Nagłe zatrzymanie powozu wyrwało Podpuszczatora z odrętwienia, w jaki, miał zwyczaj zapadać na czas peregrynacji. Ożywienie i chaos, towarzyszące podróżnym przy wysiadaniu, przesuwaniu bagażu, przepychaniu się oraz głośne nawoływanie woźnicy, zmusiły naszego bohatera do sprawnego i niezwłocznego opuszczenia pojazdu, tudzież oddalenia się. Przyczyną niewątpliwie były również potrzeby natury fizjologicznej oraz nasilające się z każdą minutą pragnienie. Woźnica krzyczał za rozpierzchającymi się podróżnymi:
- Pamiętajta, drogie państwo, że ino jakieś pół godzinki bedziem postojować.
- Pół godzinki "postojowania" - uśmiechnął się Podpuszczator. - Szmat czasu. Napiłbym się, bo ociupinkę suszy po zacnym węgrzynie Krasnoludów.
Rozejrzał się. Miasteczko, choć niewielkie, sprawiało pozytywne wrażenie. Schludne domki, schludne przed nimi trawniczki, przystrzyżone żywopłoty, jakiś pomniczek na cześć nieznanych, acz oddanych sprawie bohaterów, budynek mieszczący na parterze bank i lombard i kilkadziesiąt metrów dalej sklepik. W stronę tego ostatniego skierował swe kroki spragniony podróżny. Jasnobłękitna fasada, ławeczka przed wejściem i porządnie wymalowany szyld zachęcały do wejścia w głąb lokalu. Szyld nad drzwiami ogłaszał wszem i wobec : "Pod Rybcią" i na dowód tego ukazywał uśmiechniętą szelmowsko bliżej niezidentyfikowaną przedstawicielkę gromady Pisces.
- Pokój wam - przywitał się wchodząc Podpuszczator.
- Witajcie, wielmożny panie - sklepikarz witał gościa uśmiechem szczerym i szczerbatym.
- A czym to usłużyć wielmożnemu ?
- A dajcież spokój z tym wielmożnym. Cosik do picia podajcie, bo mnie suszy niemożebnie po... trudach podróży.
- Ojć, toście akuratnie trafili, wielmożny, mam ja piwo dopiero co uwarzone przez moją kobietę. Chłodne i z pianką jak należy.
- Nie - trochę zbyt szybko i nerwowo zareagował Podpuszczator i, choć zimne piwko uśmiechało mu się, oj, uśmiechało, to jego zasada podróżowania brzmiała od wielu lat tak samo "Czas w podróży, to czas bez alkoholu, zbędnych znajomości i z bagażem na tyle cennym, jak wzruszenie ramion po jego stracie".
- No to zakwas mam ci ja, równie chłodny i smakowity - zachęcał sklepikarz.
- Świetnie, dajcie z kwaterkę.
- A siednijcie se wielmożny na ławeczce. Kobieta zaraz poda... Rybciu - krzyknął w stronę niewiasty.
Rozsiadł się Podpuszczator i klepnąwszy ręką w puste obok miejsce na ławce, zachęcił sklepikarza do towarzystwa i rozmowy. - Dobry tu interes pewnie ?
- Ojć tam, wielmożny. Dziękować, nie narzekam, ale to moja Rybcia ma ku temu dryg. Ja to wielmożny panie usłużę, podam co trza, towar przywiezę, ździebko pohandluję...
- No to skarb macie.
- A skarb, wielmożny, a skarb. I wiem Ci ja, co mówię.
"Skarb" wynurzył się ze sklepu, uśmiechając się równie szczerze, co jej mąż, ale nie prezentując równie interesujących w, nim ubytków. Podała szklanicę z napojem.
Każdy łyk wlewał rozkosz w gardło Podpuszczatora; rozkosz i wdzięczność niewysłowioną. - Bo to, wielmożny, baba jest jak sieć rybacka. Masz dziurawą i źle splecioną, to ci, byle mątwa uciec może, a ty, panie, choćbyś cały dzień zarzucał, to ino żal i wodorosty - dokończył mrucząc pod nosem.
Po chwili jednak głos jego odzyskał moc. - A jak na dobrą trafisz, to i cała ławica wlezie ci pod samiuśki nos. Ale to wielmożny panie trza też widzieć, jak się drygawicą bawić - uśmiechnął się znacząco w stronę Podpuszczatora. - Ja to wszystko wielmożny wiem..., bo i taką, i taką miałem.
- Czekaj, czekaj... Złota rybka? Zła baba? Hej, czy to nie ty miałeś farta i spełnione trzy życzenia ?
- A gdzież tam wielmożny, bajdy to i ploty... Nie złapał ja złotej rybki, a ino chwycił moją Rybcię. Przyjechała ona za siostrą, co to za młodego Bartczaka z naszej wsi się wydała. A życzenia to wielmożny ja może i miał, ojć miał, ale ona to porządna niewiasta i nic przed ślubem spełniać nie chciała. Ani jednego życzenia - Rybak zaśmiał się rubasznie.
- Hmm, to ja znam całkiem inną wersję ...
- A, bo to panie ludziska plotą i ze śledzia jesiotra robią. Miał ja chatę nad morzem, no miał. Miał i łajbę co się patrzy i babę też jak należy. Miał ja wędki, krętliki, kausze, haki, mieroże, wontony. Miał ja morze w duszy i sztorm w miłowaniu. I wszystko to ja zostawił dla mojej Rybci - spojrzał w stronę majaczącej się w konturze drzwi sylwetki kobiety.
- A te trzy życzenia ? - nie poddawał się Podpuszczator
- Ano, były... do spełnienia.
Podróżny uniósł w zdziwieniu brwi . - Ojć wielmożny, toć ja musiał trzy życzenia mojej byłej spełnić, co, by wolność odzyskać. Dał jej chatę, dał jej łajbę i dał słowo, że do morza się nie zbliżę. Ot wiedziała - ostatnie słowa już bez uśmiechu wypowiadał - co zaboli. Słuszność po jej stronie; ból za ból i jak to mówią uczeni: ząb za ząb...
Podpuszczator mimowolnie spojrzał w kierunku ust mówiącego i leciutko się skrzywił.
- Oooooodjaaaaazd! Koniec postojowania! Odjazd za momencik! - wydarł się woźnica.
- Na mnie czas - Podpuszczator wstał z ławy. - Jedno tylko powiedzcie, warto było?
- Ano, warto, wielmożny. Warto. Jedna złota warta stokroć ławicy lśniących, ale zimnych.
- Zapamiętam - rzekł oddalając się podróżny. - Zapamiętam to i, to, że "trza wiedzieć, jak się drygawicą bawić".