością pokiereszował włamywaczowi łydki. A jeśli został przez niego kopnięty? Ja nigdy bym czegoś takiego zwierzęciu nie zrobiła, ale ktoś, kto wchodzi pod nieobecność gospodarzy do ich domu, na pewno nie miał takich skrupułów. Pokonałam schodki i stanęłam przed drzwiami wejściowymi, które akurat w tym momencie się otworzyły. Bez wahania psiknęłam w szparę gazem i odskoczyłam na bezpieczną odległość.

– Cholera. Co jest? – Usłyszałam męski głos.

Wtedy, ujadając radośnie, wypadły psy. Odetchnęłam z ulgą na ich widok. Zaraz za nimi wybiegł na ganek kaszlący wysoki mężczyzna. Na wszelki wypadek naszykowałam się do ponownego ataku.

– Zwariowała?

Wtedy go poznałam. To był Wojciech.

– Co pan tu robi?
– Jak to co? – Znów zaniósł się kaszlem. – Dołożyłem do pieca.
– Przepraszam, nie wiedziałam. Myślałam, że to złodziej. Skąd ma pan klucze?
– Jak to skąd? Idzi mi przekazał. – Głośno odchrząknął. – Poza tym w Inowłodzu nie ma złodziei. Chyba że przyjezdni. – Zmierzył mnie wzrokiem. – Ma szczęście, że nie prysnęła mi prosto w twarz.

To raczej ty masz szczęście – pomyślałam. Rzeczywiście zbyt nisko wycelowałam. Miałby nieokrzesaniec za swoje. Natomiast głośno powiedziałam:

– Trzeba wywietrzyć dom.
– Niech wietrzy – powiedział, zdejmując koszulkę.

O, mamo. Co za ciało! Wojciech wyglądał, jakby wyszedł spod dłuta Michała Anioła.

– Miała wietrzyć dom, a nie gapić się na mnie.

Pierwszy raz zobaczyłam Wojciecha uśmiechniętego. Teraz podobieństwo do Idziego było jeszcze bardziej uderzające.
Bez słowa weszłam do przedpokoju, wcześniej zakrywszy usta apaszką. Część zajmowana przez Hannę była zamknięta na klucz. Pobiegłam zatem na górę i otworzyłam balkon w kuchni, a później w znajdującym się po drugiej stronie pokoju Zygmunta. Zablokowałam drzwi, aby nie trzaskały pod wpływem przeciągu. Jeszcze tego by brakowało, żebym wytłukła wszystkie szyby.
Gdy wyszłam na podwórko, psy hasały w najlepsze, ale Wojciecha już nie było. I bardzo dobrze – pomyślałam. I wcale się na niego nie gapiłam. Też coś. Ledwie rzuciłam okiem.

– Koszulkę zostawiłem na schodach. – Dobiegł mnie głos zza płotu. – Kurtka wisi na wieszaku. Radzę jeszcze dziś zrobić pranie. I jeszcze jedno. Jeśli się przeziębię, będzie mnie musiała doglądać.

Wojciech wybuchnął śmiechem i zniknął za stodołami.

Akurat. Przeziębi się. Jest przecież ze dwadzieścia stopni. Poza tym, co to za zwracanie się do kobiety w trzeciej osobie. W Łodzi chyba inaczej mówił. Już ja go doglądnę. A gdzie jego ukochana? Czyżby w końcu przejrzała na oczy? Przypomniałam sobie słowa Idziego, że Wojciech wrócił, ale nie sam. Jeśli nie sam, wiadomo, że z nią, więc po prostu się ze mnie nabija. Co za typ! Szkoda tylko, że Bóg obdarzył go taką atrakcyjnością. Wróciłam do przedpokoju po jego kurtkę i razem z koszulą, powiesiłam na poręczy schodów. Niech sobie te łachy jutro zabierze.

– Idziemy na spacer – krzyknęłam do psów.

Miałam nadzieję, że nim wrócimy, zapach gazu zdąży się ulotnić. Nie rozpyliłam go przecież tak wiele – dodałam sobie otuchy. Wzięłam smycze i zamknąwszy drzwi, gwizdnęłam na Kajtka i Kaprysa. Nim poszliśmy, wprowadziłam jeszcze samochód na podwórko.
Po drodze zadzwoniłam do Zygmunta. Oczywiście od razu zapewnił mnie, że czuje się znakomicie. Akurat nie było obok niego Hanny – syn po nią przyjechał i zabrał na obiad.

– Nie patrzy krzywo na przyszłego ojczyma? – zapytałam.
– Chyba nie. – Zygmunt parsknął śmiechem. – Albo dobrze ukrywa swoją niechęć. Ogólnie sprawia wrażenie sympatycznego, a przede wszystkim widać, że troszczy się o matkę.
– Może Hanna nie powiedziała mu jeszcze o swoich planach.
– Coś tam napomykała.
– Napomykała? – zapytałam zdziwiona.
– Oj, dziecko. Wiesz, jak to jest z synami. Oni są zazdrośni o matki.
– Nie wiem, ale żeby nie było z tego później kłopotów. Zresztą teraz ważne jest jedynie twoje zdrowie.
– Będzie dobrze, zaufaj staremu. Jestem w dobrych rękach.
– Pewnie. Boisz się jutrzejszego zabiegu?
– Głupi by tylko się nie bał, ale jak trzeba to trzeba, prawda?

Przytaknęłam, choć sama czułam niepokój i strach, wyobrażając sobie Zygmunta na stole zabiegowym i na myśl o ewentualnych powikłaniach. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, ale już nie poruszaliśmy tematu koronarografii. Nie powiedziałam mu o pechowym zdarzeniu z Wojciechem w roli głównej, choć pewnie by go to rozbawiło. Na pewno facet od krów nie omieszka naskarżyć na mnie Hance, więc i tak, prędzej czy później, ta wiadomość dotrze do Zygmunta. Nim się pożegnaliśmy, zapytał, czy dzwoniłam do mamy. Kiedy zaprzeczyłam, stwierdził, że mam to zrobić jak najprędzej.

– Tylko nie bądź dla niej zbyt surowa. Pamiętaj, Olguś.

Znów w myślach podziękowałam Wiesławie, że dzięki jej intrydze poznałam Zygmunta, dobrego i mądrego człowieka. Nie dorastałam mu do pięt z tą swoją zazdrością i ciągłym użalaniem nad własnym losem. Cieszyłam się, że mimo mojego paskudnego charakteru trwał przy mnie i nigdy nie zawiódł. Po prostu miałam szczęście.

Gdy dotarliśmy nad rzekę, puściłam psy wolno, a sama usiadłam na ławce przy Tamce. Postanowiłam, że latem wybiorę się na spływ kajakowy. W zeszłym roku niestety nie popłynęłam, choć nawet to rozważałam. Zabrakło czasu, a może ochoty... Na początek wybiorę łatwą trasę Tomaszów – Spała – Zakościele. Czytałam, że to jakieś trzy, najwyżej cztery godziny, więc bez problemu dam radę. Może i Zygmunt ze mną popłynie, jak już go w tym szpitalu postawią na nogi. Podniósłszy się z ławki, ruszyłam na spacer brzegiem rzeki. Psy pobiegły moim śladem. Widoczna w oddali wieża kościółka świętego Idziego na tle błękitnego nieba prezentowała się malowniczo. Ciekawe, czy właśnie na cześć patrona tego kościoła, czyli świętego Idziego, brat Wojciecha otrzymał imię?

W drodze powrotnej wstąpiłam do synagogi, żeby kupić coś do jedzenia i do picia. Musiałam się przygotować na wizytę Idziego. Niestety przesadziłam z zakupami i co chwila przystawałam, stawiając siaty na ziemi. Kaprys i Kajtek za każdym razem lizały mnie po rękach, jakby chciały w ten sposób wyrazić współczucie. Jasny gwint, mogłaś zaczepić o synagogę, wracając z Tomaszowa i byłoby po sprawie – wyrzucałam sobie w myślach, jednocześnie masując obolałe palce, pokiereszowane przez rączki plastikowych reklamówek. A pomyśleć, że w domu zostały miłe w dotyku, bawełniane torby, które ofiarowała mi Hanna. Na każdej nadrukowana została grafika przedstawiająca wejście do zrekonstruowanego zamku Kazimierza Wielkiego i napis Inowłodzkie Klimaty. Niestety o torbach pomyślałam dopiero teraz. A szkoda, bo może ich rączki nie zostawiłyby na moich dłoniach czerwonych pręg i... nie urwałyby się. Niech to szlag.

– Kłopoty?

Uniosłam głowę. Wojciech... tym razem jednak całkowicie ubrany i trzymający kierownicę starego roweru.

– Właśnie przejeżdżałem i widzę, że kobieta się męczy, więc... Może pomóc? – zapytał z ironicznym uśmiechem, uchylając ronda czarnego kapelusza.
– Obejdzie się – odpowiedziałam niegrzecznie. Gentelman. Też coś.
– Jak sobie chce – odpowiedział, wskoczył na rower i odjechał.

Przez chwilę wsłuchiwałam się w skrzypienie wiekowego wehikułu, a później powiązawszy na pęki zerwane uchwyty, zebrałam wszystkie siły i ruszyłam z kopyta do domu. Dam radę, dam radę i już – dyszałam. I dałam. Rozpierała mnie duma, że odmówiłam facetowi od krów. Niech sobie nie myśli, że łodzianki to słabe kobietki. Przeciwnie, są silne, samodzielne, samowystarczalne. Jak ja. O!
Po powrocie długo jeszcze czułam lekki ból w dłoniach i przedramionach, ale było warto, żeby utrzeć nos kowbojowi. Chociaż... On pewnie miał właśnie w nosie moje poświęcenie. Nim wzięłam się za szykowanie kolacji, wyrzuciłam z psich misek karmę i wymywszy je, nasypałam świeżej. Zapach gazu na szczęście nie był już wyczuwalny. Poszłam na górę, żeby posprzątać w kuchni, a kiedy już błyszczała, wypakowałam zakupy. Postanowiłam, że zrobię spaghetti bolognese, bo było szybkie i łatwe do przyrządzenia. Talentów kulinarnych mi nie brakowało, ale odkąd w moim życiu zagościł Zygmunt, nieco wyszłam z wprawy. Zapach smażonej cebuli, czosnku i mięsa sprawił, że poczułam okrutny głód i uświadomiłam sobie, że nic nie jadłam od rana, a już dochodziła osiemnasta. Tyle wytrzymałam, wytrzymam jeszcze trochę. Dorzuciłam do mięsa, oczywiście drobiowego, pomidory z puszki, dolałam przecieru pomidorowego i podlawszy bulionem zrobionym z kostki, przykryłam patelnię. Teraz czas, abym przede wszystkim zadbała o swój wygląd.
Punktualnie o dziewiętnastej przyjechał Idzi.

– Nie mam złych zamiarów – powiedział, kiedy uchyliłam drzwi i podniósł ręce w geście poddania.

Czyli już rozmawiał z bratem. Istniało ryzyko, że wieści o moim napadzie z gazem w ręku trafią na pierwsze strony gazet.

– Rzeczywiście bardzo śmieszne. – Nadąsałam się.
– A żebyś wiedziała. Nic mnie od dawna tak nie rozbawiło. Świetnie go załatwiłaś. Ostatnio rozmowy z nim przyprawiają mnie o wściekłość, ale kiedy opowiedział mi... – zachichotał – opowiedział mi o... – ryknął śmiechem – o...
– Wiesz, co? Chodźmy na górę. Umieram z głodu.

Idzi wziął głęboki oddech i powiedział:

– Ja też. Od rana nic nie jadłem.
– To jest nas dwoje.

Poprowadziłam Idziego na górę. Po chwili przybiegł Kaprys, a za nim powoli podążył Kajtek, który ostatnio trochę schudł, a przez to zyskał na sprawności. Była to zasługa poleconej przez weterynarza karmy i braku resztek z pańskiego stołu. Kategorycznie zabroniłam Zygmuntowi dokarmiać Kajtka.

– Twoje psy wyglądają świetnie. Błyszcząca sierść, wesołe oczy. Widać, że po prostu je kochasz – stwierdził Idzi, drapiąc za uszami Kaprysa.
– Jak ich nie kochać? Są wspaniałe.
– Ty jesteś wspaniała – powiedział, czym sprawił, że wpadłam w konsternację.
Zupełnie nie byłam gotowa na komplementy. Od rozstania z Jackiem, pomimo kilku randek, których doświadczyłam w międzyczasie i końskich zalotów malarza pokojowego, zdziczałam, jeśli chodzi o bliższe kontakty z mężczyznami.
– Trochę niepokoję się o Kajtka – zmieniłam temat – bo jednak starość zaczyna mu doskwierać.
– Taka kolej rzeczy. – Posmutniał na moment. – Ale nie należy zbytnio wybiegać w przyszłość i martwić się na zapas. Przy takiej opiece na pewno jeszcze długo będzie ci towarzyszył.
– Obyś miał rację.
– W końcu ciut się na tym znam. – Uśmiechnął się. – Jeśli chcesz, wpadnij z psami do kliniki, jutro albo pojutrze. Zrobimy im kompleksowe badania.
– One nie znoszą wizyt u weterynarza. Poza tym mają swojego pana doktora w Łodzi.
– Okej. Nie zamierzam wchodzić w czyjeś kompetencje.
– Przepraszam. Nie o to mi chodziło. Chętnie skorzystamy z zaproszenia, ale gdy już Zygmunt wróci ze szpitala.
– Wiesz, kiedy to mniej więcej nastąpi?
– Może nawet w tym tygodniu.
– To wspaniale. Hania bardzo przeżyła jego chorobę.

Hania? A ja to nie? – oburzyłam się w myślach, po czym głośno i dobitnie powiedziałam:

– Obie to przeżywamy.
– Jasne. – Tym razem Idzi wyglądał na zmieszanego.
– Zapraszam do stołu.
– Dzięki. Uwielbiam spaghetti.
– Otwórz wino – powiedziałam, stawiając na stole solidne porcje parującej potrawy.
– Już się robi. Niestety ja muszę odmówić. Prowadzę.
– Myślałam, że przenocujesz u brata?
– W życiu. – Idzi spojrzał na mnie oburzonym wzrokiem. – Dość mi nerwów napsuł.

Byłam ciekawa, co ten Wojciech znowu wymyślił, ale najpierw musiałam zaspokoić głód. Zapach i widok spaghetti sprawił, że moje ślinianki zaczęły pracować jak oszalałe. Idzi też co rusz przełykał ślinę.

– Jedzmy – zakomenderowałam i zaczęliśmy pałaszować, aż nam się uszy trzęsły.

Po drugiej dokładce nareszcie poczułam, że jestem najedzona, a nawet przejedzona. Wzięłam łyk wina i z lubością przymknęłam powieki. Tego mi było trzeba – ciepłego posiłku i procentów. Od razu lepiej.

– Niezbyt wygodne te stołki – stwierdził Idzi. – Może byśmy przenieśli się na coś wygodniejszego. – Spojrzałam na niego podejrzliwie. – Znaczy... znaczy na krzesła albo fotele – dodał.
– W moim pokoju jest tylko jeden fotel, a u Zygmunta dwa krzesła, ale chyba bardziej niewygodne niż te stołki.
– Aha. W takim razie zostańmy, gdzie jesteśmy.
– To teraz opowiadaj, co ten twój brat nawywijał. – Pociągnęłam kolejny łyk wina. Było znakomite.
– Nie przepadasz za Wojciechem?
– Aż tak to widać?
Oboje się roześmialiśmy.
– No!
– Nie gniewaj się, ale uważam go za wyjątkowego gbura – powiedziałam, a w myślach dodałam: wyjątkowo atrakcyjnego gbura.
– Nie jest taki zły. Kiedy chce potrafi być bardzo miły. Hania pewnie opowiadała ci o jego podbojach.
– Coś tam opowiadała.
– Dobrze, że ty nie chciałaś mleka, bo pewnie zamiast mnie siedziałby tu Wojciech.

Spojrzenie Idziego sprawiło, że oblała mnie fala gorąca. Miałam tylko nadzieję, że nie spiekłam raka. Zapadła chwila niezręcznego milczenia. Pierwszy odezwał się Idzi:

– Wprawiłem cię w zakłopotanie. Przepraszam. Nie jestem dobry w prawieniu komplementów, ale... ale chcę ci powiedzieć, że... – przerwał, ponieważ z dołu dobiegł nas odgłos otwieranych drzwi. Idzi zerwał się od stołu, ja zaczęłam szukać wzrokiem torebki, a psy skoczyły na równe łapy i zaczęły ujadać. Kaprys pierwszy ruszył do schodów, na których szczycie nagle się zatrzymał i zamerdał ogonem.

– Tu są gołąbeczki. – Przed nami stał Wojciech.
– Co tu robisz? – rzucił ze złością Idzi.
– Mogę zapytać cię o to samo. Myślałem, że pojechałeś do domu, a tu patrzę twój samochód przed hacjendą Hanny.
– Dlaczego wchodzi pan sobie tutaj, kiedy chce? – zapytałam.
– Hania mnie prosiła, żebym w piecu palił, domu doglądał, to i doglądam.
– Kiedy ja jestem, nie musi pan tego robić – stwierdziłam ostro. – O co chodzi?
– Z bratem chciałem pogadać. Jeśli oczywiście pani się zgodzi – powiedział, o dziwo już nie zwracając się do mnie w trzeciej osobie. Na jego pełnych ustach igrał ironiczny uśmieszek.
Jeszcze ci go kiedyś zetrę – przemknęło mi przez myśl. Spojrzałam na Idziego.
– Możesz nas na chwilę zostawić, Olgo? – zapytał z przepraszającym uśmiechem.

Zabrawszy kieliszek z winem, poszłam do swojego pokoju. A niech gadają, byleby tylko nie doszło do rękoczynów. Postawiłam kieliszek na stoliku i na palcach podeszłam do drzwi. Przyłożyłam do nich ucho i ...

– Wyszedłeś bez słowa – powiedział Wojciech. – Dagmara poczuła się obrażona. Nawet nie wysłuchałeś do końca jej propozycji.
– O czym tu słuchać? Nie chcę z naszego domu robić ekskluzywnego pensjonatu.
– Pamiętaj, że to jest mój dom, a tobie mówię o planach jedynie z szacunku.
– Pamiętam, ale nie tak to sobie wszystko wyobrażałem.
– O co ci teraz chodzi? Przecież już nie chcemy wszystkiego sprzedać.
– Ale zwierzęta tak. Nie żal ci? Zawsze w obejściu były krowy, kury i gęsi. A co zrobisz z Reksem i z kotami?
– Myślałem, że ty je weźmiesz.
– Zwariowałeś! Do miasta? Żeby siedziały w zamknięciu? One tego nie przeżyją.
– Dagmara ma alergię na zwierzęta. Poza tym...
– Dagmara i Dagmara, ciągle tylko Dagmara. Co się z tobą stało? Nie masz własnego zdania. Przecież kochałeś takie życie, takie wybrałeś!
– Nadal kocham, ale teraz wszystko się zmieniło.
– Przez nią... Czy nie przyszło ci do głowy, że będziesz z nią nieszczęśliwy?

Zapadła cisza, a ja zmieniłam pozycję, bo nieco zdrętwiałam, a ucho zrobiło się gorące i zaczęło mnie piec.

– A ty nie możesz zrozumieć, że chyba się zakochałem?
– Chyba? Nawet pewny nie jesteś. Po tym... – urwał i odchrząknął. – Miałeś wiele fajnych dziewczyn, które chciały tu zamieszkać. Wszystkie odtrąciłeś, a wybrałeś akurat ją.
– Sam wiesz, że serce nie sługa – powiedział Wojciech poważnym tonem. – A ta Olga niby lepsza?

Aż podskoczyłam. A to jeden taki owaki...

– Olga jest wspaniałą dziewczyną, kocha zwierzęta, jest też piękna i przede wszystkim naturalna, nawet się nie maluje.

Jasny gwint, zapomniałam podkreślić rzęsy. Bez tuszu wyglądały tak, jakby ich w ogóle nie było.

– I co z tego? Przeszkadza ci, że Dagmara o siebie dba? – wypalił Wojciech.

Co? To znaczy, że ja o siebie nie dbam. Ty... Ty, chamie! Aż zadrżałam od tłumionej złości.

– Już nic mi nie przeszkadza – powiedział zrezygnowanym tonem Idzi. – Róbcie, co chcecie i tak nic nie mogę na to poradzić.
– Nie możesz. Postanowiłem. Mimo wszystko kłócić bym się z tobą nie chciał, brat. Mam dość.
– Ja też. Po prostu kocham nasz dom i wszystko wokół. Chciałbym, żeby tak zostało, jak za rodziców.
– Wiesz, że to niemożliwe, a przynajmniej nie do końca. Chyba że go kupisz.
– Nie mam kasy.
– No widzisz. Kupić nie możesz, sprzedać nie pozwalasz. Nie może tak być. Czy ja się wtrącam do twojego życia?
– Nie, ale chcesz zepsuć to, co jest dobre, naszą przeszłość.
– Nieprawda. Chcę przede wszystkim ułożyć sobie przyszłość. Obiecuję jednak, że zrobię wszystko, aby niektóre rzeczy zostały na swoim miejscu, okej?
– Powiedzmy.
– I obiecuję, że nim cokolwiek zaczniemy, zobaczysz wszystkie plany.
– Przede wszystkim to ty rodzicom obiecałeś, że na gospodarstwie zostaniesz.
– I zostaję.
– Co to za gospodarz bez krów i kur?
– Chyba lepiej tak niż miałoby w obce ręce trafić. Nie uważasz?

Idzi długo nie odpowiadał.

– Kotom i psu sam poszukam domu. – W końcu usłyszałam jego smutny głos. – Krowom już znalazłeś nowych właścicieli?
– Jeszcze nie, ale sporo chętnych jest. Nie obawiaj się, dobrze wybiorę.

Czyżby nastała zgoda? Odeszłam od drzwi, żeby wziąć łyk wina. Zygmunt niedawno powiedział do Hani, żeby się nie martwiła, bo bracia dojdą do porozumienia i jak widać chyba miał rację. Z kuchni nadal nie dobiegały żadne odgłosy, więc wyszłam z pokoju. Zastałam bliźniaków siedzących ramię przy ramieniu. Na mój widok Wojciech natychmiast wstał.

– To już was zostawię gołąbeczki – rzekł, uśmiechając się krzywo. Poklepał brata po ramieniu i poszedł.
– Na mnie też już czas – powiedział cicho Idzi. – Kolacja była pyszna. Dziękuję.
– Miło mi. A jak rozmowa z bratem? – zapytałam. Przecież nie mogłam się przyznać, że podsłuchiwałam.
– Sam nie wiem. W każdym razie obaj mamy dość kłótni. Będziesz jutro w Tomaszowie?
– Na pewno pojadę do Zygmunta.
– Może dla mnie też znajdziesz czas? Mogę zadzwonić?
– Jasne.
I poszedł. Nie zatrzymywałam go, choć miałam niewątpliwą ochotę ciut dłużej pobyć w jego towarzystwie. Cóż... Wtargnięcie Wojciecha wszystko zepsuło, choć, kto wie, może i dobrze. Wino i komplementy Idziego – niekoniecznie w tej kolejności – zrobiły swoje i zaczęłam wyraźnie się rozluźniać, a to mogło doprowadzić do... Hm. Szkoda jednak, że poszedł.

***

Szybko sprzątnęłam ze stołu i z butelką wina udałam się do pokoju. Oczywiście nie zamierzałam wypić całej zawartości, co to, to nie, ale jeszcze ze dwa kieliszki nie zaszkodzą. Teraz najwyższy czas zadzwonić do rodzicielki.

– Nareszcie. – W głosie mamy wyczułam wyraźną ulgę.
– Naprawdę tak czekałaś na mój telefon?
– A żebyś wiedziała, czekałam, bo chcę ci wszystko wyjaśnić.
– Czyli co?
– Powiedziałam Jackowi o tobie, bo mu ufam. Nigdy mnie nie zawiódł.
– Ale zawiódł twoją córkę. Czy to nie wystarczy?
– Przecież nie mogę odrzucać wszystkich tylko dlatego, że ty ich wykluczyłaś ze swojego życia.
– Odrzucać nie, ale nie masz prawa mówić komuś, kto mnie zdradził, że zdziwaczałam, że nikogo nie mam i ...
– Przepraszam. On mówił, że nadal cię kocha, że nigdy by nie odszedł, gdybyś...
– Już to mówiłaś. Naprawdę mu uwierzyłaś? – Nie odpowiedziała mi, więc ciągnęłam dalej: – Nigdy więcej z nim o mnie nie rozmawiaj, rozumiesz?
– Tak. Wybaczasz mi?
– Tak.
– Kocham cię, córeczko. A teraz opowiadaj, co słychać.

Powiedziałam jej o Zygmuncie. Zasmuciła się bardzo i poprosiła, żebym go serdecznie od niej pozdrowiła.

– Szef dał ci urlop bez problemu? – zapytała.
– Tak. – Zachichotałam. – Bez żadnego problemu. Po prostu mogę tam nie wracać.
– Co?
– Zwolnił mnie.
– Jak to?
– Normalnie.
– Nie może tego zrobić.
– Już zrobił.

Mama nie ukrywała zaskoczenia. Poprosiła, żebym jej wszystko dokładnie i od początku powiedziała – słowo w słowo. Zrobiłam tak, a ona po wysłuchaniu po prostu się wściekła.

– Jak śmiał?! Jeszcze nie wie, z kim zadarł, ale się dowie. Nie daruję mu tego – mówiła podniesionym głosem.
– Daj spokój. Znajdę sobie inne zajęcie, tylko niech Zygmunt wyzdrowieje. – Byłam bardzo zdziwiona reakcją mamy.
– Zniszczę go, puszczę z torbami. Jeszcze pożałuje. Gdyby żył Janek, nikt nie miałby prawa cię ruszyć nawet palcem.
– Mamo, dla mnie utrata pracy to nie tragedia. Poza tym i tak jej nie lubiłam.
– On cię przyjmie z powrotem i jeszcze przeprosi.
– Przestań. – Ta sytuacja zaczęła mnie już naprawdę drażnić. – Nie chcę tam wracać.
– Jest ci coś winien.
– Nic mi nie jest winien. Co ty gadasz? – Mamie wyraźnie odbiło. Nie przypuszczałam, że aż tak bardzo przejmie się moim bezrobociem. – Lepiej powiedz mi, co u ciebie – spróbowałam zmienić temat.
– Janek nigdy by nie pozwolił cię skrzywdzić – nie ustępowała.
– To prawda, pan Janek był bardzo dobrym człowiekiem, ale ja nie czuję się skrzywdzona.
– On by ci nieba przychylił, gdyby wiedział...
– O czym?
– Nic, nic. Po prostu się zdenerwowałam.

Coś mi tu nie pasowało. Przypomniałam sobie sytuację, kiedy mama dowiedziała się, że pan Jan ma syna, który przejmie firmę. Też była bardzo wzburzona. O co tu chodzi? – myślałam gorączkowo. Mówiła wtedy, że odszedł ostatni mężczyzna, który ją kochał. Może jednak miała z nim romans, a tata się domyślił i wyrzucił kochanka z domu na zbity pysk? O czym w takim razie nie wiedział pan Jan?

– Jesteś tam jeszcze, córeczko?
– Tak.
– Przepraszam, że tak się uniosłam. Chciałabym, żebyś była szczęśliwa.
– Praca jest ważna, ale jej utrata to nie koniec świata – powiedziałam spokojnie. – Możesz mi powiedzieć, co miałaś na myśli, mówiąc, że gdyby Jan wiedział?
– Karol mnie woła, muszę kończyć.
– Ale, mamo...

Rozłączyła się. Pociągnęłam łyk wina i zaczęłam rozmyślać, jeszcze raz przypominać sobie chwile, w których mama wspominała o Janie, zdarzenia z nim związane. Utwierdziłam się w przekonaniu, że był jej kochankiem. Jasny gwint. A tak na tatę wyrzekała, rozpaczała, a ja współczułam, pocieszałam... Ech... Co ta moja rodzicielka ma jeszcze za uszami? Już nic mnie nie zdziwi.
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19638
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVI)

Post autor: Dany »

Nawet nie wiesz, z jaką radością przeczytałam "króciutki" cd.
Czuję nadchodzące zwroty, w życiu Olgi. Jeśli Zygmunt przeniesie się z psami do Hani, to ona weźmie koty i psa Wojciecha.
Przyszłościowo, chyba zwiąże się z Idzim, sprzeda swój dom i mieszkanie i kupi gospodarstwo Wojciecha.
No i jeszcze jest wątek mamy i Jana. Czy ona nie jest jego córką?
Ładnie mi namieszałaś hi hi...
Ostatnio zmieniony 18 stycznia 2023, 14:24 przez Dany, łącznie zmieniany 1 raz.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18138
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVI)

Post autor: elafel »

No i jest ciąg dalszy. Od poprzedniego odcinka trochę czasu minęło i myślałam, że będą musiała wracać do niego, żeby sobie przypomnieć, jednak już po kilku zdaniach, wszystko sobie przypomniałam i mogłam czytać dalej. Operacja Zygmunta, sprawy dotyczące gospodarstwa bliźniaków, tajemnicza rozmowa z mamą. Dzieje się tak wiele, pojawiają się nowe wątki, ale to wcale nie odstrasza, wręcz przeciwnie, chce się czytać dalej, by jak najprędzej poznać wszystkie perypetie, które przezywa Olga, tym bardziej, że Ty to bardzo ciekawie opisujesz.
Czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam serdecznie :)

Ela

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVI)

Post autor: Gelsomina »

Dany pisze: 18 stycznia 2023, 14:21 Nawet nie wiesz, z jaką radością przeczytałam "króciutki" cd.
Czuję nadchodzące zwroty, w życiu Olgi. Jeśli Zygmunt przeniesie się z psami do Hani, to ona weźmie koty i psa Wojciecha.
Przyszłościowo, chyba zwiąże się z Idzim, sprzeda swój dom i mieszkanie i kupi gospodarstwo Wojciecha.
No i jeszcze jest wątek mamy i Jana. Czy ona nie jest jego córką?
Ładnie mi namieszałaś hi hi...
Danusiu, nawet nie wiesz, jak się cieszę z Twojego komentarza i domysłów :) Czy zgadłaś, się okaże ;)
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVI)

Post autor: Gelsomina »

Elu, zawsze potrafisz mnie podbudować. Bardzo dziękuję. Cenię Twoje zdanie i komentarze:)
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
jaga
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 2964
Rejestracja: 19 października 2019, 10:36
Lokalizacja: lubuskie
Złotych Pietruch: 5
Srebrnych Pietruch: 6
Brązowych Pietruch: 10
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 7

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVI)

Post autor: jaga »

Czekałam cierpliwie i się doczekałam,
sporo tego wyszło.
Zostawiłaś znowu nas w zawieszeniu - tyle niewidomych
i moje domysły.
Mam nadzieję, że Olga i Idzi znajdą rozwiązanie, i gospodarstwo będzie ich,
właściwie jej, jak dogada się z Idzim (przecież mięta wkradła się miedzy nich)
Czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam serdecznie
Ostatnio zmieniony 18 stycznia 2023, 20:05 przez jaga, łącznie zmieniany 1 raz.
jaga
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5844
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVI)

Post autor: Gelsomina »

Dziękuję za to, że trwasz przy powieścidle, Jadziu :)
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18138
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVI)

Post autor: elafel »

Koniec miesiąca, utwór przenoszę do odpowiedniego działu. Tam też można czytać, komentować i odpowiadać na komentarze.
Pozdrawiam

Ela

ODPOWIEDZ