Wierszem Miesiąca III/24 został utwór Baśń wyszeptana o Poezji - Autsajder1303

Najlepszym anonimowym opowiadaniem został utwór - "Pani Basia" - jaga

O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Moderator: Redakcja

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5991
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Gelsomina »

Rozdział III

Obudził mnie przeraźliwy płacz. Zerwałam się na równe nogi, ale nadal oszołomiona odgłosem rozrywającym bębenki, bezskutecznie próbowałam odgadnąć, kto może tak wyć. Po chwili dobiegł do mnie zaspany głos, który jakimś cudem wpasował się w przerwę między wrzaskami i spowodował, że natychmiast oprzytomniałam, choć wolałabym nadal żyć w nieświadomości.

– Olga, mała płacze.

A jednak... Mam dziecko, a raczej mamy dziecko i ono teraz ryczy, żądając mleka, a co za tym idzie mojej obecności! Jan zapalił lampkę, abym trafiła do łóżeczka, nie obijając się po drodze o meble. O, jaki on jest przezorny i dobry. A niech to szlag! Dlaczego facet nie może wstawać kilka razy w nocy, aby karmić piersią i czekać, aż wykrzywiony, czerwony ze złości stworek, choć na trochę zaspokoi nieposkromiony apetyt? Później znów czekać, aż mu się raczy odbić i w końcu położyć go w pościeli, na której pokraczne misie szczerzą zęby w uśmiechu? Przyszła mi tylko jedna myśl do głowy, a mianowicie, że to cholernie niesprawiedliwe.

W końcu przykryłam to małe coś leciutką kołderką, poczekałam z utęsknieniem na jego miarowy oddech i w końcu zataczając się ze zmęczenia, wróciłam do łóżka. Z pokoju, w którym nocował Jan, dochodziło głośne chrapanie, które sprawiło, że poczułam morderczy instynkt. Siłą woli powstrzymałam jednak pragnienie uduszenia Jana poduszką. Może jeszcze jakaś babka będzie miała z niego pożytek. Co jej będę żałować? Wstałam tylko, żeby zamknąć drzwi


***
Po powrocie do Łodzi zastałam Lolka i Diogenesa w świetnej komitywie. Rozwaleni na sofie oglądali telewizję i jedli jakieś przysmaki, których resztki porozrzucane były wokół. Na ławie stały butelki po piwie i wódce. Już miałam zapytać Lolka, jakim prawem robi sobie melinę z mojego domu, kiedy Diogenes zeskoczył z sofy i błyskawicznie wylądował obok moich nóg, o które z zapamiętaniem zaczął się ocierać.

– Mój kotek, mój śliczny, milusi kotek – przemawiałam, głaszcząc jego futerko.
– A jaki ma być? Dbałem o niego jak o dziecko – odezwał się Lolek.
– Właśnie widzę. – Spojrzałam wymownie na ślady po imprezie. – Nie masz pojęcia o opiece nad dziećmi.
– Wódki ze mną nie pił. Spokojna głowa. – Ryknął śmiechem. – Za to twój kochaś i owszem.
– Kto?
– Pan sztywniaczek-przyjemniaczek.
– Jan?

Kocia niańka tylko skinęła głową i znów wgapiła się w telewizor. Świetnie. Ciekawe kto tu jeszcze był w trakcie mojej nieobecności. A może lepiej nie wiedzieć... Wróciłam do pieszczenia Diogenesa. Jakie to miłe uczucie. Mmmmmm...

– Leży tam – rzucił nagle Lolek i wskazał ręką na sypialnię.
– Kto?!

Jak nic sprowadził sobie panienkę – pomyślałam. I jeszcze na dokładkę robili to w moim łóżku. Niech szlag trafi taką niańkę. Ponieważ nie raczył mi odpowiedzieć, poszłam sama sprawdzić.

– Jan! – krzyknęłam, odwracając głowę w stronę Lolka.
– No przecież ci powiedziałem. Słabą głowę ma ten twój kochaś, a żebyś wiedziała, jak na ciebie narzekał. Podobno nie dość, że nie przyjęłaś jego oświadczyn, to jeszcze rzuciłaś pierścionkiem o podłogę.
– Nieprawda! A zresztą to nie twoja sprawa.
– Jasne, że nie moja, ale to ja musiałem wysłuchiwać pół nocy jego jojczenia.
– Lolek, naprawdę jestem ci wdzięczna za opiekę nad Diogenesem, ale powinieneś już iść i zabrać ze sobą kompana.
– Masz charakterek. Dobrze, że sobie ciebie odpuściłem. Nawet wdzięczna być nie potrafisz.

Nie odpowiedziałam. Poszłam do kuchni, żeby zrobić sobie melisę. Może już ich tu nie będzie, gdy wrócę. Myliłam się. Malarz pokojowy zasnął na sofie, a Jan nadal chrapał w sypialni. Cóż było robić? Poszłam do pokoju, który jeszcze tak niedawno zajmował Zygmunt. Nim usiadłam na fotelu, sięgnęłam po książkę. Jej grzbiet nieco wystawał spośród rządka zgromadzonych na półce pozycji. Diogenes wskoczył mi na kolana i zwinął się w kłębek, przytulając łebek do mojego brzucha. Ciepło i mruczenie sprawiło, że wyparowała ze mnie cała złość na Lolka i Jana. Obudzą się, wytrzeźwieją, wtedy z nimi pogadam, ale najpierw muszą sprzątnąć dowody libacji. Koniec, kropka. Nie patrząc na tytuł, otworzyłam książkę w miejscu, gdzie tkwiła zakładka i zaczęłam czytać:

Jesz­cze zdą­ży­my w dżun­gli ludz­ko­ści sie­bie od­na­leźć,
Tę­sk­ność za­wrot­na przy­bli­ża nas.
Zbie­gną się wresz­cie tory sie­ro­ce na­szych dwu pla­net,
Cud­nie spo­krew­nią się cia­ła nam.

Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!

Jesz­cze zdą­ży­my ta­nio wy­na­jąć małą mansardę.
Z oknem na rze­kę lub też na park,
Z ło­żem sze­ro­kim, pie­cem wy­so­kim, ścien­nym ze­ga­rem;
Scho­dzić bę­dzie­my co­dzien­nie w świat.

Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!

Jesz­cze zdą­ży­my na­szą mi­ło­ścią sie­bie za­chwy­cić,
Sie­bie za­chwy­cić i wszyst­ko w krąg.
Woj­na to bę­dzie strasz­na, bo Bóg nas bę­dzie chciał znisz­czyć,
Lecz nam się uda za­chwy­cić go.

Jest już za póź­no!
Nie jest za póź­no!
Jest już za póź­no!
Nie jest za póź­no!


Niestety już jest za późno – pomyślałam, czując napływające łzy. Wciągnęłam powietrze, a następnie głośno je wypuściłam. Nie ma czego żałować. Los tak chciał i już. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. Kilka łez jednak spadło na słowa Stachury, kiedy zaczęłam od nowa przeżywać rozmowę, która odbyła się tuż przed moim wyjazdem do Łodzi.

***
Właśnie włożyłam do walizki dwa testy, które zrobiłam z kilkudniowym odstępem. Widniejące na nich dwie kreski świadczyły o ciąży, ale nadal, wbrew rozsądkowi, brałam pod uwagę błąd. Nie chodziło o to, że nie chciałam mieć dziecka. Chciałam, jednak nie w tym momencie i nie z tą osobą. Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość. No to prawdopodobnie mi się udało. Ale czy ja w ogóle miałam jakieś plany? Śmiechu warte. Przykryłam testy ciuchami i zasunęłam suwak w walizce. Kiedy chciałam ją dźwignąć z łóżka, usłyszałam:

– Nie szarp się, dziecko. Wojciech ci pomoże.

Spojrzałam na stojącego w progu Zygmunta i już miałam go ochrzanić, co mi tu z takimi propozycjami wyskakuje, gdy w drzwiach pojawił się nagle przystojny kowboj.

– Chciałem pogadać – powiedział.

Rychło w czas. Miał na to ponad tydzień, a przychodzi w ostatni dzień. Milczałam.

– To jak będzie? Poświęcisz mi pięć minut?

Zygmunt nie czekając na moją odpowiedź, zszedł na dół.

– Słucham?
– Może w końcu przestaniesz bawić się ze mną w kotka i myszkę?
– Ja?
– A kto? Widzisz tu kogoś innego?

Stanęłam tyłem do Wojciecha i zapatrzyłam się na widok za oknem.

– Myślałem – ciągnął – że coś do mnie czujesz. Kiedy cię pocałowałem, wiedziałem już to na pewno, więc co się stało? Dlaczego nie odbierałaś telefonów?
– A dlaczego ty tak szybko zrezygnowałeś? – zapytałam z oburzeniem, odwracając się gwałtownie w jego kierunku.
– Nie przywykłem, żeby kobieta robiła ze mnie durnia. Nie to nie. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego...
– Tak? – przerwałam mu. – A za Dagmarą się uganiałeś. Nawet gospodarstwo chciałeś sprzedać – powiedziałam z pretensjami.
– To prawda. Głupi byłem, ale zmądrzałem. Tobie nigdy nie zdarzyło się pomylić i związać z kimś nieodpowiednim?

Niech to szlag. Trafił w czuły punkt. Moje związki to jedna wielka pomyłka.

– To nie ma nic do rzeczy – rzuciłam.
– Myślę, że ma. Poza tym, gdybyś wtedy przyszła po mleko, wszystko ułożyłoby się inaczej.
– Tego nie możesz wiedzieć.
– Dobra. Widzę, że się nie dogadamy. Ja ci tu miłość wyznaję, a ty wielce obrażoną udajesz.
– Miłość?
– Tak. Może trochę niekonwencjonalnie, ale jednak... – Uśmiechnął się i zrobił krok w moją stronę.
– Jestem w ciąży – wypaliłam.

Momentalnie spoważniał. Nie mogłam znieść jego spojrzenia, więc odwróciłam głowę.

– Ach tak – powiedział po chwili milczenia. – Gratuluję. W takim razie pani pozwoli, że pomogę.

Schwycił walizkę i wybiegł z pokoju.



***
Dlaczego mu to powiedziałam, skoro nie miałam stuprocentowej pewności? Oczywiście nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. A teraz... Teraz było już za późno. Odszedł na zawsze. Kto, do cholery, w końcu wynajdzie ten pieprzony wehikuł czasu? Niestety ja jestem na to za głupia, zresztą na wszystko jestem za głupia, nawet żyć nie potrafię jak normalny człowiek. Jeszcze raz przeczytałam wiersz Stachury, po czym z głośnym trzaśnięciem zamknęłam tomik. Wystraszony tym odgłosem Diogenes zeskoczył na podłogę i pognał do salonu. Ruszyłam w ślad za nim. Zastałam go siedzącego na sofie między Lolkiem i Janem.

– Wystraszyłaś Gienka – stwierdził ten pierwszy, drapiąc kota za uszami. – On jest bardzo wrażliwy, zresztą jak każdy facet. Ale do kogo ja to mówię? Nie, stary? – Wyciągnął rękę i poklepał Jana po plecach.

Nie odezwałam się, ale też nie ruszyłam z miejsca.

– Okej, mała. Wiem, o co biega. – Wstał. – Już mnie nie ma i doceń to, że wszystko posprzątałem.

Rzeczywiście, teraz zauważyłam, że na ławie leżała tylko serweta. Odprowadziłam Lolka do drzwi.

– Jeszcze raz dziękuję, że zaopiekowałeś się Diogenesem.
– Spoko. Gienek to super kot. Kiedykolwiek będziesz potrzebowała niańki, wal do mnie jak w dym.

Uśmiechnęłam się.

– No nareszcie. Z uśmiechem ci do twarzy. Ale wiesz co? – ściszył głos. – Ten gość – wskazał ruchem głowy w kierunku salonu – wcale do ciebie nie pasuje. Na twoim miejscu bym go pogonił.

Wypchnęłam Lolka za drzwi i poszłam do Jana. Wyglądał nieciekawie. Blada twarz, zmierzwione włosy i rozchełstana koszula. Cały jakiś taki rozmemłany. Nigdy, przenigdy nie widziałam go w takim stanie.

– Przepraszam, że musisz oglądać mnie w takim stanie – powiedział, patrząc w bok.
– Nie musiałabym, gdybyś doprowadził się do porządku, nim przyjechałam.
– To prawda. Też już pójdę. Daj mi tylko chwilę.

Tuż przed wyjściem zapytał, dlaczego nie odpowiedziałam na żadną jego wiadomość. Martwił się.

– Porozmawiamy niebawem. Teraz jestem zmęczona – zbyłam go.
– Zadzwonisz?
– Tak.

I po tygodniu, kiedy ginekolog potwierdził, że zostanę mamą, zadzwoniłam, ale najpierw do Zygmunta. Szalał z radości i kazał mi obiecać, że zamieszkam z dzieckiem w Inowłodzu.

– Nie rozpędzaj się. Przecież jeszcze nie urodziłam.
– Tu jest znakomite powietrze. Będę z nim chodzić na spacery, nauczę pływać i jeździć na rowerze.
– Noworodka? – Parsknęłam śmiechem, ale musiałam przyznać, że zapał Zygmunta mnie rozczulił.
– Wiadomo, jak podrośnie. Poczekaj, zawołam Haneczkę.
– Nie. Później jej powiesz. Mam problem.
– Jaki? Coś nie tak z dzieckiem?
– Wszystko dobrze – uspokoiłam go szybko. – Ale... Ale chyba muszę powiedzieć o nim Janowi.
– To jeszcze nie powiedziałaś? – zdziwił się. – Zrób to zaraz.
– Tylko, że ja nie chcę z nim być.
– Przecież będziecie mieć dziecko, a z tego co mówiłaś, Jan jest dobrym człowiekiem.
– Bardzo dobrym, ale...
– Olguś – przerwał mi. – Tym razem ci nie doradzę. Musisz sama zdecydować. Najpierw mu powiedz, że będzie ojcem.

Cóż było robić... Reakcja Jana na wieść o dziecku przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Dawno nie widziałam tak szczęśliwego człowieka. Gdy tylko trochę ochłonął, oświadczył mi się drugi raz, ale znów odmówiłam. Nie dał za wygraną i co jakiś czas wspominał, że warto byłoby wziąć ślub, chociażby ze względu na dziecko. Nie ma takiej opcji – to wiedziałam na pewno. Poza tym był zawsze gotowy do pomocy, a czasem wręcz miałam wrażenie, że czytał w moich myślach. Po prostu mężczyzna idealny. Często musiałam temperować gorliwość Jana, aby go zbytnio nie ośmielać i tak stał się w moim domu niemal rezydentem.

Na szczęście nie narzekałam na zdrowie i samopoczucie, więc nie zrezygnowałam z pracy. Właśnie kończyłam urządzanie czteropokojowego mieszkania w blokach na Retkini i z satysfakcją patrzyłam na efekty moich starań. Jan twierdził, że zapewni wszystko, czego mi potrzeba. Wolałby zatem, żebym wychodziła z domu jedynie na kontrolną wizytę, ewentualnie spacer. Niedoczekanie. Nigdy nie byłam na utrzymaniu faceta i nigdy nie będę.

Mama na wieść o tym, że zostanie babcią, nie zareagowała, mówiąc delikatnie, zbyt radośnie, za to Karol i Lolek nie ukrywali entuzjazmu. Malarz pokojowy zaoferował nawet, że w razie potrzeby będzie niańczył i kota, i dziecko. Może ten Lolek nie jest taki zły – myślałam.

Zygmunt i Hanna odwiedzili mnie parę razy. Przy pierwszej wizycie dostałam spóźniony gwiazdkowy prezent, czyli niewielką, pachnącą sosnowym lasem skrzyneczkę z przegródkami i spory karmnik dla ptaków podobny do góralskiej chaty. Zygmunta przepełniała duma ze swoich pierwszych dzieł, a ja byłam zachwycona jego zdolnościami. Natomiast Hania, spoglądając znacząco na mój brzuch, z nieukrywaną satysfakcją oznajmiła: – A nie mówiłam! Przy kolejnej wizycie dowiedziałam się, że terminy porodu Sylwii, mojego i krowy Olgi są bardzo zbliżone. Po prostu wspaniała wiadomość. Dobrze, że nie będziemy rodzić w tym samym szpitalu. O Wojciechu nie wspominała, a ja nie pytałam, choć przyznam, że często o nim myślałam. Cóż... Nawet gdybym w końcu przyznała się przed sobą do tego, że... że jestem w nim zakochana, to i tak niczego już by to nie zmieniło. Z brzuchem do niego polecę? A tym bardziej z dzieciakiem przy piersi? Nie. Poza tym on na pewno już nie chciałby mnie widzieć. Czyli sprawa skończona nim w ogóle się zaczęła. Mogłam jedynie żałować, że mimo obaw, co do przyszłej wierności Wojciecha, nie zaryzykowałam związania się z nim. I żałowałam... Takie momenty zawsze wyczuwał Diogenes. Przybiegał do mnie i robił baranka, zachęcając do drapania za uszami albo przewracał się na plecy i turlał raz w jedną, raz w drugą stronę. Rzucał mi wtedy figlarne, zaczepne spojrzenia. Grzechem byłoby pozostać obojętną na te wszystkie kocie zabiegi, więc oczywiście lądowałam na podłodze i zaczynałam głaskać go po brzuchu. Często też wskakiwał mi na kolana i ugniatał je łapkami, wysuwając i wsuwając pazurki. Rozkosznie wtedy wyglądał ze zmrużonymi z zadowolenia ślepkami. Jan patrzył niechętnie na nasze zabawy; zawsze wtedy robił wykład o toksoplazmozie, a ja z uporem maniaka twierdziłam, że powinien się na ten temat jeszcze wiele nauczyć, i przytulałam Diogenesa. Nie wyobrażałam już sobie domu bez kota; bez mruczenia, które towarzyszyło leniwym porankom; bez zalegających po kątach kłębków sierści; bez ogrodniczych zapędów (dla jego bezpieczeństwa zastąpiłam kwiaty doniczkowe trawą i kocimiętką) i materializowania się w przeróżnych miejscach (ostatnio spał w najlepsze w metalowym koszu na owoce, by już po chwili stojąc nad talerzem z kanapkami sprawdzać ich smaki). Nadal gryzła mnie jednak tęsknota za Kaprysem, ale rozdzielenie go z Kajtkiem nie wchodziło w grę. Niedługo znowu się zobaczymy – dodawałam sobie otuchy, mając jednocześnie nadzieję, że mój mądry kocurek nie będzie już agresywny w stosunku do psów, a może nawet się z nimi zaprzyjaźni. Ciekawe jak zwierzaki zareagują na dziecko – rozmyślałam. Jeśli chodzi o Diogenesa mogło być różnie; wyobraźnia podpowiadała mi makabryczne scenariusze, ale szybko wyrzucałam je z myśli.

O tym, że zostanę mamą, powiedziałam też księdzu Bogdanowi. Ucieszył się i nie suszył mi głowy za grzeszne uczynki, a przyznam, że ociupinkę się tego obawiałam. W końcu to duszpasterz, no nie? Natomiast kazał obiecać, że to on ochrzci mojego maluszka i że, jeśli urodzę syna, dam mu na imię Bogdan. W końcu po długich pertraktacjach stanęło, że Bogdan dostanie na drugie. Jakoś się wywinęłam. Później, gdy już wiedziałam, że będzie dziewczynka, zadzwoniłam do księdza, że nici z jego planów.

– A co ty naprawdę myślałaś, że chcę unieszczęśliwić dziecko swoim imieniem? – zapytał, chichocząc.
– Cóż... Był ksiądz bardzo przekonujący – odrzekłam.
– Bo ja powinienem zostać aktorem. Zawsze miałem do tego dryg. Poza tym ta prezencja hollywoodzkiego gwiazdora. – Znów parsknął śmiechem. – I jeszcze jedno... – zaczął.
– Tak?
– O chrzcie to nie były żarty.

Cieszyłam się, że dzięki Zygmuntowi poznałam takiego wspaniałego człowieka jak ksiądz Bogdan. Miał w sobie tyle radości życia, entuzjazmu i energii, że wprost nią emanował, a nawet zarażał. Po rozmowie z nim czułam jej przypływ, czułam, że wszystko będzie dobrze.


***
Na miesiąc przed planowanym porodem, ulegając ponawianym co rusz prośbom Jana, pozwoliłam, żeby ze mną zamieszkał, jednak pod kilkoma warunkami. Po pierwsze, że już nigdy nie wspomni o ślubie, po drugie, to ja zdecyduję, kiedy będzie musiał się wyprowadzić, po trzecie, nie ma mowy o seksie...

– W ogóle? – przerwał moją wyliczankę. – Myślałem, że jedynie na czas ciąży trzymasz mnie na dystans.
– W ogóle.
– Mam nadzieję, że zmienisz zdanie. Przecież było nam dobrze.

Dobrze czy niedobrze, nie chciałam łudzić go obietnicami, których nie mogłam spełnić. Nie zamierzałam opierać mojego życia z mężczyzną jedynie na seksie i przyjaźni.

– Jestem mężczyzną z krwi i kości. I tak długo już wytrzymałem – powiedział obrażonym tonem.
– Ale przecież nie bronię ci kontaktów z kobietami, a nawet życzę, żebyś w końcu znalazł tę wymarzoną. Mówię tylko, że ja nią nie jestem.
– Pozwól...
– Ty też nie jesteś moim wymarzonym – ciągnęłam niezrażona. – Popełniliśmy błąd.
– Błąd? Mów za siebie.
– Dobra. Ja popełniłam. Nie chcesz się wprowadzać, to nie. Nalegałeś i dlatego...
– Chcę – uciął. – Będę spokojniejszy. – Obrzucił spojrzeniem mój brzuch i zapytał: – Czyli nigdy nie byłaś we mnie zakochana?
– Naprawdę bardzo cię lubię i...
– Nie kończ – uciął. – A dziecko? Może też go nie chcesz?
– Niedługo będę rodzić, a ty mnie pytasz o coś takiego?!
– Dlaczego się zdecydowałaś? Mogłaś nic mi nie mówić, usunąć i miałabyś problem z głowy.
– Myślisz, że to takie proste? – oburzyłam się. Miałam ochotę dać Janowi w twarz, zmieszać go z błotem, przewrócić na ziemię i skopać, ale jedynie zacisnęłam pięści i wydyszałam: – To, że nie kocham ciebie i nie chcę być twoją żoną, nie znaczy, że mogłabym pozbyć się naszego dziecka. Nigdy nawet nie przeszło mi to przez myśl. Nigdy!

To była szczera prawda, jak i to, że do tej pory nie obudził się we mnie instynkt macierzyński, ale o tym nie wspomniałam. Przecież kiedyś pragnęłam zostać mamą; później przyszła zazdrość i ból, że Jacek wybrał do tej roli kogoś innego. A teraz... Patrzyłam na rosnący brzuch jedynie w tym kontekście, że jeśli będzie rósł nadal w tak zastraszającym tempie, niedługo nie będę widziała swoich stóp. Przerażające. Miłości do czkającego i kopiącego we mnie dziecka za nic nie potrafiłam z siebie wykrzesać. Przyjdzie na to czas – pocieszałam się. Na razie z nikim na ten temat nie rozmawiałam. No bo z kim? Zygmunt jest mądry i kochany, ale to jednak mężczyzna, więc nie ma pojęcia o ciążowych rozterkach. Przed sąsiadką i koleżankami, z którymi czasami się spotykałam, udawałam, że jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Co miałam robić, jeśli one mogłyby z powodzeniem pretendować o miano najlepszej matki na świecie? Wyjść na nieczułego potwora? Nigdy. Chętnie porozmawiałbym o tym z mamą. Potrzebowałam jej, ale unikała mnie jak ognia, co było jednym z powodów, dlaczego przystałam na propozycję Jana. Tylko na nim mogłam polegać, a szczerze mówiąc przerażała mnie wizja zostania sam na sam z istotą, która na razie powodowała u mnie bolesne rozejście się spojenia łonowego, i która była przyczyną, że, chcąc nie chcąc, poznałam gorycz zgagi. A co będzie, kiedy ta istota już opuści moje ciało? Niech to szlag.

– Przepraszam. – Jan przerwał niezręczne milczenie i jednocześnie moje niewesołe rozważania, podszedł do mnie, chciał objąć, ale się odsunęłam.
– Jeszcze raz przepraszam. – Wyglądał na speszonego. – Zapomnij o tym, co powiedziałem. Przemawiała przeze mnie wściekłość.

Przytaknęłam ruchem głowy.

– Niedługo wrócę – powiedział, kierując się do wyjścia.

Rozumiałam Jana. Miał prawo do takich uczuć. Czasem z mniej ważnych, a nawet nic nieznaczących powodów miałam ochotę wybuchnąć. Coraz częściej bywałam zaskoczona swoimi trudnymi do opanowania reakcjami. Impulsywność, która mnie charakteryzowała, w ostatnim czasie przybrała na sile. Poza tym miałam wobec Jana wyrzuty sumienia. Świadomość, że wykorzystałam go seksualnie, wytrącała mnie z równowagi, a jeszcze bardziej to, że już na zawsze pozostanie częścią mojego życia. Spodziewaliśmy się przecież dziecka, jak z dumą powtarzał Jan. Ano tak, tyle że to ja byłam żywym inkubatorem i to ja musiałam co jakiś czas okiełznywać strach przed porodem. Dam radę powtarzałam, ale wolałam trzymać rękę na pulsie. Przecież mamy dwudziesty pierwszy wiek! Nie zamierzałam cierpieć, rodząc w niewyobrażalnych bólach, a później przez miesiąc albo dłużej nie móc siedzieć na dupie z powodu hemoroidów wielkości śliwek czy naciętego i dodatkowo rozerwanego krocza. Nasłuchałam się o ciężkich porodach od koleżanek z pracy, a ich doświadczenia mogły skutecznie zniechęcić do powiększania liczby rodzaju ludzkiego. Moim zdaniem, gdyby wygłaszały na ten temat pogadanki w szkołach, nasz naród mógłby ulec wyginięciu.

Wszystko miałam ustalone z moim lekarzem i położną, więc spałam spokojnie aż do pewnej nocy, w środku której obudziłam się w mokrej pościeli, a po chwili poczułam ból w okolicach lędźwiowego kręgosłupa. To nie może być to. Przecież najpierw powinny być skurcze przepowiadające, cokolwiek to do diabła znaczy, a wody płodowe miały się sączyć, a nie zatopić łóżko. Poza tym jeszcze ponad tydzień do planowanego porodu. Cholera.

– Janek – wrzasnęłam. – Janek, dzwoń po położną, rodzę – zawyłam jak wilk do księżyca.

Jan wbiegł do sypialni i zapalił światło, po czym go zamurowało, zamienił się w jakiś cholerny słup soli, czy co?

– Słyszysz? Dzwoń do położnej, po pogotowie, gdziekolwiek – zajęczałam.

W końcu oprzytomniał i zaproponował, że sam mnie odwiezie do szpitala. Boże, gdyby wzrok mógł zabijać, zostałabym samotną matką, a raczej samotną, rodzącą w niewyobrażalnych bólach, przyszłą matką.

– Dzwoń!! – wrzasnęłam, synchronizując się z kolejną falą bólu.

Diogenes zeskoczył z łóżka i czmychnął z sypialni, a Jan posłusznie wziął smartfon do ręki i patrzył na mnie ogłupiałym wzrokiem.

– Sto dwanaście – wydyszałam.

Jeszcze chwilę stał w bezruchu, gapiąc się na moje usta, jakby nagle ogłuchł i chciał czytać z ruchu warg, ale na szczęście w końcu wybrał numer. Nie słyszałam już, co mówił, bo zatonęłam w cierpieniu i wściekłości, która wzbierała we mnie w gwałtowny sposób; na myśl przychodziły niecenzuralne słowa. W normalnych warunkach byłam ich zagorzałą przeciwniczką; co najwyżej rzucałam czasem jakąś cholerą (ostatnio bardzo ją polubiłam) czy dupą, ale na tym koniec. A teraz...

– Kurwa, jak boli! – wrzeszczałam na całe gardło.

Nigdy nie śmieszyły mnie komedie, w których rodząca kobieta klnie na czym świat stoi sprawcę swoich katuszy i twierdziłam, że to wszystko jest przerysowane, aby bawić gawiedź, a teraz sama miałam ochotę wyzwać Jana od najgorszych, takich i owakich. Niestety nie powstrzymałam się i Jan długo mi to jeszcze wypominał, niby w żartach, a ja niby poważnie odpowiadałam, że wcale tak naprawdę o nim nie myślę.

Dalej wszystko przebiegło szczęśliwie. Karetka zdążyła na czas. Urodziłam i wszyscy mnie chwalili, jaka byłam dzielna, a wzruszony Jan, trzymając naszą wrzeszczącą wniebogłosy córeczkę w ramionach, patrzył na mnie z respektem.

W szpitalu spędziłyśmy tydzień i był to najgorszy tydzień w moim życiu. Miałam po dziurki w nosie opieki nad dzieckiem, byłam niewyspana, rozdrażniona i obolała. Z lustra spoglądała na mnie blada twarz z sinymi podkowami pod oczami. Natomiast Księżniczka, jak nazywał córkę Jan, wyglądała, mówiąc słowami księdza Bogdana, kwitnąco, szczególnie, gdy była najedzona. Miała wtedy takie wesolutkie, figlarne spojrzenie, które budziło podejrzenie, że to dziecko robi sobie ze mnie jaja. Trzeba przyznać, że apetyt jej dopisywał, wprost nie nadążałam produkować pokarmu. Cyc musiał lądować w jej usteczkach, gdy tylko zakwiliła, a choćby sekundowe opóźnienie sprawiało, że głośno płakała i jednocześnie energicznie machała rękoma i nogami, kręcąc głową na wszystkie strony. Wtedy trafienie sutkiem do buzi graniczyło z cudem. Po karmieniu czułam się jak strzępek człowieka. Z przewijaniem też nie było lepiej. Przed cycem histeria, bo była głodna, po cycu histeria, bo za mało zjadła. Ech... Na szczęście wspierała mnie dziewczyna, która zajmowała pokój obok i dwa dni wcześniej urodziła dorodnego chłopca z kępkami rudych włosów rozrzuconych po sporej czaszce naznaczonej sinymi żyłkami.

– Zobacz – powiedziała, kiedy pomagała mi przewijać wierzgającą Madzię. – Mój Hubcio wygląda jak chłop do kosy, a twoja to prawdziwa księżniczka.
– Może się zamienimy? – spytałam, patrząc na pomarszczoną buzię smacznie śpiącego malucha i w tej chwili wcale nie żartowałam.
– Gdyby to ode mnie zależało, chętnie – przymrużyła oko – ale mąż czekał na chłopaka. Córy mamy już dwie.
– Aha. Też były takie spokojne?

Chłopczyk w moich ramionach uśmiechnął się przez sen.

– Aniołki.

Niektórzy to mają szczęście – pomyślałam, czując intensywne uczucie zazdrości. Niechby Madzia wyglądała jak byle jak oskubany kurczak, miała czerwone łuszczące plamy na policzkach, ale żeby dłużej spała, mniej jadła i ciszej płakała. Rozmarzyłam się...

– Cześć, mała. O rany! To jest Madzia? – Lolek stał w progu jak wryty, patrząc na Huberta. – Ale wielka! Nie spodziewałem się.

Rzeczywiście wyglądał na zaskoczonego, co spowodowało, że zaczęłam chichotać.

– Wow. I ruda. Ciekawe po kim?
– Po moim pradziadku – odpowiedziała mama Huberta.

Położyła przewiniętą Księżniczkę do łóżeczka i podeszła do mnie, wyciągając ręce. Z niechęcią oddałam jej synka.

– Jest cudowny – powiedziałam.
– Dziękuję.
– To ja dziękuję za pomoc.

Wychodząc spojrzała na osłupiałego Lolka i stwierdziła:

– Rudy to piękny kolor włosów.

Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, malarz pokojowy podszedł do Madzi.

– Bogu dzięki – wyszeptał. – Widziałaś go? – zapytał już nieco głośniej, spoglądając w moją stronę.
– Przecież nie jestem ślepa.
– Brzydal, no nie?
– Aniołek – westchnęłam.

Madzia zaniosła się szlochem, a wtedy Lolek ku mojemu zdziwieniu wziął ją delikatnie na ręce i zaczął kołysać, powtarzając:

– Cichutko, cichutko, ciiiii.

Po chwili zwrócił się do mnie:

– Ładna jest. Podobna do sztywniaczka–przyjemniaczka. – Puścił oko.
– Nie wiedziałam, że umiesz zajmować się dzieckiem.
– A co w tym trudnego?
– No w sumie nic – odpowiedziałam, choć miałam ochotę wrzasnąć, że wszystko.
– Pan z kijem, wiesz w czym, powiedział ci, że Gienek jest u mnie?
– Słucham?
– Czyli nie powiedział.
– Dlaczego? – Wybałuszyłam na niego oczy.
– No pomyśl. Nie wiesz? Pomogę ci. Bo sobie z nim nie radził – powiedział z nieukrywaną satysfakcją. – Nie martw się, u mnie ma jak u pana Boga za piecem.
– Zadzwonię do ciebie, gdy stąd wyjdę. Od razu go przywieź.

Lolek tylko pokiwał głową i zaczął mówić coś do Madzi w niezrozumiałym dla mnie języku. Ona chyba wiedziała, o co chodzi, a przynajmniej dojrzałam w jej spojrzeniu zainteresowanie. Poza tym zaczęła poruszać ustami, jakby chciała coś odpowiedzieć, aż nastawiłam uszu.

– Kurczę. Słodka jest – zachwycił się Lolek. – Dziwię się Wiki, że... – urwał nagle i znów wrócił do rozmowy z Księżniczką.
– Że co?

W sumie nie musiał odpowiadać. Głupi by się domyślił. Dzwoniłam do mamy kilkakrotnie, pytałam, kiedy nas odwiedzi, ale za każdym razem miała jakąś wymówkę. W tej chwili nawet to rozumiałam, bo sama chętnie oddałabym Madzię do okna życia, ale mimo wszystko było mi przykro, bo kto inny, jeśli nie matka powinna być teraz przy mnie? Niestety niechęć do Jana mama przeniosła na wnuczkę, a co za tym idzie, także na mnie. Wkurzała się ponoć nawet na Karola, który związał z nim część swojej biznesowej przyszłości. Ale żeby na dziecko? Przecież babcie szaleją za wnukami, nawet takimi roszczeniowymi jak Madzia. Na córkę? Bądź, co bądź jestem dowodem na to, że macierzyństwo nie było i nie jest, a przynajmniej nie powinno być mamie obce. A może sytuacja z Janem dała jej po prostu świetny pretekst, aby nie odgrywać roli kochającej matki i babci? Mama stała się pozbawioną empatii egoistką. Powinna schować wszelkie uprzedzenia do kieszeni i przyjechać. Nie zrobiła tego, więc przypuszczałam, a raczej miałam pewność, że nadal nie będę mogła na nią liczyć; tak samo, jak nie mogłam w trakcie ciąży. Cholera!

– Pomogę ci. Możesz na mnie liczyć – powiedział Lolek poważnym głosem, aż się zastanowiłam, czy on potrafi czytać w myślach.
– Super. W takim razie idę pod prysznic. Dasz sobie radę?
– Jedynie jej nie nakarmię, chyba że z butelki. – Uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Nie ma szans. Próbowałam. Butelka to jej wróg numer jeden.

Lolek pobył z nami aż do przyjazdu Jana. Dzień zleciał całkiem przyjemnie, mała, o dziwo, nie grymasiła, a ja poczułam przypływ energii, wstąpiła we mnie nadzieja, że kiedyś na pewno będę dobrą matką. Kiedyś... Ech...


***
Dzień, w którym opuściłyśmy szpitalne mury, był bardzo ciepły i słoneczny. Ogólnie cały czerwiec rozpieszczał nas wakacyjną pogodą. Nie mogłam się już doczekać, kiedy pojadę z Madzią do Inowłodza. Zygmunt i Hanna otoczą nas opieką, odsapnę, zregeneruję siły i spojrzę na macierzyństwo z dystansem. O tytuł matki roku nie zamierzałam walczyć, ale może choć odrobinę zbliżę się do ideału. Będąc już w domu, z ulgą zostawiłam Księżniczkę pod opieką tatusia i zadzwoniłam do Zygmunta.

– Nareszcie. Już nie mogłem się doczekać.
– Przecież mówiłam wczoraj, że zadzwonię, gdy już będziemy w domu.
– Wczoraj to było wczoraj, a dziś...
– Wiem, wiem.

Cieszyło mnie jego podekscytowanie.

– Coś źle wyglądasz, Olguś.
– Przestań mi prawić komplementy, bo wyłączę kamerkę.
– A tak w ogóle jak się czujesz?
– Tak w ogóle to... – zawiesiłam głos.
– Co? – zaniepokoił się.
– Kocham cię – prawie krzyknęłam.

Miałam ochotę wyściskać Zygmunta, ucałować i po prostu z nim być; i nieważne, że po przyjeździe nie uniknę także spotkania z Wojciechem. Będę musiała sobie z tym poradzić, choć i teraz na samo wspomnienie faceta od krów moje serce robiło fikołki.

– Też cię kocham, dziecko – wyznał Zygmunt łamiącym się głosem.
– Daj mi tydzień. Ogarnę tu wszystko, a najbardziej siebie i przyjadę, a wtedy już tak łatwo mnie się nie pozbędziecie.
– Przyjeżdżaj, bo już mam dosyć widywania was tylko na ekranie. Jak nasz Madzik?
– Od wczoraj nic się nie zmieniła. Ma się lepiej ode mnie. Poza tym jest chyba jednym z nielicznych dzieci, które zamiast schudnąć w szpitalu, przybrały na wadze. Żebyś widział to zdziwione spojrzenie lekarza. – Parsknęłam śmiechem.
– Tak bym chciał ją już wziąć na ręce. W końcu jestem pradziadkiem, prawda?
– Jasne. Już nie długo Księżniczka tatusia da ci w kość. Gwarantuję.
– Wytrzymam. Do tego czasu nabiorę wprawy.
– Ciekawe jak? Będziesz oglądał filmy instruktażowe albo ćwiczył na lalce? To nic nie da, pradziadku.
– Idzi wczoraj przywiózł Sylwię i Kornelkę. Mają u nas zostać na jakiś czas.

Nim zdążyłam wydusić słowo, za plecami Zygmunta stanęła Hanna z dzieckiem na rękach.

– Olga, zobacz, jaka Kornelcia jest słodziusia – powiedziała.
– Yhm. – Nic więcej nie chciało mi przejść przez gardło.
– Szybko przyjeżdżaj. Będziesz miała z kim pogadać. Nie ma to jak dwie młode mamy, no nie Zygmuś? – Poklepała męża po ramieniu i zwróciła się do mnie, nieco ściszając głos: – Muszę dzidzię nakarmić. Biedna Sylwia straciła pokarm i bardzo to przeżywa. – Hanna ciężko westchnęła i dodała: – To pa. Buziaki.
– Yhm.
– Pokażesz mi Madzika? – zapytał Zygmunt.
– Nie teraz – rzuciłam. – Jak długo one u was będą? – zapytałam spokojnie, ale w środku wszystko się we mnie trzęsło ze złości.
– Skąd mnie wiedzieć, dziecko? Podobno – ciągnął półgłosem – podobno Sylwia nie radzi sobie z dzieckiem, a Idzi pracuje i nie jest w stanie...
– A dziadkowie – przerwałam mu – ciocie, wujkowie, ktokolwiek?
– Ona z rodziną niezbyt dobrze żyje.
– Aha. Za to z wami świetnie się jej układa.

Wyłączyłam kamerkę. Nie chciałam, żeby zobaczył, że zbiera mi się na płacz. Sylwia zagarnęła ziemię obiecaną i niebawem zabierze także jej mieszkańców. Niech to szlag.

– Zła jesteś?
– Nie – skłamałam
– Przyjedziesz?
– Tak. Tylko daj mi parę dni.

W tym momencie wszedł Jan z płaczącą Madzią w ramionach. Szybko pożegnałam się z Zygmuntem. Przecież muszę nakarmić córkę, no nie? Kiedy mała zapamiętale ssała, podjęłam decyzję, że nigdzie nie jadę. Nie miałam ochoty na mieszkanie pod jednym dachem z Sylwią i jej pociechą. O nie! Co za pech! Co za cholerny pech!

Minął tydzień, później drugi. Powiedziałam Zygmuntowi, że pediatra odradza podróżowanie z tak małym dzieckiem.

– Przecież to niedaleko. Sylwii jakoś nie odradzał.

Już miałam wrzasnąć, żeby mi tu z Sylwią nie wyjeżdżał, ale siłą woli się opanowałam.

– Każde dziecko jest inne. Lepiej poczekać, aż mała skończy cztery tygodnie.
– Szkoda.
– To ty przyjedź do mnie – zaproponowałam.
– Teraz nie mogę. Sylwia źle się czuje i Haneczka cały czas opiekuje się dzieckiem. Muszę jej pomagać.
– Oczywiście.
– Ucałuj ode mnie Madzika. Już nie mogę się doczekać, kiedy sam to zrobię.

Całuj swoją Kornelkę – powiedziałam w myślach. Jak tak dalej pójdzie, moje biedne dziecko nie pozna dziadka. Przez Sylwię, która Hankę już dawno przekabaciła na swoją stronę, a teraz zarzuciła sieć na Zygmunta. Małpa jedna. Złodziejka. Na dokładkę mama nadal trzymała się ode mnie z daleka, od czasu do czasu, przysyłając na zwiady Lolka. Cieszyłam się z jego wizyt prawie tak samo jak Diogenes, któremu przynosił przysmaki. Jeszcze tylko tego brakowało, żebym zaczęła się o Lolka ocierać. Zauważyłam ze zdziwieniem, że już nie irytował mnie tak często jak kiedyś, a jedynie rozbawiał. Poza tym miał rękę do roślin i dzięki niemu ogród wyglądał nadzwyczajnie. Jan, gdy zastawał Lolka w domu, nie ukrywał niezadowolenia, ale miałam to w nosie. Nie dość, że byłam uziemioną matką, to jeszcze nie mogłam przyjmować, kogo mi się żywnie podoba? Niedoczekanie. Czasem też odwiedzała mnie sąsiadka z dzieciakami. Diogenes już nie atakował, ale zawsze wtedy znikał. Nie dziwiłam się mu. Lubiłam Iwonę, ale jej rozbrykane pacholęta już mniej. Ostatnio nie reagowałam dobrze na osoby mające mniej niż dwanaście lat. Jan, choć sporo starszy, niestety też coraz bardziej mnie drażnił. Zasypywał swoje kobiety (Boże, słyszysz i nie grzmisz), co rusz jakimiś prezentami, zapewniając mnie przy każdej okazji, że nie muszę spieszyć się z powrotem do pracy. Był także przeciwny temu, żeby wynająć profesjonalną nianię.

– Przecież karmisz piersią, Olgo i bliskość mamy jest niezbędna maleństwu w pierwszych miesiącach życia, kształtuje jego osobowość – mówił, kiedy tylko schodziłam na temat opiekunki.

Zaciskałam zęby, aby nie dopuścić do ostrej wymiany zdań, ale swoje wiedziałam. Na długo nie dam się zamknąć w czterech ścianach macierzyństwa. Jeszcze trochę wytrzymam, a później pokażę na co mnie stać. Teraz zaczęłam rozumieć, dlaczego Jan się mną zainteresował; pewnie uznał, że jestem doskonałym materiałem na kurę domową. Ach! Cóż za pomyłka, nieprawdaż? – pomyślałam z ironią. Poza tym uważałam, że Jan musi jak najprędzej się wyprowadzić. Owszem, był ojcem Madzi, to akurat nie ulegało wątpliwości, uwielbiał ją i opiekował się, kiedy tylko mógł, ale ja miałam dość jego obecności; słuchania autorytatywnych sądów na temat wychowania dziecka, a przede wszystkim ciągłych prób zbliżenia do mnie. Wiedziałam, że nadciąga ten moment, kiedy będę musiała mu powiedzieć o tym wprost. Wielokrotnie wyobrażałam sobie tę rozmowę; nie będzie łatwa, ale dłużej nie mogłam żyć pod jednym dachem z mężczyzną, którego nie kochałam. W końcu bowiem dojdzie do tego, że go znielubię, jeśli nie znienawidzę. Nieraz patrzyłam na Jana i nie mogłam się nadziwić, że kiedyś budził we mnie pożądanie. Jedynym na to wytłumaczeniem było, że zbyt długo żyłam w celibacie i akurat Jan napatoczył się we właściwym, a raczej niewłaściwym momencie.

Teraz znów wstrzemięźliwość seksualna i na pociechę jedna z nielicznych rozrywek, czyli spacery po parku. Poznałam ojca półrocznego Tymona, miłego mężczyznę, z którym potrafiliśmy rozmawiać godzinami... o kupkach, ząbkach, kaszelku, katarku, apetyciku... Ufff... To mnie niemiłosiernie nudziło, ale potrzebowałam po prostu towarzystwa, więc... jeśli weszłam między wrony, musiałam krakać jak i one. Słuchałam i gadałam, patrząc na młodego tatusia, który był całkiem przystojny, a może nawet inteligentny, czego aktualnie nie można niestety stwierdzić. Patrzyłam i myślałam – ja jestem inna, mam zainteresowania, a nawet pasje, na przykład... na przykład... W każdym razie nadal czytam i to nie tylko Poradnik Dla Rodziców. Jedynym problemem było to, że nie miałam tym z kim się podzielić.

Dziś spacerowałam w parku i błagałam w duchu, aby mała Księżniczka tatusia nareszcie zasnęła, a ja wówczas klapnęłabym na ławce i dorwała do pasjonującej lektury pod tytułem Młodzieniec*. Co prawda zdążyłam jedynie przeczytać notę odautorską, ale już mnie paliła ciekawość hipotetycznych losów zaginionego obrazu Rafaela. Na wszelki wypadek woziłam więc książkę w wózku. Księżniczka wstała o piątej trzydzieści, a teraz dochodziła już dwunasta; teoretycznie mała powinna zapaść w co najmniej stuletni sen, tym bardziej, że świeże powietrze, miłe kołysanie, powiew ciepłego wiatru... Właśnie, powiew... Nie, tylko nie to! Dlaczego małe dzieci robią takie wielkie i śmierdzące kupy? Udałam się w ustronne miejsce i ... a szkoda mówić. Później cyc i hajda w parkowe alejki. W końcu straciłam cierpliwość i zaczęłam trząść wózkiem tak, aż Księżniczce przekrzywił się różowy kapelusik. Trudno. Granice cierpliwości zostały przekroczone – myślałam na usprawiedliwienie swojego postępowania. Telepałam wózkiem i przeklinałam w duchu Jana, który sprzeciwiał się dawaniu dziecku smoczka. Podobno ssanie tego cudownego wynalazku powoduje krzywy zgryz. Ale sprawia też, że dziecko się uspokaja, tak? Wyciągnęłam z torebki tajną broń i tym razem bez wyrzutów sumienia wcisnęłam ją w wykrzywioną buzię rozkapryszonej córeczki. Po kilku minutach Madzia zasnęła, lecz na wszelki wypadek jeszcze raz okrążyłam park i dopiero wtedy usiadłam na ławce, czując niesamowitą ulgę, radość, a nawet satysfakcję. Błagałam tylko w duchu – żadnego szczekania, płaczących dzieci, samolotów, kraczących wron i cholera wie czego, co mogłoby ją obudzić. Na razie było dobrze. Na horyzoncie tylko dwaj rowerzyści. Przejechali obok mnie, a jeden zwrócił się do drugiego:

– Ale te kobity mają dobrze. Nic tylko rodzić, a później co dzień zalegać na ławce w parku.

Cholera, a żebyś spadł z tego roweru, idioto cholerny – pomyślałam i spadł. Niestety jego niecenzuralny okrzyk obudził Księżniczkę, która wypluła smoczek i spojrzała na mnie z wyrzutem, a następnie rozdarła się, jakby to ona zaliczyła glebę, a nie męski szowinista. Nie szkodzi, i tak nareszcie miałam satysfakcję. Uniosłam dumnie głowę i pomaszerowałam w kierunku domu z wrzeszczącym czymś w wózku. Przechodnie patrzyli, jakbym była wyrodną matką, ale nic mnie to nie obchodziło, uśmiechałam się, myśląc – uważajcie, z kim macie do czynienia.

– Hej! Poczekaj. Olga!

Od razu rozpoznałam głos Jacka, ale nie zamierzałam przystanąć.

– Uciekasz przede mną?
– Spieszę się. Nie słyszysz, że dziecko płacze?
– Tylko głuchy by nie usłyszał tego wycia. Ledwo je przekrzyknąłem. To dziewczynka?
– Nie. Chłopczyk – odpowiedziałam, nie kryjąc ironii.
– Ubierasz chłopaka na różowo?
– A co ci do tego?
– Nic. – Zmieszał się. – Dawno się nie widzieliśmy – dodał – a tak blisko mieszkamy. Nawet nie wiedziałem, że masz dziecko.
– Nie mam. To mój podopieczny.
– Co?
– Zostałam opiekunką. Co w tym dziwnego? A teraz wybacz, ale muszę iść.
– Odprowadzę cię.

Szliśmy razem, jak dobre małżeństwo wracające ze spaceru z dzieckiem. Czułam się niezbyt komfortowo w tej sytuacji, a na dokładkę Madzia nie przestawała płakać. Dopiero teraz zauważyłam, że wypadła jej z buzi tajna broń. A więc dlatego ta cała awantura. Szybko odnalazłam smoczek i połaskotałam nim usta Madzi. Od razu zassała.

– Nie boisz się, że będzie miał krzywy zgryz?
– O to niech się martwią rodzice. Poza tym on jeszcze nie ma zębów. A tak w ogóle czego chcesz? – zapytałam bez ogródek.
– Niczego – obruszył się. – Po prostu pogadać. Nie musisz być nieprzyjemna. Mogłabyś zapytać chociaż o Korneliusza.
– O kogo?
– O mojego synka.
– Aha. A coś z nim nie tak?

Kornelka, Korneliusz... zwariować można.

– Nie. Dlaczego? Niedawno skończył trzynaście miesięcy. Jest duży jak na swój wiek i …
– Nigdy cię o to nie pytałam – przerwałam mu. – Dlaczego właściwie mnie zdradziłeś? – zapytałam ni z tego, ni z owego.
– Słucham? – Wybałuszył oczy. – Myślałem, że wyjaśnienia mamy już za sobą.
– Byłam fatalna w łóżku? – spytałam, podnosząc głos. – Miałam za mało doświadczenia? Znudziłam ci się?
– Pójdę już.
– Nie – krzyknęłam, a Madzia znów wypluła smoczek i zaczęła płakać. – Masz śmiałość zaczepiać mnie na ulicy i opowiadać o swoim dziecku, a ja nie mam prawa zapytać, dlaczego spałeś z inną, a mnie mówiłeś, że jesteś impotentem? Tak?

Jacek zaczął odchodzić szybkim krokiem, a ja krzyczałam za nim:

– Uciekaj. Leć do kościoła. Powiedz księdzu, jakim jesteś kłamcą. A może już nie jesteś taki gorliwy w wierze, co? Świętoszek od siedmiu boleści!

Dziś już doznałam wielu nastrojów; płynnie przechodziłam od smutku, płaczu, przez euforię aż do wściekłości i właśnie teraz ta ostatnia mnie rozsadzała. Dlaczego, nim wywaliłam Jacka z domu, nie roztrzaskałam mu jego wypielęgnowanego łba? Dlaczego nie wydrapałam mu oczu za kłamstwo? Dlaczego poszłam z nim na ugodę?

– Czy potrzebuje pani pomocy?

Usłyszałam dźwięczny, kobiecy głos i prawie w tym samym momencie ktoś delikatnie dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się gwałtownie i spojrzeniem zatopiłam w intensywnie zielonych oczach, które emanowały troską i dobrocią. Boże, kiedy ostatnio ktoś tak na mnie patrzył? Wszyscy interesowali się Madzią, ja byłam tylko jej tłem.

– Tak. Potrzebuję pomocy – powiedziałam po chwili, jakby kierowana jakąś czarodziejską mocą. – Czy wie pani, jak uspokoić dziecko?
– Zobaczymy.

Pochyliła się nad Księżniczką i zaczęła głaskać ją po policzku, przemawiając łagodnie i z czułością jak ja kiedyś do Kaprysa. Powolutku wsunęła jej smoczek do buzi; Madzia westchnęła, a ja poczułam wyrzuty sumienia, że naraziłam ją na stres. Kobieta nie przestawała głaskać małej po policzku, aż ta przymknęła oczy.

– Odprowadzić panią?
– Tak – powiedziałam bez wahania.

Szłyśmy ramię w ramię, wolno i bez słowa. Wiedziałam, że zrobiłam z siebie widowisko, ale byłam też pewna, że Jacek już nigdy nie będzie miał odwagi do mnie podejść. Łzy Madzi nie poszły na marne. Mimo wszystko było warto. Nawrzeszczałam na niego i od razu zrobiło mi się lżej na duszy. To, że dałam mu wtedy w gębę i wywaliłam na zbity pysk, to było stanowczo za mało. Spojrzałam za siebie, ale Jacka już nie było widać na horyzoncie, a Bóg mi świadkiem, że miałam ochotę zawrócić i sponiewierać go jeszcze bardziej.

– Daleko jeszcze? – spytała zielonooka, a ton jej głosu pełen spokoju niczym szemrzący strumyk sprawił, że zawstydziłam się swoich emocji.
– Spieszy się pani?
– Nie. Po prostu pytam.
– Już prawie jesteśmy na miejscu.

Gdy doszłyśmy do domu, zatrzymałam się, a kobieta posłała mi uśmiech i ruszyła przed siebie.

– Nie wejdzie pani na herbatę? – rzuciłam za nią z nadzieją.

Nie obchodziło mnie, że zapraszam do domu obcą osobę, która może okazać się morderczynią albo w najlepszym razie kidnaperką. Wyraz twarzy zielonookiej przywodził na myśl piękną i smutną Wenus Botticellego. Czy ktoś taki może być zły?

– Jeśli nie chce pani wchodzić do środka, możemy napić się w ogrodzie. Mam na imię Olga, a to – wskazałam na Księżniczkę – jest Madzia.
– Dobrze – powiedziała po chwili wahania. – Jestem Babette.

Oryginalne imię – pomyślałam. W tej samej chwili przypomniałam sobie film Uczta Babette** i poczułam, że jestem cholernie głodna. Ech... Ile bym dała, żeby ktoś przyrządził dla mnie przepiórki w sarkofagach albo chociaż uszczęśliwił zmysły soczystym pieczonym kurczakiem... Nim jednak dane mi było cokolwiek przekąsić i zrobić herbatę, Madzia dopomniała się o swoje. Z niechęcią wzięłam wierzgającego głodomora na ręce i weszłam do domu, zapraszając również Babette, która gdy wypełniałam matczyne obowiązki, usiadła na brzegu sofy i uważnie lustrowała salon. Wykorzystałam moment, aby się jej przyjrzeć: ciemne falujące włosy, zgrabny nos z lekko zaokrąglonym czubkiem, szczupłe policzki, pełne usta i wyraźnie zarysowany podbródek. Piękna... Poza tym ta długa szyja... Marzenie każdej kobiety. Taki efekt mogłabym osiągnąć, gdybym była kobietą z plemienia Karen. Wolę jednak swoją krótką szyję niż dwadzieścia pięć obręczy miażdżących obojczyki – skonstatowałam. Mimowolnie uniosłam głowę i wyprostowałam plecy, czym zakłóciłam posiłek Madzi; zareagowała natychmiastowym wrzaskiem. Zdążyłam się spocić, nim znowu zassała.

– Macierzyństwo to cud – powiedziała Babette, po czym wstała i zaczęła krążyć po salonie. W końcu przystanęła przy obrazie, który dostałam od Zygmunta, ale po chwili wzruszyła ramionami i podeszła do okna.

– Mała zaraz się naje – zapewniłam, choć nie byłam o tym przekonana. – Za chwilę zaparzę herbatę. Chyba że woli pani kawę?
– Wystarczy woda.

Lustrowałam sylwetkę Babette, mając nadzieję, że nie będzie tak nieskazitelna jak twarz, co ociupinkę podniosłoby mnie na duchu. Zganiłam się jednak w myślach za tak niskie uczucia. Ktoś nareszcie okazał ci zainteresowanie, a ty wypatrujesz niedoskonałości jego ciała? Wstyd i hańba. Jesteś nie tylko wyrodną matką, ale ogólnie złym człowiekiem. Ech... Niestety figura Babette okazała się wzorcowa.

– Ile ma córeczka? – spytała zielonooka, gdy po przewinięciu i uśpieniu Madzi, poczęstowałam ją w końcu świeżo przefiltrowaną wodą.
– Dziewięć tygodni – odpowiedziałam.
– Daje w kość. Nie ma kto czasem pomóc?
– Czy pogniewa się pani, jeżeli porozmawiamy nie o dziecku, a o filmie, który się pani ostatnio podobał albo chociażby o pogodzie?
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się. – O! Jaki śliczny kotek – stwierdziła na widok Diogenesa, który jak zwykle pojawił się nie wiadomo skąd.
– Lubi pani koty?
– Uwielbiam. Mogę go pogłaskać?
– On o tym decyduje.
– No tak. Zapomniałam, że koty to indywidualiści.

I tym samym Diogenes stał się wdzięcznym tematem do rozmowy na następne kilkanaście minut. Jego samego natomiast zainteresowała dość sporych rozmiarów torba mojego gościa i za wszelką cenę próbował zgłębić jej zawartość. Byłam ciekawa, czy mu się uda, ale niestety Babette przerwała te zmagania, zabierając torbę spod wścibskiego nosa Diogenesa, czym doprowadziła go do wściekłości; zaczął biegać jak oszalały po pokoju, miaucząc przeraźliwie. Dawno nikt nie zakłócił mu zabawy. Nie mogłam się powstrzymać i obrzuciłam Babette nagannym spojrzeniem.

– Mam dwa psy, pekińczyki – powiedziała. – Są wspaniałe, mądre i spokojne – ciągnęła, śledząc poczynania mojego pupila. – Ułożone – wyartykułowała dobitnie. – Mój mąż jest ich wielbicielem.

Ułożone. Też coś. Co to za słowo w ogóle? Czyżby chciała mi dać do zrozumienia, że Diogenes jest niegrzeczny? Widać, że nigdy nie miała kota – pomyślałam, a głośno stwierdziłam:

– Dawno nie spotkałam psów tej rasy. Po parku biegają buldożki angielskie, chichuały, yorki...

Zamilkłam, bo nagle stanął mi w pamięci obraz Goldena i Beauty, pekińczyków pana Gustawa, mojego Małego Księcia. Były niezwykle sympatyczne i na swój sposób urocze, kiedy patrzyły na mnie uważnie wielkimi, wyłupiastymi oczami. Przyjacielskie rudzielce... Uśmiechnęłam się do wspomnień.

– Muszę iść – odezwała się Babette. – Nie chcę, żeby długo były same. Ostatnio dużo przeszły. Poza tym – dodała, wstając z krzesła – chcę jeszcze coś załatwić tu w okolicy.
– Rozumiem. Ale nie spróbowała pani jeszcze sernika. Jest naprawdę pyszny.
– Dziękuję. Może innym razem.
– Kiedy? – spytałam szybko i z nadzieją, choć przypuszczałam, że powiedziała to tylko z grzeczności.
– Nie wiem, jak długo tu zabawię. To nie jest zależne ode mnie. Ale...
– Tak?
– Miło się z panią rozmawia, więc może jutro to powtórzymy.
– Wspaniale. – Miałam ochotę skakać z radości. – O której?
– Może być około południa?
– Jasne. Będę czekała i tak nie mam nic lepszego... – urwałam, bo nie chciałam, żeby wzięła mnie za desperatkę. – Odprowadzę panią do wyjścia – powiedziałam już spokojnie i z godnością.
– Czy daleko stąd do ulicy Różanej? – zapytała, gdy stałyśmy już przy furtce.
– Nie. To tylko dwie ulice stąd. Za Wiosenną i Bzową. A który numer jeśli można wiedzieć?
– Osiem. Przy szkole podstawowej.
– Osiem?! – Wybałuszyłam na nią oczy. – Osiem?
– Tak. A dlaczego to panią dziwi? Lepiej już pójdę.

Widać zdenerwowałam ją moją reakcją, bo ruszyła szybkim krokiem przed siebie. W tym samym momencie przyjechał Jan.

– Kto to był? – zapytał.

Nie odpowiedziałam, wciąż patrząc na oddalającą się postać zielonookiej Wenus, która nagle przystanęła i spojrzała na nas przez ramię.

– Olga? Słyszysz mnie?
– Różana – wyszeptałam. – Pekińczyki...
– Co ci jest? Gdzie Księżniczka?
– Muszę iść.
– Dokąd?
– Madzia śpi – mówiąc to, ruszyłam w ślad za Babette. – Niedawno jadła – rzuciłam przez ramię.
– Olga! Wracaj!






* Młodzieniec powieść autorstwa Rafała Barnasia
** Uczta Babette film duński nakręcony na podstawie opowiadania Karen Blixen
Ostatnio zmieniony 14 marca 2023, 22:13 przez Gelsomina, łącznie zmieniany 2 razy.
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
jaga
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3047
Rejestracja: 19 października 2019, 10:36
Lokalizacja: lubuskie
Złotych Pietruch: 5
Srebrnych Pietruch: 6
Brązowych Pietruch: 10
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 7
Najlepsza proza: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: jaga »

Dobrnęłam do końca, sporo się dzieje
Olga nie kocha Jana - co było do przewidzenia
Zazdrosna jest o przyjaźń Zygmunta i Haneczki z Sylwią, która wkrada się
się do nich podstępnie niczym lisek.
I ta tajemnicza osóbka z Różanej - kiedyś Olga wspominała mieszkał tam Pan
o którym słuch zaginął. Ona nazywała go Małym księciem.
Zawsze zostawisz czytelnika z niedopowiedzeniem -

Czekam na cd...
Ostatnio zmieniony 11 marca 2023, 21:39 przez jaga, łącznie zmieniany 4 razy.
jaga
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5991
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Gelsomina »

Dobrnęłam to nie brzmi dobrze😉
Wiem, że to dość długi rozdział, ale nie chcę już dzielić, bo rozwlekę wstawianie powieścidła na kilka miesięcy. Dobrze, że nie lat 🤭 Czytelnik przeczyta tyle, na ile pozwoli mu czas i chęci.
Bardzo dziękuję, Jago, za to, że czytasz i na dodatek czekasz na ciąg dalszy. 🌹🌷🌹
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
jaga
Autor/ka zasłużony/a
Posty: 3047
Rejestracja: 19 października 2019, 10:36
Lokalizacja: lubuskie
Złotych Pietruch: 5
Srebrnych Pietruch: 6
Brązowych Pietruch: 10
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 7
Najlepsza proza: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: jaga »

Przepraszam za błędy w komentarzu - poprawiłam

Tak czekam z niecierpliwością na cd
jaga
Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5991
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Gelsomina »

jaga pisze: 11 marca 2023, 21:40 Przepraszam za błędy w komentarzu - poprawiłam

Tak czekam z niecierpliwością na cd
Nie zauważyłam żadnych błędów. Jeszcze raz dziękuję, Jago 🌹
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
tcz
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 3340
Rejestracja: 30 maja 2018, 22:34
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Złotych Pietruch: 9
Srebrnych Pietruch: 3
Brązowych Pietruch: 6
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: tcz »

Bardzo ciekawy rozdział
z macierzyństwem Olgi w tle.

Pozdrawiam. :)

Tadeusz

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5991
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Gelsomina »

tcz pisze: 13 marca 2023, 13:56 Bardzo ciekawy rozdział
z macierzyństwem Olgi w tle.

Pozdrawiam. :)
Tadeuszu, jesteś niezawodny. Cieszę się i mam nadzieję, że będziesz czytał do końca. Pokrzepię Ciebie i innych moich czytelników, że to jeszcze tylko 11 rozdziałów ;)

Pozdrawiam:)
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
tcz
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 3340
Rejestracja: 30 maja 2018, 22:34
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Złotych Pietruch: 9
Srebrnych Pietruch: 3
Brązowych Pietruch: 6
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: tcz »

Gelsi,
Dzięki za tę informację. Skąd wiedziałaś, że chciałem Cię o to spytać. :)
Dodam jeszcze, że mnie również, tak jak Olgę, zaciekawiła książka "Młodzieniec". Wspomina o niej Dany w Inspiracjach i dyskusjach literackich. Mam zamiar ją przeczytać.
Ostatnio zmieniony 13 marca 2023, 19:10 przez tcz, łącznie zmieniany 1 raz.

Tadeusz

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5991
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Gelsomina »

tcz pisze: 13 marca 2023, 19:05 Gelsi,
Dzięki za tę informację. Skąd wiedziałaś, że chciałem Cię o to spytać. :)
Dodam jeszcze, że mnie również, tak jak Olgę, zaciekawiła książka "Młodzieniec". Wspomina o niej Dany w Inspiracjach i dyskusjach literackich. Mam zamiar ją przeczytać.
Skąd wiedziałam? Potrafię czytać w myślach ;)

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4863694/mlodzieniec

Pod tym linkiem można się dowiedzieć, co sądzą inni o ,,Młodzieńcu". Czytałam go dość dawno, więc już nie pamiętam swoich odczuć. Może do niego wrócę. Wygrałam go na Piszemy :)
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19832
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Dany »

Czy daleko stąd do ulicy Różanej? – zapytała, gdy stałyśmy już przy furtce.
– Nie. To tylko dwie ulice stąd. Za Wiosenną i Bzową. A który numer jeśli można wiedzieć?
– Osiem. Przy szkole podstawowej.
– Osiem?! – Wybałuszyłam na nią oczy. – Osiem?
– Tak. A dlaczego to panią dziwi? Lepiej już pójdę.


Kurcze, kto mieszkał pod numerem 8 na Różanej? Dlaczego Olgę to tak zamurowało. Muszę powrócić do poprzednich odcinków i szukać, o czym ja zapomniałam.





Jest już a późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
- Czy nie powinno być "Jest już za późno"
Kiedy cię pocałowałem wiedziałem już to na pewno, więc co się stało?
- Za "pocałowałem" powinien być przecinek.
Ostatnio zmieniony 14 marca 2023, 22:21 przez Dany, łącznie zmieniany 2 razy.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
elafel
Młodszy administrator
Posty: 18274
Rejestracja: 16 listopada 2007, 20:56
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 15
Srebrnych Pietruch: 17
Brązowych Pietruch: 21
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 3
Wierszy miesiąca: 15
Najlepsza proza: 7
Najciekawsza publicystyka: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: elafel »

Ufff, ale się dzieje! Może i długi odcinek, ale tak napisany, że trudno się oderwać, a i są momenty, że zapominam o oddychaniu, żeby nie przeszkodzić rozmówcom, a tym samym, popsuć nastrój, który stworzyłaś.
Masz pomysły i dobrze je realizujesz.
Też czekam na ciąg dalszy.

Ela

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5991
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Gelsomina »

Dany, jasne, że powinno być za*. Jakiś chochlik namieszał :) Za przecinek też dziękuję. Sprawdzam, ale i tak zawsze coś umknie.
A pamiętasz pana Gustawa, zwanego przez Olgę Małym Księciem? A pamiętasz na jaką ulicę wprowadził się Jacek, były mąż Olgi?

Elu, powtórzę jeszcze raz, jesteś dla mnie zbyt łaskawa. Każdy Twój komentarz podnosi na duchu :)

Dziękuję, dziewczyny, za czytanie:)
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19832
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Dany »

Gelsi, pamiętam - Olga była mała i miała przyjaciela do którego chodziła na herbatkę różaną. Nazywała go Małym Księciem.To był starszy pan, który nagle zniknął i nikt nie wiedział, co się z nim stało. Mieszkał na ul. Różanej. Jacek, były mąż Olgi kupił po nim dom, przez notariusza.
Wtedy nie wyjaśniłaś tej sprawy do końca, fajnie że teraz do niej powróciłaś.
** Uczta Babette film duński nakręcony na podstawie opowiadania Karen Blixen
- Ciekawi mnie, dlaczego wymieniając imię nowej bohaterki, dałaś odnośnik do filmu. Co to ma wspólnego z tą panią.
Ostatnio zmieniony 14 marca 2023, 22:58 przez Dany, łącznie zmieniany 2 razy.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5991
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Gelsomina »

Ano nie mogę od razu wykładać kawę na ławę😉

,,Ciekawi mnie, dlaczego wymieniając imię nowej bohaterki, dałaś odnośnik do filmu. Co to ma wspólnego z tą panią".

Nie dałam odnośnika przy imieniu, tylko przy tytule filmu. Imię nieznajomej skojarzyło się Oldze z filmem ,, Uczta Babette", a jak już wymieniłam tytuł, dałam także odnośnik.
Ostatnio zmieniony 14 marca 2023, 23:35 przez Gelsomina, łącznie zmieniany 1 raz.
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19832
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Dany »

W tej samej chwili przypomniałam sobie film Uczta Babette** i

- Faktycznie, tak napisałaś. Tak byłam zafascynowana tym nowym wątkiem, że uciekło mi, przy czym te gwiazdki były. Dzięki za wyjaśnienie.
A, swoją drogą, kto to jest, ta Babette, córka Gustawa? . Może teraz wyjaśni się, co przydarzyło się panu Gustawowi.
On miał takie pieski, jak ta kobieta, ale chyba psy tak długo nie żyją, więc to nie mogą być te same psy. Pan Gustaw zniknął, gdy ona miała 12 lat (chyba że źle pamiętam).

Bardzo, ale to bardzo, czekam na wyjaśnienie tej zagadki. No i co będzie dalej z Olgą i Janem.

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5991
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Gelsomina »

Psy na pewno tak długo nie żyją. To po prostu ulubiona rasa pana Gustawa, więc zapewne po śmierci rudych przyjaciół, wybrał sobie kolejnych towarzyszy życia właśnie tej rasy.

Pozwoliłam sobie wstawić kolejny rozdział. Mam nadzieję, że nie dostanę bury, że zaśmiecam Piszemy ;)
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
tcz
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 3340
Rejestracja: 30 maja 2018, 22:34
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Złotych Pietruch: 9
Srebrnych Pietruch: 3
Brązowych Pietruch: 6
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 1

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: tcz »

Gelsomina pisze: 15 marca 2023, 09:37 Pozwoliłam sobie wstawić kolejny rozdział. Mam nadzieję, że nie dostanę bury, że zaśmiecam Piszemy ;)
Gelsi, wręcz odwrotnie, wyszłaś naprzeciw naszym oczekiwaniom. :o

Tadeusz

Awatar użytkownika
Gelsomina
Autor/ka z pewnym stażem...
Posty: 5991
Rejestracja: 17 lipca 2014, 01:15
Lokalizacja: Łódź
Złotych Pietruch: 2
Srebrnych Pietruch: 4
Brązowych Pietruch: 1
Tematyczny Konkurs na Wiersz: 2
Kryształowych Dyń: 1
Honorowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 9
Najlepsza proza: 0

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Gelsomina »

To mnie uspokoiłeś🍀
Jeżeli coś jest dla ciebie bardzo trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe dla człowieka w ogóle. Owszem, miej to przekonanie, że co jest możliwe dla człowieka i zwykłe, to i dla ciebie jest możliwe do osiągnięcia.

Marek Aureliusz
Awatar użytkownika
Dany
Administrator
Posty: 19832
Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
Lokalizacja: Poznań
Złotych Pietruch: 4
Srebrnych Pietruch: 9
Brązowych Pietruch: 11
Kryształowych Dyń: 1
Wierszy miesiąca: 24

Re: O jeden zwariowany dzień za mało (powieścidło cz. XXXIII)

Post autor: Dany »

Koniec miesiąca, utwór przenoszę do odpowiedniego działu. Tam też można czytać, komentować i odpowiadać na komentarze.
Pozdrawiam :)

ObrazekOczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.

ODPOWIEDZ