Pamiętam pierwszą wizytę w domu po długich latach emigracji. Luty był wyjątkowo mroźny, czego nawet nie wziąłem pod uwagę, dając się ponieść ekscytacji związanej z wyjazdem. Wrocławskie lotnisko wyglądało zupełnie inaczej, choć o tej porze świeciło pustkami, nie licząc kilku podróżnych zmierzających do wyjścia. Opuściwszy terminal, skierowałem się w stronę przystanku autobusowego, który teraz był w całkiem innym miejscu. Rozkład jazdy wskazywał, że na kolejny transport, trzeba czekać około czterdziestu minut, więc zdjąłem plecak i wyciągając zeń paczkę papierosów, usiadłem na ławce pod wiatą przystanku. "Cały dzień w podróży, a to jeszcze nie koniec" pomyślałem, odpalając ćmika, zmęczenie powoli dawało się we znaki. W pewnym momencie podszedł do mnie jakiś facet, może trochę starszy od mojego ojca. Od razu poznałem, że też wrócił zza granicy, mimo że nie miał ze sobą bagażu. Skinął głową na powitanie, śmiesznie na bok, jak mają w zwyczaju Irlandczycy i zapytał o godzinę odjazdu kolejnego autobusu na dworzec główny. - Pół godziny, jeśli wierzyć rozkładówce - mężczyzna rozejrzał się dookoła. - Ani jednej taryfy psia mać! - zaklął pod nosem i odwracając się z powrotem w moją stronę, rzucił okiem na paczkę MG, leżącą na ławce przy mojej nodze. - Mógłby mnie pan poczęstować jednym? - powiedział, jakby nie będąc pewnym mojej reakcji. Zrobiło mi się strasznie głupio - Bez przesady, - odrzekłem zmieszany. - jaki tam pan, Sebastian godność moja. - Dodałem sięgając po paczkę i pstryknąwszy w jej spód, wyciągnąłem rękę w jego stronę. - Szacunek musi być - powiedział z uśmiechem biorąc papierosa i ściskając moją grabę. - Grzesiek - dodał - Pan z daleka? - zapytałem, obserwując posrebrzaną zapalniczkę, którą trzymał w ręku, miałem kiedyś podobną. - A z Cork, przyleciałem na wesele syna. - No, nie z byle jakiej okazji pańska wizyta.
W ciągu niecałych dwudziestu minut, dowiedziałem się o tym człowieku wiele ciekawych rzeczy. Kiedy wsiedliśmy do autobusu, nadal snuł swoją opowieść, a ja oczami wyobraźni oglądałem pocztówki i zdjęcia obcych ludzi, którzy z każdym jego słowem stawali się jakby bliżsi. Na dworcu głównym, okazało się, że najbliższy pociąg do Wałbrzycha odjeżdża za sześć godzin. Grzesiek był w lepszej sytuacji, bo do swojego miał tylko dwie. - To co panie kolego? Skoczymy na browka? - zapytał patrząc na zegarek. Był to znakomity pomysł, miałem niepohamowaną ochotę na Żubra albo czerwoną Warkę. - Zaraz za rogiem jest stacja, - powiedziałem - tam mają piwo z lodówki, po drodze możemy wpaść na kebaba, umieram z głodu. - Pod dworcem stała budka z jedzeniem, w której obaj zamówiliśmy posiłek. Kręcił się koło nas pijany menel, żebrząc raz o kasę, raz o "gryza", więc żeby się go pozbyć, złożyliśmy się na kebab dla niego, który "obrócił" natychmiast. Nie minęło dziesięć minut i już był przy naszym stoliku, prosząc o więcej.
Tym razem jednak nie miał szczęścia, a my w miarę najedzeni, udaliśmy się na stację. Kupiwszy co trzeba, usiedliśmy niedaleko dworca. Jak wiadomo, odpowiednia ilość alkoholu rozwiązuje język, tak było i w tym przypadku. Gadaliśmy o wszystkim. O polityce, o życiu na emigracji, o bliskich i Bóg wie jeszcze o czym. Czas zdawał się być nieistotnym. W Pewnej chwili zobaczyłem, radiowóz kilka metrów od nas. Piliśmy piwo w miejscu publicznym, więc odruchowo, otwartą puszkę wsunąłem do kieszeni spodni. - Psy - powiedziałem spokojnie, dając koledze do zrozumienia, że mogą być kłopoty. Kierowca zawrócił i zaczął jechać w naszą stronę. - Jadą tu? - zapytał nie odwracając głowy. Skinąłem, żeby potwierdzić, na co Grzesiek odrzekł coś, o co w życiu bym go nie posądził. - Wiejemy - położył piwo pod murkiem, na którym siedział i szybkim krokiem oddalił się z miejsca, chwytając mnie za ramię.
Usłyszeliśmy policyjną syrenę i ryk silnika, obaj zerwaliśmy się jak króliki spod miedzy. Udało nam się ich zgubić. - Kurwa! - Grzesiek dyszał, jakby właśnie ukończył triatlon. - Ale nas psie krwie pogoniły! Spojrzał na zegarek - No ładnie, my tu pitu-pitu, a mój pociąg odjeżdża za sześć minut. Bez urazy Seba, ale muszę spadać. - Spoko, leć bo nie zdążysz. Do dworca nie było daleko, choć miałem wątpliwości, czy dotrze na czas. Dopiero po chwili poczułem mokrą od rozlanego w kieszeni piwa nogawkę. - Szlag! - Zakląłem wycierając ją rękawem bluzy. Wróciłem na dworzec, Grześka nie było nigdzie widać, więc pewnie złapał swój pociąg. W pobliskim kiosku zakupiłem paczkę Westów, która ku mojemu zaskoczeniu, kosztowała znacznie więcej, niż zapamiętałem. Mój pociąg przyjechał na czas. "Ostatnia prosta, jeszcze dwie godziny i będę w domu" pomyślałem zasypiając powoli w pokrytym tagami i graffiti przedziale.
Wierszem Miesiąca III/24 został utwór Baśń wyszeptana o Poezji - Autsajder1303
Najlepszym anonimowym opowiadaniem został utwór - "Pani Basia" - jaga
Rozpoczynamy nowy konkurs o Złotą Pietruchę w temacie - "psota"
Długa droga do domu
Moderator: Redakcja
-
- Autor/ka zasłużony/a
- Posty: 4543
- Rejestracja: 12 października 2015, 12:05
- Złotych Pietruch: 2
- Srebrnych Pietruch: 2
- Brązowych Pietruch: 2
- Kryształowych Dyń: 2
- Wierszy miesiąca: 7
Długa droga do domu
- Z. Antolski
- Autor/ka wielce zasłużony/a
- Posty: 6488
- Rejestracja: 26 stycznia 2013, 10:13
- Lokalizacja: Kielce
- Złotych Pietruch: 1
- Srebrnych Pietruch: 2
- Brązowych Pietruch: 4
- Tematyczny Konkurs na Wiersz: 1
- Kryształowych Dyń: 1
- Wierszy miesiąca: 9
- Najlepsza proza: 19
- Najciekawsza publicystyka: 6
-
- Autor/ka zasłużony/a
- Posty: 4543
- Rejestracja: 12 października 2015, 12:05
- Złotych Pietruch: 2
- Srebrnych Pietruch: 2
- Brązowych Pietruch: 2
- Kryształowych Dyń: 2
- Wierszy miesiąca: 7
-
- Autor/ka zasłużony/a
- Posty: 4543
- Rejestracja: 12 października 2015, 12:05
- Złotych Pietruch: 2
- Srebrnych Pietruch: 2
- Brązowych Pietruch: 2
- Kryształowych Dyń: 2
- Wierszy miesiąca: 7
Po kilku piwkach obaj gadaliśmy jak najęci, z tym że nowo poznany kolega więcej. Niezły gaduła, ale za to fajnie się go słuchało. Mądry facet, z wykształcenia historyk. Przynajmniej nie było nudno
[ Dodano: 2016-07-26, 21:26 ]
Z. Antolski pisze:Nigdy nie byłem w Irlandii, a też czasem skinę głową...
przepraszam za uwagi, bo to nie komentarz nawet... teraz zauważyłem dopisek.
nic się nie stało
-George Orwell-
- Dany
- Administrator
- Posty: 19912
- Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
- Lokalizacja: Poznań
- Złotych Pietruch: 4
- Srebrnych Pietruch: 9
- Brązowych Pietruch: 11
- Kryształowych Dyń: 1
- Wierszy miesiąca: 24
Pamiętam pierwszą wizytę w domu po długich latach emigracji. Luty był wyjątkowo mroźny, czego nawet nie wziąłem pod uwagę, dając się ponieść ekscytacji związanej z wyjazdem. Wrocławskie lotnisko wyglądało zupełnie inaczej, choć o tej porze świeciło
Skinął głową na powitanie, tam śmiesznie na bok, jak mają w zwyczaju Irlandczycy i zapytał o godzinę odjazdu kolejnego autobusu na dworzec główny.
- chyba to "tam", zbędne? Może miało być "tak"śmiesznie na bok, jak mają w zwyczaju Irlandczycy albo samo "śmiesznie na bok".
Autsajder1303 pisze:- No, nie z byle jakiej okazji Pańska wizyta.
- "pańska", małą literą
Był to znakomity pomysł, miałem niepochamowaną ochotę na Żubra, albo czerwoną Warkę.
- "niepohamowaną"*
- przed "albo", nie stawiamy przecinka
- Zaraz za rogiem jest stacja, tam mają piwo z lodówki, po drodze możemy wpaść na kebaba, umieram z głodu. -
- kto to powiedział?
Kupiwszy co trzeba usiedliśmy niedaleko dworca.
- Za "co trzeba", przecinek
Oczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.
-
- Autor/ka zasłużony/a
- Posty: 4543
- Rejestracja: 12 października 2015, 12:05
- Złotych Pietruch: 2
- Srebrnych Pietruch: 2
- Brązowych Pietruch: 2
- Kryształowych Dyń: 2
- Wierszy miesiąca: 7