Wierszem Miesiąca III/24 został utwór Baśń wyszeptana o Poezji - Autsajder1303

Najlepszym anonimowym opowiadaniem został utwór - "Pani Basia" - jaga

Rozpoczynamy nowy konkurs o Złotą Pietruchę w temacie - "psota"

O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Moderator: Redakcja

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6042
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Post autor: Gelsomina »

Rozdział XV

Siedziałam wpatrzona w ścianę, a raczej w obrazek, który na niej wisiał. Przedstawiał martwą naturę, czyli wazon z bukietem kwiatów. Teraz dopiero zauważyłam, że płatki układają się w twarze potworów. Maszkary patrzyły na mnie groźnym, przerażającym wzrokiem, z otwartych ust wystawały im języki, wyglądające jak płomienie ognia. Odwróciłam głowę, by po chwili spojrzeć jeszcze raz, ale nie zniknęły, a więc to nie wyobraźnia płatała mi figle. Takie było po prostu zamierzenie artysty. Natychmiast zdjęłam obraz ze ściany i położyłam na szafie. Po czym wbiłam spojrzenie w ślad, który po nim pozostał – jasną, prostokątną plamę poprzecinaną nitkami pajęczyn. Gapiłam się tak do momentu, kiedy usłyszałam pukanie.

– Hej. Jesteś tam?

Podeszłam jakby w zwolnionym tempie do drzwi i otworzyłam je.

– Nareszcie. – Przede mną stał Idzi, uśmiechnięty, jak to on, od ucha do ucha. – Przyniosłem ci kwiaty – powiedział i podał mi naręcze czerwono-żółtych tulipanów. – Hania mówiła, że je lubisz.

Z obawą spojrzałam na kwiaty, czy nie ukrywają w płatkach jakichś niespodzianek. Na szczęście niczego niepokojącego nie zauważyłam.

– Dziękuję. Jesteś bardzo miły.
– Hania i Zygmunt zaprosili nas na kolację. Już czekają.
– Ty idź, a ja włożę tulipany do wazonu i zaraz zejdę.
– Okej.

Chciałam z nim porozmawiać, a nie jeść kolację ze świeżo upieczonym narzeczeństwem. Nawet nie zauważył, że nie jestem w dobrym nastroju. Trudno się jednak dziwić, bo przecież nie znał mnie na tyle, aby w lot łapać zmiany moich humorów, a trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, że w ich zmienianiu byłam mistrzynią. Nawet Zygmunt czasem za mną nie nadążał. Zaczęłam szukać wazonu, ale nigdzie go nie było, a nie chciałam absorbować Hanny, więc tulipany wylądowały w emaliowanym, nieco obtłuczonym garnku. I tak wyglądały uroczo. Niestety po zerknięciu w lustro nie mogłam tego powiedzieć o sobie. Zygmunt na pewno zauważy, że jestem przybita. Nie mogłam na to pozwolić. W sumie, jakie ma znaczenie, kto mnie spłodził? Mój tata był wspaniały, na każdym kroku okazywał mi miłość, zainteresowanie, czułość. W takim razie... był czy nie był moim biologicznym ojcem, w gruncie rzeczy nie jest ważne. Powinnam przejść nad tym do porządku dziennego i już nigdy nie wracać. Łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. Dla Zygmunta postanowiłam, choć na czas kolacji, udawać, że nic się nie stało. A że nie zdążyłam powierzyć swojego problemu Idziemu, to nawet dobrze. Co mi przyszło w ogóle do głowy, że chciałam wyjawić praktycznie obcemu człowiekowi rodzinne tajemnice? Głupol ze mnie do kwadratu. Przygładziłam włosy i wyprostowawszy plecy, poszłam na dół.

– No nareszcie, Olguś. – Zygmunt promieniał radością. – Siadaj, dziecko, tu przy Idzim. – Wskazał mi miejsce. – Czekamy jeszcze na Wojciecha.
– Wojciech przyjdzie z Dagmarą? – zapytał Idzi i z tonu głosu domyśliłam się, że nie był z tego zadowolony.
– A skąd – odezwała się Hanna. – Dzwoniłam do niego jakąś godzinę temu i powiedział, że Dagmara wyjechała.
– Jak to? Przecież miała sprowadzić z Łodzi jakiegoś architekta – zdziwił się Idzi.
– A sprowadziła i razem z nim właśnie wyjechała. Resztę Wojciech ci opowie.
– A co tu opowiadać? – W progu stanął facet od krów. – Pojechała i tyle.
– Co tak jak duch wchodzisz? – zapytała Hanna. – Wystraszyłam się – powiedziała wesołym głosem i wcale nie wyglądała na przestraszoną. – Siadaj, bo mamy wam z Zygmusiem coś do powiedzenia.

Wojciech usiadł obok mnie. Poczułam się jak zwykle nieco skrępowana jego towarzystwem. Pachniał sianem i szałwią. Ładnie – pomyślałam.

– Moi kochani – przemówił Zygmunt uroczystym tonem – dziś poprosiłem Haneczkę o rękę i ona się zgodziła.
– No kto by się spodziewał... – powiedział ironicznie Wojciech i wybuchnął śmiechem.

Wszyscy oprócz mnie mu zawtórowali. Później nastąpił czas uścisków i gratulacji.

– Olga była świadkiem naszych zaręczyn – oznajmił Zygmunt wzruszonym głosem. – To dzięki niej się poznaliśmy.
– Pamiętam ten dzień. – Kątem oka dostrzegłam, że Wojciech obrócił głowę w moim kierunku, ale nie spojrzałam na niego. – Wziąłem cię za podrywacza – zwrócił się do Zygmunta.
– I kto to mówi? – zapytała Hanna, parskając śmiechem.
– A co na to dziewczyny i Tomek? – zapytał Wojciech.
– Co? Zadowoleni, że matka w końcu nie będzie sama. Przyjadą z rodzinami w niedzielę.
– Tomek ma blisko, mógł dzisiaj przyjechać.
– Chciał, ale robotę jakąś pilną miał.

Rozmawiali, żartowali i co rusz wybuchali śmiechem. Starałam się słuchać, co mówią, odpowiadałam, kiedy ktoś zadał mi pytanie, ale cały czas w głowie dudniły słowa mamy, że nie wie... nie wie, kto jest moim biologicznym ojcem. Jeśli Jan, to mam brata. Kiedyś marzyłam o rodzeństwie i nawet prosiłam o nie rodziców, ale oni zawsze mnie tylko zbywali. Jasny gwint, a miałam przejść nad wszystkim do porządku dziennego. No nie da się, cholera, i już.

– My tu tak świętujemy, a tu ważna sprawa została jeszcze do omówienia z Zygmuntem. – Przebił się przez moje myśli głos Wojciecha.
– Jaka? – zapytał mój przyjaciel.
– Czy ty nam Hanię do miasta zabierzesz?

Zygmunt spojrzał czule na narzeczoną, objął ją ramieniem i odpowiedział:

– Haneczka tu zdecydowała zostać, a gdzie ona, tam i ja.
– I kamień z serca – stwierdził z ulgą Wojciech.
– O! Patrzcie go, jaki mądry! A jeszcze niedawno sam chciał stąd uciekać – powiedział Idzi.
– Może i chciałem, ale mi się odechciało. Zostaję.
– Nie wiadomo, co gorsze – rzucił szorstko Idzi, ale na jego twarzy malowała się ulga.
– Po prostu plany zmian mi nie podeszły i się o nie z Dagmarą poprztykaliśmy. No i wyjechała z tym... architekciną.
– Wyjechała, to i wróci. – Uspokoiła go Hanna. – Nie martw się.
– Może i wróci, ale nie do mnie. Odkochałem się.
– Co?? – zapytaliśmy chórem, a kiedy nie odpowiedział, Hanna machnęła ręką, mówiąc:

– A nie mówiłam, Olga, że Wojciech na męża się nie nadaje, ale Idzi tak.

Poczułam, jak wwiercają się we mnie dwie pary oczu, jedne niebieskie, drugie brązowe.

– To pani Olga o nas z tobą plotkowała? – zapytał Wojciech.
– Zaraz tam plotkowała. Radziłam jej tylko.
– To rady szukała, tak? – Facet od krów był nieustępliwy. – Którego wybrać? A skąd wie, że my nią zainteresowani jesteśmy?
– Przestań, Wojciech. Nie widzisz, że dziewczynę krępujesz? Ja jej tak sama z siebie opowiadałam.
– Przepraszam, ale jestem tu i potrafię mówić za siebie – powiedziałam lekko podniesionym głosem. – Nie szukałam rady i nie jestem zainteresowana. Wszystko. A teraz wznoszę toast za szczęście narzeczonych.

Podniosłam kieliszek z nalewką i reszta poszła za moim przykładem. Zadźwięczało szkło. Zygmunt puścił do mnie oko znad szklanki z wodą mineralną, a ja odwzajemniłam mu się tym samym.
Miałam odrobinę żalu do Hanny, że wyskoczyła z czymś takim, ale szybko go w sobie zdusiłam. Przecież nie chciała źle, a zresztą miałam większe problemy na głowie. Posiedziałam jeszcze parę minut przy stole i wymówiwszy się zmęczeniem, poszłam do siebie. Idzi dogonił mnie przy schodach.

– Mieliśmy pogadać.
– Pogadamy jutro – rzuciłam lekko. – Wracaj do towarzystwa i ciesz się, że gospodarstwo twoich rodziców zostało w nienaruszonym stanie.
– Poczekamy, zobaczymy. Jeszcze się może Wojciechowi odmienić.
– Nie odmieni się, nie odmieni, gołąbeczki. – Facet od krów wyrósł jak spod ziemi za plecami Idziego. – Niech przyjdzie do mnie jutro. – Zawiesił na mnie spojrzenie. – Olgę jej pokażę.
– Olgę? – zdziwiłam się.
– Jałówkę.

No tak – przypomniałam sobie. Mam przecież krowią imienniczkę. Mimowolnie się uśmiechnęłam.

– Czyli przyjdzie – stwierdził kowboj.
– Chętnie bym ją zobaczyła. – Spojrzałam na Idziego, który nie wyglądał na zadowolonego i spytałam: – Pójdziesz ze mną jutro?
– Jutro nie mogę, ale w sobotę chętnie.
– Ciebie nie zapraszałem.
– Uzgodnijcie to między sobą, a ja idę. Dobranoc.

Nie czekając na odpowiedź, pobiegłam na górę. Długo nie mogłam zasnąć. Nie miałam już co czytać, więc żeby zająć myśli, zaczęłam przeglądać strony internetowe. W końcu włączyłam muzykę relaksacyjną i po jakimś czasie zaczęły kleić mi się powieki... Tuż przed zaśnięciem zdecydowałam, że jutro jadę do Łodzi.

***
– Rozumiem, dziecko. Musisz przecież wrócić do pracy. Dziękuję, że zostałaś ze staruszkiem i będę tęsknił.

Zygmunt przytulił mnie mocno, a ja odwzajemniłam uścisk. Czułam się głupio, że nie powiedziałam mu prawdy. Kiedy znajdę pracę i wyjaśnię inne sprawy, wtedy mu wszystko opowiem albo prawie wszystko, bo po co go niepotrzebnie denerwować. Tylko, czy będę chciała w ogóle do tego wracać... – zastanawiałam się.

– Długo bez ciebie nie wytrzymam, bez psów też. Będę często przyjeżdżać i pewnie jeszcze się wam znudzę – powiedziałam zachrypniętym od wzruszenia głosem.
– A beze mnie? – zapytała Hanna, wychodząc z kuchni z koszem pełnym wiktuałów.
– Jak może pani o to pytać? Jesteśmy przecież rodziną.
– To prawda. – Podała mi kosz. – Masz tu jajka, mleko i sery. Jedź ostrożnie i zadzwoń, jak już będziesz w domu, bo Zygmuś sobie miejsca nie znajdzie.
– Jasne. Dzięki za wszystko.
– Idzi będzie zawiedziony – rzuciła za mną Hanna. – Wojciech też. Zawróciłaś im obu w głowach, a sama zachowujesz się jak ten osiołek, co mu w żłoby dano.

Nie odpowiedziałam, bo nikomu w głowie nie zawracałam, a raczej na odwrót, to mnie zrobiono mętlik w myślach. Nim wsiadłam do samochodu, wytarmosiłam psy, zostawiając w ich futrach kilka łez. Już miałam ruszać, kiedy nagle naszła mnie ochota na spacer po Inowłodzu, więc zgasiłam silnik i wysiadłam.

– Zapomniałaś o czymś, dziecko? – zapytał Zygmunt, a Kajtek i Kaprys znów zaczęli domagać się pieszczot.
– Nie. Przed odjazdem pójdę na spacer.
– Idź do Idziego – powiedziała Hanna.
– Do Tomaszowa? Na pieszo? – zażartowałam, choć domyśliłam się, że nie o niego chodzi.
– Mówiłam o kościółku. Nie zawadzi się pomodlić przed podróżą.
– I tak przecież jest zamknięty.
– A w czym to przeszkadza? Ale tam cisza, spokój, piękne widoki i od razu człowiek bliżej Boga. U Idziego ślub weźmiemy – dodała i przytuliła się do narzeczonego.

W sumie przecież nic nie stało na przeszkodzie, aby wzięli ślub kościelny – ona była wdową, on wdowcem. Ucieszyła mnie ich decyzja przede wszystkim ze względu na Hannę, bo zdążyłam zauważyć, że wiara ma dla niej ogromne znaczenie. Z Zygmuntem na ten temat nigdy nie rozmawiałam. Co prawda odwiedzaliśmy razem groby zmarłych, podzieliliśmy się opłatkiem przed kolacją wigilijną, raz nawet byliśmy w kościele – na ślubie mamy i Karola, ale nie świadczyło to przecież o gorliwości religijnej. Wiedziałam natomiast i to mi całkowicie wystarczało, że Zygmunt ma wielkie, pełne dobroci serce, jest wobec mnie szczery i uczciwy. Nie tak jak Jacek, który afiszował się swoją wiarą, a później wyszło szydło z worka.

– Tylko nie zapomnijcie powiedzieć mi, kiedy to będzie.
– Nie licz na to, druhno. – Zaśmiał się Zygmunt.
– No myślę, bo inaczej i tak się dowiem, a wtedy wparuję do kościoła i krzyknę na całe gardło, że znam powody, dla których to małżeństwo nie może dojść do skutku.
– Dlatego właśnie wolimy cię zaprosić. Prawda, Haneczko?
– Nie inaczej, Zygmusiu, nie inaczej.
Wpatrzeni w siebie, radośni i uśmiechnięci... Piękna z nich para – pomyślałam po raz nie wiadomo który i ruszyłam w stronę furtki.
– Iść z tobą? – zapytał Zygmunt.
– Jesteś kochany, ale nie. Chcę być sama.

Szłam wolno. Chłonęłam wzrokiem soczystą zieleń przydrożnych brzóz. Była prawie połowa kwietnia. Pewnie już przyleciały bociany – pomyślałam. Zamiast się o tym przekonać i skręcić w Czarnieckiego, gdzie przy jednym z domów miały swoje gniazdo, poszłam w kierunku kościółka św. Idziego. Weszłam po kamiennych schodach i stanęłam oko w oko z księciem Władysławem Hermanem i jego synem Bolesławem III Krzywoustym.

– Dzień dobry.

Na dźwięk lekko zasapanego głosu natychmiast się odwróciłam. Ostatnie schodki energicznie pokonywał starszy mężczyzna.

– Dzień dobry – odpowiedziałam, i widząc w jego ręku plastikowe wiadro, zapytałam: – Może pomóc? – Zrobiłam krok do przodu
– A gdzież tam – powstrzymał mnie. – To nie ciężkie. Przyjezdna? – zapytał, kiedy już stanął obok mnie.
– Tak.
– W Inowłodzu czy Zakościelu się pani zatrzymała?
– W Inowłodzu.
– A ja na Zakościelu mieszkam. Od urodzenia, chociaż nie powiem, trochę się po świecie włóczyłem. Ale wróciłem, żonę tu znalazłem, dzieci, wnuki i prawnuki odchowałem i tak mi dziewięćdziesiąt lat zeszło.
– Dziewięćdziesiąt? – zdumiałam się. – Nie dałabym panu tyle.
– Bo ja materiał przedwojenny jestem. Twardy jak skała, nie do zdarcia. – Uśmiechnął się. – Do kościółka pani idzie?
– Tak.
– To chodźmy razem. A wie pani, że ja pamiętam, jak go nie było?
– Żartuje pan ze mnie – stwierdziłam. – Przecież powiedział pan, że ma dziewięćdziesiąt, a nie dziewięćset lat. Chyba że stoi przede mną duch – zażartowałam.

Staruszek parsknął śmiechem i powiedział:

– Został rozbity przez artylerię rosyjską na początku pierwszej wojny i dopiero odbudowany w trzydziestym ósmym. A ludzie mówili, że jak odbudują kościółek, to znów będzie wojna i była.

Obeszliśmy kościół na około i stanęliśmy przy okalającym go murku, aby spojrzeć na Inowłódz z góry.

– Kiedyś to wszystkie domy się widziało i pola, i ogrody jak na dłoni, ale nie było tyle drzew co teraz. Teraz to na polach brzózki, a nie żyto.

Przemiły pan opowiedział mi jeszcze wiele ciekawych historii, na przykład o tym, że kiedy kopali bunkry na Zakościelu, nadleciał samolot i zrzucił ulotki, które wiatr zniósł na las. Staruszek podejrzewał, że miały ostrzec one mieszkańców przed bombardowaniem. Później nieopodal spadła bomba i w powietrzu zaczęły unosić się pierza, bo akurat trafiła w puchowe kołdry i poduszki, które ktoś rozłożył na pniach przy pobliskim parkanie. W pierwszej chwili pomyśleli, że pada śnieg, więc jakież było ich zdziwienie, kiedy przekonali się, że to gęsie piórka. Mówił o kominach, które jako jedyne pozostały po spalonych przez Niemców drewnianych domach, o lamencie Żydów wywożonych z Inowłodza i o uratowanych przez mieszkańców kościelnych dzwonach, które Niemcy chcieli przetopić na broń. *

Słuchałam z zapartym tchem, przerywając jedynie na odebranie telefonu od Zygmunta zaniepokojonego moją przedłużającą się nieobecnością.

– Kiedyś to Inowłódz był przepełniony ludźmi – ciągnął dziewięćdziesięciolatek. – W jednym domu po kilkanaście osób było, a dziś dwie, trzy. A niech pani spojrzy, czy tu nie pięknie? Nie chciałaby tu pani mieszkać?
– Nie wiem... Nie myślałam o tym.
– A szkoda. Ma pani męża? – zapytał bez ogródek.
– Nie.
– To niech pani sobie jakiegoś inowłodzanina weźmie. Tu sami dobrzy, życzliwi, mili ludzie mieszkają.
– Nie wątpię – powiedziałam, choć bezczelnego faceta od krów nie mogłam podciągnąć pod tę charakterystykę.
– To niech pani pomyśli. Nagadałem się, a teraz już pójdę na grobie żony kwiaty podlać. Może się kiedyś jeszcze spotkamy.
– Na pewno.

Popatrzyłam za nim. Najpierw żwawo podszedł do hydrantu, napełnił wiadro po brzegi i ruszył między groby, rozchlapując po drodze wodę. Ale ma krzepę – pomyślałam, obserwując go dalej. Spomiędzy nagrobków naprzeciw niego wyszedł wysoki mężczyzna. Uściskali sobie ręce i zamienili kilka słów. Wtedy poznałam, że to był Wojciech, więc szybko wzięłam nogi zapas.

– Halo! Dlaczego przede mną ucieka?

Usłyszałam, ale jedynie przyspieszyłam kroku.

– A niech ucieka, jak się boi.

Co? Boi? Zatrzymałam się gwałtownie.

– Niech pan sobie wyobrazi – powiedziałam dobitnie – że nie jestem strachliwa, a jedynie zirytowana pana zachowaniem. Po co ta gra? Ta stylizacja mowy i tak dalej? Może pan się z powołaniem minął i zamiast paść krowy, nie został aktorem?
– Może. Urodę gwiazdorską mam, nieprawdaż? – zapytał z ironicznym uśmiechem.
– Ma pan, ale przede wszystkim przesadne mniemanie o sobie.
– Już najwyższy czas, żebyśmy przeszli na ty – wypalił. – Podobasz mi się, Olgo. Masz twardy charakter i jesteś nawet ładniutka.

Zaniemówiłam, a on ciągnął dalej:

– Potrzeba ci faceta takiego jak ja. Idzi za miękki dla ciebie. Nie podoła.
– Jest pan... jest pan bezczelny!
– Taki mój urok. Ale tobie też niczego nie brakuje. Spodobałabyś się mojej mamie.
– Nie zamierzam jej poznawać.
– Ona nie żyje.
– Przepraszam. Zapomniałam.
– Ojciec też. Odwiedzam ich tu często. A wiesz, że mama nas wymodliła u świętego Idziego. Co prawda prosiła o jedno dziecko, ale święty był szczodry i podwójnym szczęściem ją obdarował.

Spojrzałam na niego. Kiedy mówił o matce, jego twarz przybrała łagodny wyraz, wydał mi się sympatyczny, jakby nagle zrzucił maskę.

– Wiem, że ci się podobam – wypalił nagle, a wtedy czar prysł. Znów był aroganckim facetem od krów. Ruszyłam do przodu, jakby mnie ktoś z procy wystrzelił. – Zastanów się – rzucił za mną. – Nie zamierzam wyjeżdżać z Inowłodza, więc wiesz, gdzie mnie szukać. Tylko długo nie zwlekaj, bo cię inna może ubiec, a wtedy będziesz żałowała.

Na szczęście udało mi się zbiec ze schodów i nie skręcić przy tym nogi. Gonił mnie śmiech Wojciecha. Nie zwalniając tempa, ruszyłam w stronę domu. Jeszcze raz pożegnałam się z Zygmuntem, Marią i z psami.

– Jesteś wzburzona? Zdenerwowałaś się czymś? – spytał Zygmunt.
– Nie. Wszystko okej. Zadzwonię natychmiast po przyjeździe.
– Pa, dziecko.
– Pa.


***
W domu wszystko przypominało mi o Zygmuncie, Kaprysie i Kajtku. Łaziłam po pokojach, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Po co mi taki duży dom? Po co mi dwa domy, jeśli jestem sama jak palec? Usiadłam na sofie i zaczęłam wpatrywać się w obraz namalowany przez Beatę. Został mi on i wspomnienia. Zaczęło mnie ściskać w gardle, lecz siłą woli powstrzymałam łzy. Dość biadolenia. A może sprawię sobie kota? – wpadłam na pomysł. Lubię koty i na dokładkę nie trzeba ich wyprowadzać, mogą dłużej być same w domu. Ale co, jeśli Kaprys i Kajtek nie polubią mojego miauczącego pupila? – dywagowałam. Ech... Zamiast zadzwonić do Zygmunta, napisałam SMS-a, że wszystko w porządku. Odpisał, dołączając selfie z narzeczoną. Bosko wyglądają – zachwycałam się, kontemplując zdjęcie, dopóki nie zadźwięczał telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Szef?! W pierwszym momencie przyszło mi na myśl, aby nie odbierać, jednak po krótkim zastanowieniu, zmieniłam zdanie.

– Słucham.
– Musimy porozmawiać.
– O czym?
– Nie przez telefon. Mogę przyjechać?
– Raczej nie. Może spotkamy się w kawiarni albo restauracji.
– Wolałbym omówić wszystko bez obecności obcych ludzi w pobliżu.
– Ale co tu omawiać? Mama pewnie już dzwoniła z przeprosinami i wyjaśniła to nieporozumienie.
– Dzwoniła, ale ja mam wątpliwości. Uważam, że nie możemy tego tak zostawić. Mogę przyjechać, Olgo?
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odpowiedziałam niepewnie.
– Uwierz mi, dobry. Będę za kilka minut.

Co mu się tak spieszy? I co mu chodzi po głowie? Chyba nie chce zamordować ewentualnej spadkobierczyni? Może powinnam do kogoś zadzwonić i powiedzieć, że gdyby znaleziono mnie jutro uduszoną rajstopami albo nie daj Boże z poderżniętym gardłem, winę za to ponosi Jan Starski junior. W końcu jednak nie wykonałam żadnego telefonu, tylko poszłam do kuchni i zaparzyłam sobie melisę, choć w sumie nawet nie byłam zdenerwowana. Co będzie, to będzie. Wróciłam do pokoju i włączyłam telewizor. Akurat leciał Columbo. Trafiłam na scenę, gdy jeden gość strzela drugiemu w skroń, a później pozoruje samobójstwo. Już porucznik cię wyczai – pomyślałam, a wtedy rozległ się dźwięk domofonu. Okej, jestem przygotowana na każdą ewentualność. Chyba...








* Na podstawie wspomnień mieszkańców Inowłodza, m.in pana Mariana Leksińskiego.
Ostatnio zmieniony 03 lutego 2023, 09:50 przez Gelsomina, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19912
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Post autor: Dany »

Widzę, że Twoje myśli idą w kierunku swatania Olgi z Wojciechem. Wojciech ma już krowę Olgę, więc powinno mu to wystarczyć. Na ile Wojciech jest zainteresowany Olgą? Myślę, że jego ego nakazuje mu zawrócić jej w głowie. Do tej pory wszystkie kobiety za nim przepadały, a on z tych "czułości", nadawał ich imiona krowom. Olga jest inna, ona go lekceważy, więc on próbuje przekonać ją do siebie. Wprawdzie mówisz, że zmieniał się na twarzy, jak wspominał matkę, więc musi być dobrym człowiekiem, ale prawie każdy bardzo kocha matkę i to wcale nie znaczy, że byłby dobrym mężem.
Ps. Pojutrze wyjeżdżam, więc cieszę się, że zdążyłam jeszcze przeczytać tę część.
Ostatnio zmieniony 02 lutego 2023, 17:25 przez Dany, łącznie zmieniany 1 raz.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6042
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Post autor: Gelsomina »

Dziękuję za fajne rozważania 🤗 Co do Wojciecha wszystko może się wydarzyć.

Życzę super pobytu 👍
Awatar użytkownika
tcz
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 3387
Rejestracja: 30 maja 2018, 22:34
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Złotych Pietruch: 9
Srebrnych Pietruch: 3
Brązowych Pietruch: 6
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Post autor: tcz »

Gelsi,
Literówka Ci się wkradła w w wyrazie "nastroju"(na początku tekstu).
Miłego dnia życzę. :)
Ostatnio zmieniony 03 lutego 2023, 09:00 przez tcz, łącznie zmieniany 1 raz.

Tadeusz

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6042
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Post autor: Gelsomina »

Dzięki. Poprawione.
Odwzajemniam życzenie miłego dnia 🙂
Awatar użytkownika
jaga
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3093
Rejestracja: 19 października 2019, 10:36
Lokalizacja: lubuskie
Złotych Pietruch: 5
Srebrnych Pietruch: 6
Brązowych Pietruch: 10
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 7
Najlepsza proza: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Post autor: jaga »

Jak zawsze przeczytałam z zainteresowaniem.
Szkoda mi troszeczkę Idziego, zapewne snuje jakieś plany w stosunku
do Olgi, a Olga waha się z wyborem.
Podoba się jej jeden i drugi, podejrzewam, ze mimo wszystko
myśli o Wojciechu.
Chociaż Wojciech to taki motyl - Olga musi być czujna.
Ciekawe czy zrobią badania (Olga i Szef) - żeby mieć 100% pewność co
do opowieści matki. Matka czasami lubi fantazjować.
czekam na cd..
jaga
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6042
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Post autor: Gelsomina »

Jago, jestem Ci wdzięczna, że czytasz i snujesz rozważania. Zawsze z przyjemnością czytam Twoje komentarze :)
Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18318
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Post autor: elafel »

Zygmunt jest zakochany i szczęśliwy, dlatego chciałby aby i Olga taka była. Nie jestem pewna czy ona, na ten moment, skieruje swe uczucia do którego kol wiek z braci. Już jeden nieudany związek miała, więc teraz będzie dmuchać na zimne.
Nie wiem jak to się stało, ale przeoczyłam ten odcinek, przy następnym tego nie zrobię. Ciekawe, jaką decyzję podejmie Olga, więc poczekam na ciąg dalszy.
Jak zwykle dobrze się czyta, bo napisane z wielką lekkością. Podobaś :)

Ela

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 6042
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Post autor: Gelsomina »

Elu, bardzo cenię Twoje zdanie i cieszę się, że śledzisz losy Olgi :)
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19912
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXVIII)

Post autor: Dany »

Koniec miesiąca, utwór przenoszę do odpowiedniego działu. Tam też można czytać, komentować i odpowiadać na komentarze.
Pozdrawiam :)

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

ODPOWIEDZ