Jak byłem dzieckiem, znalazłem wróbelka. Mrugający jedynie oczkami ptaszek, leżał pod drzewem na moim podwórku. Wziąłem go na dłonie i zaniosłem w pośpiechu do domu. Kartonik po butach posłużył mu za domek, kawałek materiału w środku za łóżko. Woda w nakrętce i w drugim pojemniczku, ziarenka i okruszki.
Tego dnia, a był to chyba czwartek, ledwo oddychał. Postanowiłem na siłę wcisnąć mu troszkę okruszków do dzioba, bo wiadomo "żeby być zdrowym, trzeba jeść" - stara prawda, jaką często powtarzała mi babcia. Co mu włożyłem do dzioba to przełknął. Nie wiedziałem, ile taki ptaszek może zjeść. Z podstawową wiedzą wiedziałem tylko, że jak ptak mieści się do szklanki, szklanki okruszków ani wody, nie opróżni.
W nocy nie mogłem spać, bałem się o swojego nowego przyjaciela. Byłem chyba nadwrażliwym dzieckiem. Rano obudziło mnie ćwierkanie. Zerwałem się z łóżka podbiegłem do pudełka, które leżało na fotelu. Ptaszek stał i dziobał ziarenka. Był troszkę wystraszony, ale po paru razach brania go na ręce, wydawał się już spokojny.Minął kolejny dzień. W sobotę ptaszek już podfruwał. Z podłogi na fotel, z fotelu na parapet czy stół.
Ćwierkał radośnie, ale odgłos przecinanego powietrza jego skrzydełkami, sprawiał mi największą radość. Był to znak, że lada moment opuści nasz dom i uda się do swojego prawdziwego. W niedziele ptaszek podfruwał już na dłuższą chwilę. Uciekał mi sprytnie przed schwytaniem. Bałem się, żeby nie walnął rozpędzony w ścianę, ale był ostrożny. Musiałem zostawić go na godzinę, bo do kościoła iść było trzeba. Gdy wróciłem, ptaszek leżał w swoim domku, na łóżku zwinięty, tak jak go spotkałem po raz pierwszy, ale już nie mrugał oczkami ani nie oddychał.
Tą historyjką mógłbym opisać swoje (i nie tylko swoje), relacje z ludźmi. Osobowość z pogranicza, " borderline ".