Dawać mi tu Wertranda!
Ależ sir, kazałeś mu jechać do Paryża – zauważa adiutant.
Twarz generała nabiega krwią, lecz on sam nie wybucha gniewem. Rzeczywiście, wieczorem wezwał go do siebie i polecił niezwłocznie wyjechać do stolicy, skąd od jakiegoś czasu nadchodziły informacje o grupie osób, próbujących przejąć władzę. Wertrand był człowiekiem, któremu mógł zaufać. Wiedział, że zrobi wszystko, by wykryć spisek.
Zapewne teraz gorzko pożałuje tej decyzji. Jego nadmierne obawy spowodowały, że nie czekając na rozstrzygnięcie bitwy, pozbył się jednego ze swoich najlepszych oficerów.
To w takim razie zwiadowcę!
Sir, po przekazaniu Wertrandowi informacji, natychmiast udał się na teren wroga. Nie wiemy dokładnie gdzie się teraz znajduje. Nie ma czasu na poszukiwania. Austriacy już zaczęli zajmować pozycje.
Jasna cholera! – generał patrzy w stronę wzgórz widocznych przez podwiniętą ścinę namiotu. To za nimi mogli znajdować się Prusacy. Podobno od wielu dni maszerują z odsieczą, lecz nikt dokładnie nie wie, gdzie się obecnie znajdują. Być może dotarli na miejsce i osłonięci wzgórzem, szykują się do ataku. Dowódca jeszcze przez chwilę spogląda w dal, jakby chciał wzrokiem przeniknąć las odległy o jakieś dziesięć mil, po czym zwraca się do towarzyszy.
A wy co o tym sądzicie?!
Nie musi precyzować pytania. Wszyscy wiedzą o co chodzi, lecz nikt nie zabiera głosu. Zapada nieznośnie długa cisza. Milczenie jest wymowne.
Generał uzmysławia sobie, że oto właśnie nadeszła jedna z tych chwil, kiedy sam musi podjąć decyzję. Zaczyna, więc szybko analizować sytuację.
Wie, że wojska francuskie ustępują liczebnie przeciwnikowi, a ich przewaga polega głównie na mobilności i szybkich manewrach. To wyklucza możliwość jednoczesnej walki na dwóch frontach. Gdyby, nie daj Boże, Prusacy zakatowaliby jego prawe skrzydło, nastąpiłaby katastrofa.
Jeżeli rzeczywiście znajdują się za wzgórzem, to on powinien pozostać po tej stronie rzeki, co da mu przewagę taktyczną, która zrównoważy dysproporcję sił.
Z drugiej strony, jeżeli Austriacy nie doczekawszy się wsparcia zmienią plany i odstąpią, bitwa okaże się nierozstrzygnięta. To nie byłoby dobre rozwiązanie, bowiem już pojawiły się pierwsze przymrozki i zaczęło brakować paszy dla koni.
Okoliczna ludność wrogo nastawiona do Francuzów, ociąga się z dostawami. Jeżeli kampania się przedłuży, wojska Napoleona zostaną zmuszone opuścić Austrię, co tak naprawdę będzie oznaczać porażkę. Mit o generale kroczącym od zwycięstwa do zwycięstwa, legnie w gruzach, a w Paryżu przybędzie mu nowych, śmiertelnych wrogów. Może jednak warto podjąć ryzyko i przeprawić się na drugą stronę.
Jeszcze przez chwilę rozmyśla. W końcu zwraca się do oficerów:
- Panowie, czas na nas. Znacie rozkazy. Zajmujcie pozycję, a potem ... A potem zobaczymy. Oby Bóg miał nas w swojej opiece!
*
Jan Nepomucen przerywa po czym sięga po filiżankę, aby resztką kawy przepłukać suche gardło i kiedy unosi wzrok ze zdumieniem stwierdza, że jego opowiadania z uwagą słuchają również inni. Zauważa Martę, która właśnie co wróciła i stoi nieco z tyłu, by nie przeszkadzać.
Nagle w sercu Jana pojawia się nadzieja. „Czyżby tym razem? Niemożliwe!" By się upewnić, że nie śni, przygląda się dokładnie chłopcu. Wszak to dla niego snuje tę opowieść.
Obawia się, że mówiąc językiem skierowanym raczej do dorosłych, mógł go zwyczajnie zanudzić. Jednak rozetki są tu niepotrzebne. Marek patrzy na niego zachwycony.
Nepomucen dostrzega koleiną postać, lecz tym razem nie na jawie, a w wyobraźni. Pojawia się niespodziewanie i niczym iskierka zaczyna jaśnieć gdzieś daleko nad horyzontem myśli.
Jan już wie, że to wokół niej osnuję dalszą opowieść. Potrzebuje tylko garści słów i jakieś liche odzienie. Do ręki włoży szczególny dar, by z nim wysłać ją w drogę.
Bojąc się, by nikt nie przerwał tej niecodziennej chwili, przewodnik szybko zaczyna opowiadać dalej.
*
Kiedy tylko matka z synem wybiegają z namiotu, Ludwik korzystając z chwili nieuwagi, wyszarpuje dłoń i szybko biegnie w stronę wysokich traw, znajdujących się tuż za obozowiskiem.
Zręcznie omijając ogniska i siedzących przy nich żołnierzy, wpada w zarośla, które kryją go przed gniewem dorosłych. Mama ubrana w długą suknię, nie może go dogonić. Przystaje zmęczona i bezradnie rozgląda się wokoło. Mijają kolejne minuty, a on ukrywa się dalej. W końcu kobieta rezygnuje i rusza w kierunku swojego namiotu.
Jej trwoga powoli zaczyna ustępować myśli, że w zwyczaju Ludwika jest chować się, kiedy coś nabroi. Służba musi go potem godzinami szukać po rozległych zakątkach pałacu, a on i tak pojawia się wtedy, gdy uzna to za stosowne.
„Jak zgłodnieje to się znajdzie. Z drugiej strony może to i lepiej, że zszedł bratu z oczu” - rozważa.
Jest pewna, że nie zrobiłby małemu krzywdy, lecz mimo to, myśl ta nieco ją uspokaja. W końcu nie jest w stanie przewidzieć, jak się wszystko jeszcze potoczy. Kiedy spogląda w kierunku parowu, nad którym unosił się kurz, wzniecany przez przechodzące oddziały, nachodzi ją refleksja, że być może syn, ukryty w krzakach, jest tam teraz nieco bezpieczniejszy.
Tymczasem Ludwik biegnie co tchu byle dalej i dalej. Gnany przez strach, pędzi na oślep, nie zważając na uderzające go gałęzie. Gdy zbiega prowadzącą w dół ścieżką, potyka się o wystający korzeń i pada jak długi.
- A zając gdzie?– nad jego głową rozlega się głośny śmiech. Malec unosi wzrok i dostrzega siedzącego na gałęzi chłopaka.
- Uciekł! – uśmiecha się. Poznaje kolegę.
Patryk zsuwa się i podchodzi, by pomóc dźwignąć się przyjacielowi z kolan. Stwierdziwszy, że wszystko w porządku z trudem powstrzymuje śmiech. - Narozrabiałeś mój drogi. Oj, narozrabiałeś.
- Tak - przyznaje malec - a skąd wiesz?
- Ja wszystko wiem - dumnie odpowiada chłopak – wiem o wszystkim, co dzieje się w obozie. Nic tu nie jest dla mnie tajemnicą. Dym widać było na kilometr. Masz u wuja przerąbane.
Cóż pozostało Ludwikowi jak tylko się z tym zgodzić.
cdn