Droga okazuje się trudna. Roślinność porastająca zbocze wąwozu, utrudnia chłopcom wyprawę. Co chwilę muszą omijać patrole wystawione przez Francuzów celem ochrony wojska przed niepowołanymi oczyma.
W końcu docierają do celu. Z miejsca gdzie się zatrzymują, rozciąga się doskonały widok na Dunaj, który w tym miejscu jest wyjątkowo wąski. Zielone, nadbrzeżne łąki pokryte są kolorowymi czworokątami pułków.
Generał stoi na niewielkim wzniesieniu z założonymi do tyłu rękoma i patrzy z uwagą na manewry wojska. Co chwilę unosi dłoń, aby okazać wolę otaczającym go oficerom. Ci, do których bezpośrednio skierowane są jego uwagi, natychmiast wsiadają na konie i co tchu pędzą do swoich oddziałów. Za jego przyczyną, pułki, niczym karty, przemieszczają się po zieleni łąk, przesuwane zda się niewidzialną ręką olbrzyma.
Brzeg po tej stronie rzeki, to wąski pas ziemi ograniczony wzgórzami, co powoduje, że kolejne rzesze żołnierzy, wypełniają go niemal całkowicie. Robi się tłoczno. Słychać gwar ludzi i rżenie koni. Ściśnięci na małym obszarze, niemal stykają się ramionami. Generał zdaje sobie sprawę, że nie może dłużej zwlekać. Kilka celnych, armatnich salw, a wśród stłoczonych oddziałów dojdzie do jatki.
Obok stoi niewielkie, sygnałowe działo do którego podchodzi jeden z oficerów i zapala lont.
Na dźwięk wystrzału żołnierze ruszają w kierunku rzeki. Po przejściu kilkudziesięciu metrów, docierają do brzegu i wchodzą do wody. Brodząc, unoszą karabiny, aby ich nie zamoczyć. Woda w tym miejscu jest wyjątkowo płytka i sięga jedynie do pasa. Jednak miejscami, zwłaszcza na środku, tworzą się wiry, zbijające z nóg. Piechurzy co jakiś czas, trafiwszy na nagłe obniżenie, zanurzają się niemal całkowicie.
Austriacy skończyli właśnie ustawiać działa i zaczęli kanonadę. Nie będąc pewnymi, czy z tej odległości dosięgną przeciwległego brzegu, skupili się na ostrzale brodu. Kule ze świstem trafiają w powierzchnię rzeki, wywołując gejzery wody. Piechota nie zwraca na to uwagi. Pierwsza linia to doświadczeni żołnierze. Dla nich najważniejsze jest teraz, jak najszybciej dotrzeć na drugą stronę i szybko się tam sformować.
Już po chwili pierwsi docierają na miejsce. Poganiani przez dowódców, stają w jednej linii, by natychmiast załadować broń i oddać strzał do zbliżającego się wroga.
To zaledwie garstka. Reszta wspina się po stromym, porośniętym mokrą roślinnością brzegu. Wilgotna trawa powoduje, że żołnierze ześlizgują się do rzeki, co znacznie spowalnia zajęcie przyczółka.
Bonaparte studiując mapę, przewidział to i zgromadził w tym miejscu dużą ilość armat. Moment rozpoczęcia ostrzału miał wybrać generał Laskowicz.
Doświadczony artylerzysta potrafił bezbłędnie ocenić sytuację. Salwa miała nastąpić w chwili, kiedy przeciwnik będzie znajdował się jeszcze poza zasięgiem karabinowego strzału, ale już w zasięgu dział. Ogień artylerii ma go spowolnić, na tyle, aby dać szanse własnym oddziałom na załadowanie broni.
Laskowicz daje znak, po którym rozlega się kanonada. Armaty jedna po drugiej podskakując w leżach, wypluwają ogień. Artylerzyści otoczeni kłębami dymu, sprawnie zapalają lonty. Następnie cofają się, aby w bezpiecznej odległości czekać aż działa znów zagrzmią. Gdy to następuje, natychmiast podchodzą do luf i czyszczą wyciorami. Następnie wkładają kolejne ładunki prochu, by po dokładnym ubiciu, wrzucić ciężką armatnią kulę.
To powtarza się wielokrotnie tak, że już po chwili działa parzą z gorąca. Jednak żołnierze nie zwracając uwagi na grożące im niebezpieczeństwo i mimo groźby eksplozji, niczym automaty, wykonują precyzyjnie czynności długo ćwiczone na manewrach.
Salwa trwa nieprzerwanie, zasypując Austriaków gradem kul, które wydają się lecieć prosto z nieba. Nie mogąc dostrzec pocisków, biegną nasłuchując. Za wszelką cenę chcą przewidzieć gdzie spadną. Może i tym razem będą mieli szczęście. Słysząc charakterystyczny świst, zwalniają, kluczą, by i tym razem przechytrzyć okrutny los.
Francuzi na własnych barkach przetaczają działa, aby w miarę przesuwania się przeciwnika, skrócić ich zasięg. Robią to ostrożnie, gdyż zbytnio zmniejszając kąt pod którym są ustawione, mogą narazić na ostrzał własnych kamratów.
Dowódca Austriaków popełnia błąd i zamiast natychmiast zaatakować wroga, nim ten umocni się na brzegu, czeka na sojusznika, który wyraźnie się spóźnia. Koniecznie chce mieć dwa asy w ręku i w ten sposób pewność zwycięstwa.
Zdaje sobie sprawę, że nie jest mistrzem strategii. To wola rodziców wyznaczyła mu tę życiową rolę. Jemu, człowiekowi o duszy artysty, kazano zgłębiać tajniki strategi, szybkich manewrów, a on teraz musi przewidzieć ruchy jednego z największych, jeśli nie największego, stratega Europy.
Choć tego nie okazuje, Książę boi się podjąć jakąkolwiek decyzję. Jego jedyna nadzieja tkwi w przewadze liczebnej. Zwleka, marnując cenny czas. W końcu, za usilną namową generałów, wydaje rozkaz ataku. Za późno. Francuzi zajęli brzeg.
Kiedy tylko pierwszy szereg grenadierów oddaje strzał, natychmiast się cofa. Do przodu wychodzi następny. Przyklęka na kolano i po załadowaniu karabinów, przymierza broń do oka. W tym samym czasie za plecami klęczących kolegów staje kolejny. W ten oto sposób jednocześnie strzelają oba. Podwójna salwa powtarza się cyklicznie, dzięki czemu armia Austriaków zasypywana jest gradem pocisków.
Dowódca grenadierów ma bystre oko i potrafi ocenić odległość. Natychmiast zauważa, że jeszcze chwila, a jego podwładni, nie będą mieli czasu, aby przygotować się do dalszej walki. Natychmiast wydaje rozkaz ” do nogi broń”. Piechurzy posłusznie wykonują polecenie. Następnie pada: „bagnet na broń” i już na lufach błyszczą się stalowe ostrza.
*
Armia Austriacka, to oprócz samych Austriaków, zlepek różnych narodowości. Są w niej Węgrzy, Czesi, Słowacy. Ludzie, często na siłę odrywani od codziennych zajęć, niechętnie stają do walki. Zamiast zażywać wywczasu na łonie rodziny, muszą teraz nastawiać głowę dla kilku drobnych monet żołnierskiego żołdu. Ma to duży wpływ na morale. Wielu żołnierzy zamiast atakować, tak naprawdę broni się, marząc jedynie, aby cało wyjść z opresji. Francuzi szybko przejmują inicjatywę i spychają armię przeciwnika w kierunku okolicznych wzgórz.
Nic dziwnego, bo też francuski piechur, to już zupełnie inny typ żołnierza. Często wywodzący się ze społecznych nizin, ma teraz możliwość szybkiego awansu za zasługi. Szlify oficerskie nie są już tylko dla wybranych. To nowość w ówczesnej Europie, gdzie do tej pory wojskowa kariera zależała jedynie od pochodzenia.
Duże znaczenia ma tu również osoba Napoleona. Żołnierze wpatrzeni w swojego wodza, idą z nim na kraniec świata. Przejęci ideami niedawnej rewolucji, niosą je dumnie pod sztandarami kraju.
Napoleon cały czas obserwuje nerwowo jeden z wąwozów. To w nim w każdej chwili mogą się pojawić Prusacy. Walcząc z Austriakami, oddziały francuskie zajmują coraz to większy obszar, co jest przyczyną ich nadmiernego rozciągnięcia. Co więcej, niektóre po wykonaniu łuku z cofającym się przeciwnikiem, zwrócone są teraz tyłem do kierunku z którego może nadejść odsiecz.
Nie jest dobra sytuacja, bowiem w ferworze walki dowódcy mogą nie zauważyć nadciągającego przeciwnika. Na wszelki wypadek generał pozostawia na wprost wąwozu swój nieliczny, lecz bardzo doświadczony dwudziesty ósmy korpus w skład którego wchodzi oddział Patryka.
Jest to bardzo dobre posunięcie, ponieważ około południa w wąwozie pojawiają się pierwsi żołnierze. Nieliczne zgrupowanie Francuzów jest niczym kropla w morzu, wobec nadciągających tłumów, lecz mimo to ma pewną przewagę.
Otóż, długi, kręty wąwóz, którym maszerują Niemcy, można porównać do szyjki butelki. Z jednej strony zamkniętej wysokim stromym zboczem, z drugiej nurtem niewielkiej, lecz wartkiej o tej porze rzeczki - prawego dopływu Dunaju. Chcąc, nie chcąc wojsko może poruszać się tylko do przodu i to na szerokości zaledwie kilkunastu żołnierzy. W tej sytuacji niewielki dwudziesty ósmy korpus staje się rodzajem zatyczki, która, przynajmniej przez chwilę, ma zatrzymać wroga. Gdy dochodzi do starcia, żołnierze Napoleona zamiast walczyć z całą armią, walczą tylko z jej awangardą.
W zmagania po stronie francuskiej zaangażowani są wszyscy będący w tej chwili do dyspozycji żołnierze. Reszta wojska walczy z armią Austriacką, która widząc wsparcie, przestaje się cofać i zaczyna napierać ze zdwojoną energią.
Walka trwa już jakiś czas i żołnierze korpusu zaczynają przeżywać kryzys. Wielu poległo lub zostało rannych, a i ci, którzy są jeszcze w stanie utrzymać broń, słaniają się ze zmęczenia. W końcu obrona pęka i oddziały zaczynają się cofać. Odwrót doświadczonych żołnierzy jest zorganizowany. Ustępując, ze wszystkich sił powstrzymują przeciwnika, lecz nie sposób w tej sytuacji ponownie przejąć inicjatywę. Niestety, obawy Napoleona powoli się materializują.
*
Wszystko to z oddali obserwuje Patryk. Doświadczony weteran z zapałem tłumaczy Ludwikowi tajemnice wojskowej strategii. Popisuje się przed malcem, odgadując niemal wszystkie zamierzenia wodza. Przejęty perspektywą, z której dotychczas nie widział wojennych zmagań, coraz bardziej angażuje się emocjonalnie. Z początku niespokojny o to, czy żołnierze przebrną rzekę, wnet zaczyna skakać z radości, widząc odwrót wroga. Radość trwa jednak krótko, bowiem już po chwili zauważa pruską armię.
Patryk, stojąc wysoko na skarpie, dostrzega ją prędzej niż Napoleon. Zaniepokojony obserwuje nadciągające tłumy, próbujące przebić się przez linie obrony właśnie w miejscu, gdzie walczy jego oddział. Kiedy upada ukochany sztandar, dosłownie zamiera z przerażenia.
Ludwik nie poznaje przyjaciela. Widzi twarz wykrzywioną rozpaczą, nieruchomą, zda się należącą do kogoś zupełnie obcego. Choć nogi uginają się ze strachu, nie protestuje, gdy Patryk oznajmia, że musi pomóc swoim druhom.
Wnet, podpierając się jedyną ręką, grzęznąc w sypkim piasku, zbiega ze skarpy. Chwilę potem Ludwik widzi, jak zanurzony po pas, brodzi przez rzekę, niknąc w sitowiu, porastającym przeciwległy brzeg.