Do tradycji bożonarodzeniowych należą odwiedziny kolędników-przebierańców, prezentujących przedstawienie, zwane herodami. Widowisko to, podobne do jasełek, nawiązuje do narodzin Chrystusa, za panowania króla Heroda. Zwyczaj ten obecnie zanika, ale dawniej, gdy święta spędzałem w moim rodzinnym domu, był bardzo popularny.
W tym czasie, gdzieś na początku lat 60-tych ub. wieku, sam byłem członkiem takiej grupy kolędniczej. Jej organizacją zajmował się mój starszy brat. Kompletował skład, przygotowywał stroje i przeprowadzał próby.
W inscenizacji brały udział następujące postacie: król Herod, odziany w purpurową szatę ze złotą koroną na głowie, herodowy marszałek w mundurze, z szablą u boku, żyd, prowadzący humorystyczne dialogi, diabeł, w czarnym ubraniu, opasany łańcuchem, anioł, w długiej szacie, ze skrzydłami na plecach oraz śmierć z kosą, w białej płachcie. Mi przypadała rola anioła.
Pierwszy na scenę wkraczał Herod. Zasiadał na krześle, niby na tronie i wygłaszał przemówienie. W kolejnych scenkach dowiadywał się o narodzinach Jezusa i wydawał rozkaz wymordowania wszystkich nowo narodzonych dzieci. Na koniec do króla przychodziła śmierć, która swój występ kończyła słowami:
"Ostatnie ci słowo powiadam
i kosę na szyję zakładam!"
Przy niej zjawiał się jeszcze diabieł, mówiąc:
"Moja dusza, twoje ciało,
będzie nam się dobrze działo."
W teren wyruszaliśmy w drugi dzień świąt. Chodziliśmy po wioskach, od domu do domu. Tam gdzie odbywało się przyjęcie, chętnie byliśmy przyjmowani. Po odegraniu przedstawienia ofiarowano nam datki pieniężne. Również częstowano nas słodyczami i wypiekami świątecznymi. Było dużo zabawy, a wśród dzieci największym powodzeniem cieszył się diabeł. Na pożegnanie śpiewaliśmy kolędę i udawaliśmy się do następnego domu.