R E Q U I E M
W pokoju panował półmrok. Na kotarze szczelnie zasłaniającej okno rysowała się blada poświata dnia. Pod ścianą stało łóżko, na którym leżał mężczyzna. Głowę miał wciśniętą w poduszkę. Blada twarz odznaczała się od tła wiankiem dawno nieogolonego zarostu.
Dni tego mężczyzny były już policzone
Dziś kończył właśnie 34 rok życia. Przyjmując, że statystyczny wiek życia mężczyzny wynosi 68 lat, pozostało mu jeszcze 34 lata życia. Liczbę tę mnożąc przez 365 dni, otrzymano 12 410 dni i nocy. Sprawdzono działanie na kalkulatorze. Zgadzało się, co do dnia...
U wezgłowia chorego zebrało się kilka osób. Lekarz w białym fartuchu pochylił się nad nim. Chory otworzył oczy. Błędnym wzrokiem wodził po twarzach zebranych. Wreszcie wzrok jego zatrzymał się na doktorze. Z trudem dźwignął głowę i zwracając się do niego, spytał:
- A czy ty znasz, durniu, fenomenologię Hegla?
- Nie znam – odpowiedział ten szczerze.
- Tak też sądziłem! – w glosie chorego zabrzmiała nuta satysfakcji.
Głowa ciężko opadła mu na poduszkę. Przymknął powieki. Począł mówić urywanym, niewyraźnym głosem:. - Wreszcie pojąłem, że czas jako pojecie obiektywne po prostu nie istnieje. Każdy swój czas nosi w sobie, Stworzyliśmy go wyłącznie dla celów praktycznych. Miał nam ułatwić życie, uporządkować, uregulować. Tak przecież lubimy regularność! Regularnie jeść, wypróżniać się, upijać . Nie przewidzieliśmy jednak, że ten twór umysłu człowieka wymknie się spod jego kontroli i przybierze pozory obiektywnego bytu. Ze sługi przemieni się w pana. Zniewoli nas! Odtąd staniemy się niewolnikami czasu... Teraz, chłoszcząc nas knutem, popędza. No, szybciej i szybciej! Stępa! Galop! Już zady trzęsą się nam w galopie, Z wywalonych języków toczy się piana. Dalej! Dalej! Do utraty tchu! Do zawału! Do usranej śmierci wreszcie!
- Majaczy – lekarz znacząco pokiwał głową.
Odzyskał przytomność. Rozejrzał się po pokoju. Jego wzrok spotkał się z pełnym troski spojrzeniem siedzącej przy łóżku żony. Wziął ją za rękę. - Jest moim życzeniem, by dzieci, nie widziały po śmierci moich zwłok. Niech zachowają ojca w pamięci takim, jakim zapamiętały go za życia. - Widząc łzy w jej oczach, dodał miękko - Nie trzeba, Joanno... nie trzeba.
Zmienił temat. - Pamiętasz moje oświadczyny? Byłaś wtedy w niebieskiej sukience...
- Pamiętam - odpowiedziała. – Trzymając mnie za rękę mówiłeś "Pójdź Joanno ze mną! Zrobimy meble ze skrzynek, będziemy razem słuchali V Symfonii Beethovena, czytali wiersze Norwida i kochali się trzy razy na noc".
Pocałował ją w policzek - Przyprowadź dzieci – poprosił.
Przy łóżku zgromadziły się jego dzieci. Nie były jeszcze w stanie zrozumieć powagi sytuacji i w obliczu majestatu śmierci zachowywały się zwyczajnie, po dziecinnemu. Młodszy, sześcioletni dłubał w nosie i przestępując z nogi na nogę robił znudzone miny. Starsza, ośmioletnia dziewczynka kołysała na rękach szmacianą lalkę.
Ojciec wsparł się na łokciach i uniósł znad poduszek głowę: - Moje kochane dzieci – zaczął - nie będę taił, że dni waszego tatusia są już policzone. Zostało ich jeszcze dokładnie – tu przez chwilę zastanawiał się – tak... jeszcze tylko 12408. Mogę jednak spokojnie odejść, ponieważ wiem, że wy, kochane dzieci, jesteście cząstka mojej nieśmiertelności. Będę żył w tobie Aniu i w tobie Piotrusiu, gdy już mnie tu nie będzie.
Chciałbym wam przekazać ostatnie rady i wskazówki, które jak sądzę, będą przydatne w życiu. Zapewne niejednokrotnie zadawaliście sobie pytanie, jaki jest sens życia? Ja również zadawałem sobie to pytanie. Długo nie mogłem znaleźć odpowiedzi, Chciałem wykryć obiektywne prawo, którego byt, jak zakładałem, miał być usytuowany gdzieś poza, ponad życiem. To właśnie prawo miało określać, wyznaczać jedynie sensowny sposób na życie. I to był błąd. Świadomość przemijania zobowiązuje nas i zmusza do ciągłych rozliczeń z życia, z każdego dnia, każdej godziny. Ciągle sprawdzamy, weryfikujemy, szukamy afirmacji i usprawiedliwienia. Weźmy przykładowo... - Siku! – pisnął chłopiec.
Ojciec przerwał. Stracił wątek, starannie wytarł nos kraciastą chustką. - No, ucałujcie tatusia na pożegnanie – zakończył.
W drzwiach pokoju ukazała się otyła postać. Ostrożnie, by nie zrobić hałasu, na palcach zbliżała się do łóżka. Chory miał oczy zamknięte. Sprawiał wrażenie śpiącego. Przybyły zatrzymał się przy łóżku. Widząc, że chory śpi, już zawrócił, gdy ten otworzył oczy. Przyglądał się przybyłemu przez dłuższą chwilę. - Wuj Alojzy – wyszeptła w końcu. – Z trudem go poznałem. Strasznie wuj utył. Niech wuj siada! Zagramy w karty. Albo raczej coś mu zaraz pokażę. – Wyciągnął spod poduszki gruby brulion.
- Opracowałem tabelę inteligencji naszej licznej rodziny - powiedział. - Zaraz mu wszystko wyjaśnię. Otóż w punkcie wyjściowym – o tu - który to punkt stanowi umowną granicę, między inteligencją, w stadium embrionalnym, a jej całkowitym brakiem, umieściłem Benka, syna ciotki Agaty, nieprzypadkowo zresztą. Benek to chłopisko duże i z charakterem. W każdej sytuacji umie się znaleźć, w każdej sprawie ma własne zdanie. To nic, że zawsze takie samo. Przykładowo mówią do niego: "Wyrosłeś na dorodnego mężczyznę", a on z miejsca odpowiada: "A co się będę pieprzył!", albo:"Wysubtelniałeś Beniu", on: "A co się będę pieprzył". "Tak mocno, tak po męsku to powiedziałeś", "E tam! Ja walę prosto z mostu! Co się będę pieprzył!". Ciotka Agata utrzymuje, że ten chłopak daleko zajdzie. Niewykluczone, że nawet posłem zostanie.
Przyjąłem, że podstawową jednostką miary inteligencji jest jeden „benek”. Dziesięć „benków” daję wyższą jednostkę, równą jednej "klarze". Ciotka Klara, jak wiesz, potrafi człowieka formalnie na śmierć zagadać. Niech no tylko dorwie delikwenta! Żeby nie wiem jak się wykręcał, sapał, stękał, tak go gruntownie wymagluje, ogłupi, że największa bzdurę przyjmie za prawdę i pewnik. Co więcej, przyjmie jako swoją osobistą prawdę... Gotów potem przysięgać, że Kowalska to czarownica i krowom mleko odejmuje, że Malinowski zaszedł z Nowakową w ciążę i tylko patrzeć jak urodzi i milion dostanie nagrody, bo właśnie taka ustawa wyszła.
Dziesięć "klar" składa się na jednostkę, która nazwałem jeden "alojzy". To na cześć wuja! Proszę nie dziękować. Nie trzeba, doprawdy! Tabelę tę, wynik przemyśleń wielu dni i bezsennych nocy, zostawiam w spadku rodzinie. Nic więcej nie mam.
Chory przerwał.
– Jestem strasznie znużony - powiedział. – Musze się trochę przespać. Żegnaj wuju, może spotkamy się gdzieś tam - palcem wskazał na sufit.
Objawy choroby nasiliły się. Chory żądał wódki. Wypijał szklankę i godzinami trwał w milczeniu. Nie reagował na pytania. Trącił kontakt z otoczeniem. Ożywiał się na pewien czas słysząc dźwięki symfonii Beethovena. Czasami wieczorami śpiewał cienkim, prawie dziecinnym głosem. Ciągle powtarzał ten sam dwuwiersz:
"W pogoni za dniem świątecznym
Radość dnia powszedniego utraciłem"
Brzmiało to jak żałosne kwilenie, pełna bólu skarga. Nikt nie miał wątpliwości nadchodził krytyczny moment.
– Trza po księdza posłać – poradziła teściowa.
Chory uspokoił się. Z oczu znikły mu złe błyski. Twarz wypogodziła się. - Pomódlmy się, synu - powiedział ksiądz
Ukląkł w nogach łóżka i patrząc w górę rozpoczął głośna rozmowę z Bogiem - Niech mi będzie Panie Boże policzone to, że nie przypisywałem Ci naszych ludzkich słabości - próżności i pychy. Niech mi policzone będzie, że nie obrażałem intelektu Twego biciem pokłonów, klepaniem pacierzy i leżenie krzyżem. Niech mi policzone będzie, że widziałem w Tobie Boski Intelekt,. który nie żąda irracjonalnych zachowań... Niech mi będzie policzone również i to, że nigdy nie zwątpiłem w Twoją doskonałość i starałem się zrozumieć jej istotę. Amen.
- Więcej pokory synu – upomniał ksiądz. - Teraz wyznaj szczerze grzechy.
- Okradłem 40 milionów rodaków.
- ?!
Będąc na praktykach w fabryce ukradłem śrubę. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Nie była wcale mi potrzebna... Wyrzuciłem ją. Było to jednak mienie społeczne, a więc własnością należącą do wszystkich. Kradnąc ją jednym czynem okradłem prawie 40 milionów Kowalskich. - No, dobrze – przerwał ksiądz. – A szóste przykazanie? Grzeszyłeś przeciwko szóstemu przykazaniu?
- Tak, ojcze.
- Wyznaj wszystko szczerze.
- To odbyło się bardzo prosto, Spotkałem go na ulicy. Poczułem pociąg płciowy...
- Go! – krzyknął ksiądz. – To był on?!
-Tak on. To był anioł-kobieta.
-Aha – ksiądz uspokoił się wyraźnie. Co za skojarzenia! Anioł i pociąg! – zrzędził. – I co dalej? - Nic, zgrzeszyłem ojcze myślą.
- Szkoda – spowiednik sprawiał wrażenie wyraźnie zawiedzionego.
- Ja również żałuję ojcze, ponieważ uważam, że między grzechem popełnionym uczynkiem, a popełnionym myślą istniej zasadnicza jakościowa różnica, natomiast forma popełnienia grzechu i tak przecież nie ma wpływu na jego ciężar gatunkowy.
Pogodzony z Bogiem i ludźmi czekał. Dni jego nieuchronnie upływały. Właśnie gasł następny dzień. Zostało mu ich jeszcze tylko 12 400.