Jeszcze przez chwilę Jan ogląda łyżeczkę, jakby w jej drobnym kształcie chciał odnaleźć zarys swojej opowieści. Na chwilę przymyka oczy i kiedy obraca w placach, zaczynają mu się pojawiać coraz to nowe obrazy.
Rozpoznaje znajome, dawno nie odwiedzane miejsca. Znów widzi stary, dębowy stół otoczony ze wszystkich stron krzesłami. Na ścianie tyka zegar z wahadłem. Obok niego pojawia się kredens, w którym przez szyby widać wykonane z ciętego szkła kieliszki i karafkę ojca.
Kiedy rozpoznaje jego głos, twarz rozjaśnia mu uśmiech. Widzi klęczącego przy piecu i próbującego rozpalić ogień. Zapewnia, że następnym razem nie kupi węgla u tego samego wozaka.
Jan ponownie patrzy na stół, gdzie pojawia się obrus. Biały, krochmalony, długo prasowany przez matkę, by na niedzielny obiad prezentował się doskonale. Na nim wazon z bukietem kwiatów takich, jakie lubiła najbardziej. Obok budzik sumiennie nakręcany wieczorem, by rano budził do szkoły.
Kod: Zaznacz cały
Dostrzega drobne postacie. Wysokie na nie więcej niż dwa, trzy centymetry. Rozpoznaje w nich stare, zapomniane, żołnierzyki: piechura oraz jeźdźca na koniu. Po kształcie hełmu domyśla się, że to szwoleżer, lecz nie może dojrzeć, jakiej jest narodowości? Niewprawna ręka twórcy i starte kolory nie pozwalają się domyśleć.
W miarę upływu czasu figurek przybywa i już po chwili tłumnie zapełniają blat.
Wydaje się, że z braku miejsca, te stojące na skraju, zaraz spadną, lecz nic takiego nie następuje. Stół rośnie, pchając ścianę, która pod naporem cofa się gdzieś hen, aż po horyzont.
Powierzchnia mebla w jednych miejscach zaczyna puchnąć, w innych opadać, by nagle pofałdowana szybko porosnąć zielenią. To nie jest już stół. Przed Janem rozpościerał się szeroki widok na pola otoczone lesistymi wzgórzami. Światło zaczyna wolno przygasać i nastaje ciemność. Tylko wojskowe ogniska, niczym świetliki, migoczą w oddali.
Nad nowo powstałą przestrzenią wstaje noc jednak już po chwili nad horyzontem zaczyna nieśmiało jaśnieć poranna zorza, powoli rozlewając się czerwienią po firmamencie.
Świta. Nadchodzi nowy dzień, a z nim opowieść Jana.
Wyobraź sobie Marku chłopca mnie więcej w wieku twojego brata. Siedzi teraz w namiocie przy stole.
Tak samo jak ja. Ja też mieszkam w namiocie – przerywa malec.
Tak, to prawda, ale jego namiot jest duży, wojskowy. Tak duży, że można w nim wygodnie stać, a nawet się przechadzać. Na pewno chciałbyś wiedzieć, co on mógł w nim takiego robić?
Mały kiwa głową.
Otóż chłopiec był na wojnie. Tak, tak, na prawdziwej wojnie, bo oto właśnie kilka godzin temu przyjechał z mamą do wujka generała. Może wiesz, kim był Napoleon?
Mały myśli przez na chwilę. Widać, że za wszelką cenę chce coś sobie przypomnieć. W końcu niepewnie odpowiada:
By…Był ... Wielkim generałem!
Tak, oczywiście. – Jan uśmiecha się, i już chce zrobić chłopcu mały wykład, gdy w ostatnim momencie gryzie się w język. Przypomina sobie, że nie ma do czynienia ze swoimi studentami, lecz z małym chłopcem. - Masz rację, był wielkim generałem, który dowodził armią francuską. Stojąc na jej czele Bonaparte, podbił niemal pół Europy. Był również Cesarzem Francji, dlatego miał wiele pracy. Mimo to nigdy nie zapominał o swojej rodzinie.Wyobraź sobie, że wszystkim wręczał podarki. Czasami były całkiem spore. Wojska francuskie podbijały kolejne europejskie księstwa, a on je, ot tak, po prostu rozdawał. Prawie wszyscy członkowie rodziny dostali po jakimiś małym państwie. Niestety, z jakiś powodów, zapomniał o swojej siostrze i właśnie ta, wołająca o pomstę do nieba niesprawiedliwość, sprowadziła ją do wojskowego obozu. Chciała w ten sposób przypomnieć mu o swoim istnieniu.
Zabrała ze sobą synka, który miał w jej planach odegrać bardzo ważną rolę. Próbując spotkać się z bratem, przemierzyła niemal pół Europy, lecz bez powodzenia. W tym czasie Napoleon prowadził kampanie wojenne, dlatego informację o ruchach jego wojsk i o nim samym okryte były ścisłą tajemnicą. Jednak któregoś dnia los się do niej uśmiechnął. Po miesiącach poszukiwań w końcu odnalazła go tutaj pośród gęsto zalesionych austriackich wzgórz.
Ale wracajmy do Ludwika, bo tak ma na imię bohater naszej opowieści. Siedzi teraz nad talerzem wyjątkowo przez niego nielubianej kaszki i grzebie w niej łyżeczką, którą co chwilę przykłada do świecy. Kaszka, objęta płomieniem, skwierczy, co bardzo mu się podoba. Zajęty zabawą, zdaje się nie słyszeć nalegań matki, która pogania go, by raczył skończyć jedzenie.
Malec się nie spieszy. Wie, że za chwilę czeka go spotkanie z wyjątkowo przez niego nielubianym wujkiem. Ile razy generał ma okazję go zobaczyć, natychmiast podchodzi i swoim zwyczajem, podnosi do góry, by pocałować w policzek. Ludwik tego nie cierpi, i nie chodziło tu nawet o ten obrzydliwy pocałunek, ale o fakt, że podnoszony, na moment staje się zupełnie bezbronny. Jakiekolwiek szarpanie nie ma sensu, bowiem mocne ręce generała chwytają go niczym kleszcze, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. W końcu, po kliku pytaniach, na które zwykle nie odpowiada, wuj stawia go na ziemi.
Jednak to nie koniec problemów Ludwika. Teraz musi siedzieć cicho, by nie przeszkadzać dorosłym w rozmowie. Jest to sprzeczne z jego żywiołową naturą, która ciągle domaga się ruchu. Nogi same ciągną go w nieznane, a rogata dusza namawia do wymyślania co raz to nowych psot. Długie siedzenie i słuchanie nudnych rozmów to dla niego prawdziwa gehenna.
Kod: Zaznacz cały
Zniecierpliwiona mama szybko podchodzi do Ludwika i odciąga od stołu. Chce odebrać łyżeczkę, lecz on chowa ją za siebie.
Kobieta nie ma czasu na przekomarzania. Z namiotu wodza dochodzą odgłosy świadczące o tym, że narada powoli dobiega końca i zaraz żołnierze wyruszą na bitwę.
Łapie chłopca za rękę i by mu się przyjrzeć, stawia na środku. Wprawdzie dostrzega na bluzce ślady kaszki, lecz rezygnuje z przebierania. Ciągnąc malca za sobą, szybko wybiega ze swojego namiotu.
Żołnierze trzymający wartę na widok kobiety energicznie idącej w ich kierunku, stają na baczność.
Teraz albo nigdy. Matka z synem szybko wchodzą przez szerokie wejście, utworzone przez uniesione płachty brezentu. Kiedy stają w środku, widok tylu oficerskich mundurów momentalnie ją onieśmiela. W jednej chwili uchodzi z niej cała energia, z którą się tutaj pojawiła.
Nad masywnym stołem, na którym leży wielka, sztabowa mapa, pochyla się kilku mężczyzn. Na krańcu mebla stoi kandelabr, przytrzymujący wieki arkusz papieru, by ten, niesforny, sam się nie zwijał. Masywny lichtarz jest w namiocie jedynym źródłem światła, ponieważ słońce, które powoli zaczyna jaśnieć nad horyzontem, nie jest jeszcze w stanie oświetlić wnętrza.
Oficerowie, strojni w granatowe mundury haftowane złotą nicią, wyglądają doprawdy wspaniale. Powagi i godności dodają im złote epolety oraz czerwone lampasy niknące w cholewach wysokich, czarnych butów.
Między żołnierzami, oparty o krawędź stołu, stoi niski mężczyzna. Widać, że jest on tutaj najważniejszą osobą, bowiem reszta żołnierzy stoi po drugie stronie mebla i z wyraźnym szacunkiem słucha jego słów.
W pierwszym momencie nikt nie zawraca uwagi na niespodziewanych gości. Dopiero po chwili jeden z oficerów unosi głowę. Zdziwiony widokiem, szepce coś koledze. Ten, miast śledzić sytuację na mapie, zaciekawiony przygląda się parze. Po chwili wszyscy oficerowie patrzą w stronę wejścia, co powoduje, że nad stołem brzmi już tylko głos generała.
Wódz, nie słysząc żadnych uwag podkomendnych, rozgląda się zdziwiony. W końcu i on zauważa postacie, lecz przy tym świetleniu nie jest w stanie ich rozpoznać. Odsuwa się od stołu i podchodzi bliżej.
„Cholera, co ona tu robi. Przyszła zawracać mi głowę i to tuż przed bitwą. To niedopuszczalne!” - rozpoznawszy siostrę, zły, klnie w myślach. Kiedy już chce ją wyrzucić, dostrzega pyzatą buzię siostrzeńca.
*
Chłopak zawsze był dla niego wyzwaniem. Kiedy pół Europy leżało u jego stóp, a poselstwa słały wiernopoddańcze listy, urwis chroniony dziecięcym uśmiechem, co raz mu się wymykał. Gdy dworacy jeden przez drugiego silili się, by odgadnąć myśli wodza, ten, uzbrojony w chłopięcą niewinność, wyraźnie drwił sobie z niego. Obdarzony uroczym, dziecięcy uśmiechem i lokami opadającymi na czoło, mógł sobie pozwolić niemal na wszystko. Wszelkie taktyki wzięte prosto z politycznych rozgrywek czy z pola walki na nic się tu zdały. Chłopiec był dla generała prawdziwą twierdzą, którą ten w żaden sposób nie mógł zdobyć.
Generał, kiedy tylko miał okazję zobaczyć malca, zapominał o bożym świecie i natychmiast przystępował do frontalnego aktu. Pod przykryciem żarcików, czułych słówek zaczynał szturm mający na celu zdobycie jego perlistego śmiechu, którym tak szczodrze zwykł obdarzać innych.
Swoim zwyczajem, szybko podchodzi do Ludwika, gdy nagle staje i zaczyna namawiać, by to on podszedł bliżej. Chłopak tępo patrzy w barwny dywan, który wyściela podłogę namiotu i ani myśli się ruszyć.
W sukurs dowódcy przychodzą oficerowie. Stara gwardia korzysta z niespodziewanej okazji. Chwila odprężenia, kilka minut zabawy tak potrzebnej, aby rozładować napiętą atmosferę. Śmiejąc się, zaczynają namawiać chłopca, by ten raczył ustąpić.
Zabiegi oficerów powodują, że malec z wrażenia rozdziawia buzię. Robi krok jeden, drugi i kiedy znajduje się już w zasięgu rąk wuja, ten nie czekając dłużej, szybko bierze go na ręce. Na takie dictum Ludwik wygina się ze wstrętem do tyłu i tylko silne ręce dowódcy zapobiegają upadkowi. By nie patrzyć w oczy swojemu ciemięzcy z odrazą odwraca głowę. W tym momencie dłonie generała wyczuwają z tyły jakiś przedmiot.
Pokaż, co tam chowasz?
Malec kręci głową
Pokaż, nie bądź taki uparty – zaczyna namawiać go przymilnie.
Adiutant stojący tuż za chłopcem, spogląda zaciekawiony. W dłoniach chłopca dostrzega małą dziecinną łyżeczkę. Uśmiecha się i kiedy właśnie zaczyna roztkliwiać się tym widokiem, Ludwik jednym, celnym ruchem trafia nią generała prosto w oko.
Dowódcę przeszywa straszny ból, który powoduje, że malec wysuwa mu się z rąk. Generał rażony tak niespodziewanym ciosem, przesłania oczy dłonią. Oszołomiony sięga po karafkę. Mając jednak ograniczone pole widzenia, nie dostrzega świecznika, który trącony przechyla się i upada na znajdujące się na stole dokumenty. Płomień świecy dosięga papieru i skacze nań z sykiem. Oficerowie, zaskoczeni jednym zdarzeniem, na drugie reagują z opóźnieniem. Ta chwila wahania daje ognikom kilka dodatkowych sekund, by rozprzestrzeniły się po całym blacie.
Pierwszy z pomocą spieszy marszałek. Zrzuca na podłogę płonące papiery i tam zadeptuje ogień. Za jego przykładem idą pozostali.
Stojący przed namiotem strażnik, nie wiele myśląc, sięga po stojące przy wyjściu wiadro. Znajduje się w nim zimna woda, specjalnie przygotowana dla wodza, który ma w zwyczaju, polewać nią głowę i tors. Zabieg ten, po długich i meczących naradach przywraca go do życia z drugiej pokazuje podwładnym siłę i witalność dowódcy.
Kiedy żołnierz przymierza się, by zalać stół w ostatniej chwili zostaje powstrzymany. Tym razem refleks adiutanta nie zawodzi Zmoczone i nadpalone dokumenty stałyby się jedną, wielką, nieczytelną breją.
Po chwili sytuacja wydaje się być opanowana. W miejsce płomieni pojawia się dym, duszący okrutnie. Oficerowie nie widząc nowych zarzewi ognia, szybko wybiegają na zewnątrz gdzie zgięci w pół, krztusząc się, łapią oddech. Osmaleni sadzą z zaczerwionymi oczyma wyglądają tak, jakby właśnie przed chwilą wrócili z placu boju. Za nimi z namiotu wytacza się generał. Dziś najciężej dotknięty, ostrożnie siada na ziemi i oszołomiony złorzeczy.
- No niech no ja tego smarkacza dorwę, to mu … - .Tu dowódca urywa i grozi pięścią w kierunku namiotu siostry. Jednak już po chwili żałuje, że okazał przed podwładnymi chwilę słabości. Kiedy jako tako dochodzi do siebie, wstaje i spokojniejszym już tonem próbuje całą sytuację obrócić w żart.
- Mości panowie, wiele razy czyniono zakusy na moja życie, lecz nigdy cios nie padł z tak małej ręki. To doprawdy doniosłe zdarzenie, lecz nie ma się co dalej nad nim rozwodzić. Zroślibyśmy sobie mała przerwę, ale teraz musimy posprzątać cały ten bajzel. - Mówiąc to, szerokim gestem zaprasza oficerów do środka. Kiedy ci nikną, jeszcze przez chwilę duma nad tym, co się przed chwilą stało. Następnie szybko się odwraca i energicznie podąża za nimi.
Straty są spore. Na szczęście większość spraw została już omówiona. Pozostało jedynie zapoznać się z raportem wywiadu, a właściwie z notatkami naniesionymi na mapę przez generała Wertranda. Mapa znajduje się się pod stertą papierów, co daje nadzieję, że ogień jej nie dosięgnął. Marszałek po kolei zaczyna zdejmować ze stołu nadpalone dokumenty i już po chwili olbrzymia płachta ukazuje się w całej okazałości. Leży na stole niczym wielki obrus, zwisając po obu jego stronach niemal do ziemi. Oficerowie spoglądają w miejsce, gdzie powinny znajdować się wzgórza i ewentualnie, rozpoznane przez wywiadowców, wrogie oddziały. Niestety, ku ich przerażeniu zieje tam teraz jedna, wielka, wypalona dziura.
cdn